sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 10 ~ Szczęśliwy finał ~

   Tonks obudziła się przed pierwszą po południu. Czuła, że bardzo chętnie pospałaby dłużej, jednak rażące słońce wpadające przez jej cienkie, pomarańczowe rolety, skutecznie spędzało sen z powiek. W dodatku było tak nieznośnie gorąco!
   Trąc oczy, podniosła się z łóżka, wygrzebała z szafy świeże ubranie i udała się do łazienki, żeby wziąć chłodny prysznic.
   Pół godziny później weszła do kuchni i zastała tam mamę, mieszającą w garnku.
   - Cześć, mamuś - ziewnęła, prawie po omacku szukając czajnika.
   - Jak minęła warta? - zainteresowała się mama, jako, że przed kilkoma godzinami nie dowiedziała się od córki nic konkretnego.
   - Ciężko - westchnęła Tonks.
   Ruszyła wolno do stołu i natychmiast potknęła się o krzesło. Kawa, którą sobie zrobiła, natychmiast rozchlapała się na stół.
   Mama, nauczona wieloletnim doświadczeniem, natychmiast złapała mokrą szmatkę i unicestwiła plamę, nim jej córka zdążyła chociaż przeprosić. Dawniej - co było bardziej pedagogiczne - pozwalała, by winowajczyni posprzątała po sobie. Jednak bardzo szybko stwierdziła, że dla własnego i Dory bezpieczeństwa, będzie wszystko robić sama. Dora, im więcej szkód robiła, tym bardziej była zdenerwowana. A im bardziej była zdenerwowana, tym więcej szkód robiła. Najrozsądniej zatem było posprzątać, nim do rozlanej kawy dojdą strzaskane naczynia oraz porozcinane ręce i stopy.
   - Nie przyszło nic do mnie? - zapytała Tonks, podnosząc do ust kubek z resztką kawy. - Żadna sowa, Patronus...
   - Nie, nie było do ciebie żadnych wiadomości - odparła mama, marszcząc brwi. - A co, stało się coś złego?
   - Miałam po prostu nadzieję, że wiadomo już coś w sprawie Harry'ego - mruknęła Tonks. - Ale niewykluczone, że już po wszystkim. Po prostu po obiedzie wyskoczę sobie do Syriusza.
   Oczywiście, w domu Tonksów wiedziano o Zakonie Feniksa, ale ponieważ ani pan, ani pani Tonks nie byli jego członkami, Tonks nie mogła wypowiadać nazwy Grimmauld Place głośno. Odkąd czary antywłamaniowe zostały rzucone na nowo, nawet dawni bywalcy nie mogli tam dotrzeć bez pomocy osób wtajemniczonych.
   - Spakuję mu trochę makowca - zaofiarowała się natychmiast mama. - A myślę, że i dzieciaczki chętnie sobie zjedzą.
   - Kazał cię pozdrowić - przypomniała sobie Tonks.
   Na twarzy mamy pojawił się cień gorzkiego uśmiechu.
   - Dziękuję - powiedziała. - Ja również go pozdrawiam.
   Przez chwilę mieszała w garnku bez słowa.
   - Naprawdę nie wolno mi się z nim zobaczyć? - odezwała się nagle.
   Tonks podniosła się i położyła jej głowę na ramieniu.
   - Przykro mi, mamuś - szepnęła. - Może za jakiś czas... Teraz nie wolno nam sprowadzać do Kwatery, kogo nam się żywnie podoba. Decyzja Szalonookiego.
   Mama objęła ją lekko w pasie.
   - Musi mu być ciężko... bez przewy w tych czterech ścianach - powiedziała. - Kiedy był mały, obiecywał, że stamtąd ucieknie i już nigdy nie wróci. No... - odezwała się dziarskim tonem. - Pomożesz mi zrobić mizerię?
   Gdy obiad był już gotowy, Tonks ruszyła żwawo do warsztatu, by zawołać ojca. Zastała go tam w niezbyt dobrym humorze.
   - Co się stało, tata? - zapytała.
   Tata sapnął jak rozwścieczony smok.
   - A co się mogło stać? - burknął. - Pamiętasz, jak prosiłem tego gargulca, MacPhersona, żeby przeniósł gdzieś śmietnik, bo mi śmierdzi w warsztacie? Doprosić się go nie mogłem już od wiosny. Dzisiaj straciłem cierpliwość i jak go zobaczyłem, kazałem mu przesunąć to paskudztwo na moich oczach. I przesunął. Na złość, nie więcej, niż dwa metry... Oczywiście, śmierdzi, jak śmierdziało.
   MacPherson był nowym sąsiadem Tonksów i od samego początku szukał zaczepki, gdzie tylko się dało. Odkąd posadził przy płocie - oczywiście, tym graniczącym z działką Tonksów - rządek jabłoni, pan Tonks zaczął się poważnie bać, że za dwa lata, kiedy drzewka urosną na tyle, by zaśmiecać ich podwórko cudzymi liśćmi, rozpęta się tu istna wojna.
   - Nie możesz użyć czarów? - zapytała Tonks z lekkim uśmiechem.
   Tata spojrzał na nią, unosząc brwi.
   - Ale to nie o smród tutaj chodzi, córcia! - zakrzyknął. - Tylko o trochę kultury! Myślisz, że mnie by nie przyszło do głowy usunąć ten fetor, gdyby tylko o to chodziło?
   W następnej chwili zaczął się rozglądać za różdżką.
   - Że też ja wcześniej na to... Ee... dobra, córcia, leć na ten obiad. Stary ojciec tylko coś dokończy i też zaraz przyjdzie. 
   Pół godziny później Tonks aportowała się nieopodal Grimmauld Place. Czując ogarniający ja strach - bo co, jeśli Harry'ego faktycznie wylali?... - weszła wolno do holu, a stamtąd - do kuchni.
   Tam przywitały ja radosne okrzyki, które od razu rozwiały wszystkie jej obawy.
   - Cześć i czołem! - zakrzyknęła, schodząc po schodach i zatrzymując się przed stołem, przy którym siedzieli tryskający radością Harry, Ron i Hermiona. Molly, stojąca przy zlewie pełnym naczyń, co jakiś czas ocierała twarz fartuchem, a Fred, George i Ginny tańczyli coś w rodzaju tańca wojennego, wyśpiewując: „A on się wy… a on się wy… a on się wymigał znowu!”
   - Nawet nie muszę pytać, jak poszło, Harry - uśmiechnęła się Tonks, siadając naprzeciwko niego przy stole. 
   - Niewinny - oznajmił Harry, a oczy zapłonęły mu ze szczęścia. - Niewinny!
   - Moje gratulacje, stary! - Tonks uścisnęła mu rękę.
   - A on się wy… a on się wy… a on się wy…
   - Fred, George, Ginny, przestańcie już w końcu! - zawołała Molly. - Ile można…
   - Mamo, daj się cieszyć - obruszył się Fred. - Taka okazja nie zdarza się często.
   - I bardzo dobrze - mruknęła Molly, choć nie wyglądała na rozgniewaną. 
   - A on się wy… - zaczęli od nowa Fred, George i Ginny. - A on się wy… a on się wy…
   - Opowiadaj, jak to wyglądało! - zarządziła Tonks.
   W następnej chwili jej oczy i buzia otworzyły się szeroko ze zdumienia. Mimo tak starannie zabezpieczonego terenu, Ministerstwo jednak zdołało wywinąć im niemałe świństwo: Harry został postawiony przed całym Wizengamotem, w dodatku grubo przed wyznaczonym czasem. I gdyby nie to, że przybyli z Arturem tak wcześnie, kolejną rozprawą byłaby apelacja.
   - Pewnie będziemy o tym gadać na najbliższym zebraniu - powiedziała Tonks, marszcząc brwi. - Robiliśmy wszystko, żeby do takiej sytuacji nie doszło... No, nic. Najważniejsze, że dowiodłeś swojej niewinności.
   - O, tak - zaśmiał się Harry. - Myślałby kto, że tak trudno uchodzić za niewinnego...
   - Ja to wiem - odparła Tonks. - Jakbyś ty był aurorem, też byś to wiedział... Nie myślałeś o tym zawodzie? 
   Już dawno na Grimmauld Place 12 nie było tak wesoło. Jednak Tonks zauważyła, że jest jedna osoba, której najwyraźniej nie cieszy uniewinnienie chłopaka. Syriusz, który z początku był nie mniej rozpromieniony od innych, przez resztę dnia chodził jakby osowiały, by w końcu po późnym, uroczystym obiedzie zamknąć się w pokoju swojej matki razem z Hardodziobem. 

***

   Miltonowski pub bielił się z daleka w sierpniowym słońcu. Tonks, ubrana od góry do dołu w stylu punk, zmierzała do niego wolnym krokiem. Gdyby nie te obrzydliwe glany, które miała na nogach, a które były o pół numeru za duże, dotarłaby tam znacznie szybciej. Ach, dlaczego nie przyszło jej do głowy, żeby odkopać swoje gotyckie ciuchy?!
   Na miejscu usiadła ciężko przy stoliku i przywołała gestem Florę, która stała za barem i polerowała szklanki.
   - Espresso i muffiny - powiedziała ponurym tonem.
   Flora natychmiast się rozpromieniła; nie było to zamówienie, lecz hasło, które między sobą ustaliły. Nie było ryzyka, że ktoś inny przywita kelnerkę tymi słowami; przypadkowi goście zazwyczaj pytali, co słodkiego serwuje się w Białym Koniu, natomiast u miejscowych sam dźwięk słowa "muffiny" wywoływał odruch wymiotny. Było to bowiem najgorze ciastko, jakie tam serwowano. I nawet, jeśli do lokalu wpadł przypadkiem jakiś miłośnik muffin i espresso, zaalarmowana Flora stawała się czujna na barwę głosu, której Tonks nigdy nie zmieniała.
   - Czyli to samo, co zwykle - powiedziała kelnerka, starając się ukryć radość ze spotkania kogoś z jej świata. Biedna Flora była tak spragniona życia w świecie czarodziejów, że przywiązała się do Tonks jak młodsza siostra. Tonks doskonale ją rozumiała i zaczęła po cichu snuć plany, jak by ją tu wciągnąć z powrotem w społeczeństwo czarodziejów.
   Pół godziny później obie kobiety spotkały się na tyłach pubu. Flora opowiedziała Tonks wszystko, co udało jej się usłyszeć, po czym sama zaczęła nieśmiało wypytywać, co się dzieje w ich świecie.
   Tonks nie miała serca jej powiedzieć, że Sami-Wiecie-Kto odzyskał swoją moc, dlatego ponarzekała trochę na politykę, opowiedziała kilka anegdot ze swojej pracy, po czym podarowała dziewczynie - jak ostatnio obiecała - kilka starych egzemplarzy "Czarownicy". Flora nie posiadała się z radości.
   - Tyle dla mnie robisz, Tonks... - westchnęła, kołysząc małą Azalkę. - Nie wiem, czy ci się kiedyś za to odwdzięczę...
   - Ty też wiele robisz dla świata czarodziejów - przypomniała Tonks. - Ci faceci, których obserwujesz, mogą narobić dużo złego, jeśli pozostaną na wolności.
   Przez chwilę zapanowała cisza.
   - Nie próbowałaś szukać pracy w naszym świecie? - zapytała po chwili Tonks.
   Flora pokręciła głową.
   - To nie ma sensu - powiedziała smutno. - Nawet, gdybym tę pracę znalazła... I tak nie mam z kim zostawić Azalki. Ten pub pozwala mi jednocześnie zarabiać pieniądze i zajmować się małą. 
   - A jak Azalka podrośnie? - drążyła Tonks. - Kiedy będzie na tyle duża, żeby ją oddać do żłobka?
   - Nigdy nie będę mogła stąd odejść - wyszeptała Flora. - Pan Verns udostępnia mi pokój tylko dlatego, że u niego pracuję. Dla niego to lepiej, bo zawsze jestem pod ręką. Ale nigdy nie pozwoli mi tu mieszkać, jeśli złożę wypowiedzenie. Musiałabym więc zmienić jednocześnie i mieszkanie, i pracę... A na to nie mam pieniędzy.
   Tonks słuchała tego ze ściśniętym sercem i myślała gorączkowo, co może w tej sytuacji zrobić. Jednak nic nie przychodziło jej do głowy.
   - Musisz mieć nadzieję - powiedziała, uśmiechając się krzepiąco. - Przecież nie będziesz siedzieć u tego dziada do końca życia.
   Po policzkach Flory pociekły łzy.
   - Jestem złą matką - wyszeptała nagle. - Czasami... czasami myślę, że to wszystko jest karą za tamtą chwilę słabości. Moje dziecko musi się wychowywać bez ojca... a matka wiecznie w pracy... Czasami się boję, że... po prostu... sobie nie poradzę!
   Tonks objęła szlochającą dziewczynę.
   - Nie masz naprawdę żadnej rodziny? - zapytała.
   Flora otarła oczy.
   - Mam... mam siostrę - wyznała. - Ale zostałyśmy rozdzielone już bardzo dawno temu. Kiedy rodzice zginęli, ją zabrała do siebie ciotka z Reims... mnie już nie chciała. Laura pewnie o mnie zapomniała... a jeśli nawet nie... i tak nie wiem, gdzie mam jej szukać.
   Tonks słuchała tego ze zmarszczonym czołem. Potem coś jej zaświtało w głowie.
   - Podpisz się pod moimi notatkami, dobrze? - poprosiła. - Na wszelki wypadek. Gdyby sprawa wyjaśniła się szybko, te notatki posłużą za protokół i nie będziesz musiała wszystkiego powtarzać w śledztwie.
   Flora bez słowa sprzeciwu podpisała się pełnym imieniem i nazwiskiem. Tonks podziękowała jej, pożegnała się i odeszła.
   Oczywiście, podpisanie notatek było tylko pretekstem, by zdobyć pełne nazwisko Flory. Tonks nie chciała pytać o nie wprost, żeby nie robić dziewczynie nadziei. Bo najpierw... musiała mieć pewność, że jej plan się powiedzie.


***

   - Syriusz!
   W całym pokoju Hardodzioba panował straszny zaduch. I nie pochodził on wyłącznie z wora pełnego zdechłych szczurów.
   Syriusz siedział na łóżku; w jednej ręce trzymał butelkę wina, drugą obejmował hipogryfa za szyję.
   - I tak to jess... mój ssszydlaty szyjacielu... - bełkotał. - H-harry wrasssa... A-a ja tu sssieze... i ty też ssiezisz. Obaj chlamy to sssamo piwwwo... i wąchamy to sssamo gó...
   - Syriusz! - powtórzyła Tonks, zbliżając się do niego. - Wszystko dobrze?
   - T-taaak... - uśmiechnął się krzywo Syriusz, dostrzegłszy kuzynkę. - Tak ssse tu z H-hardo... H-hardo... H-ardoziobem... gadamy.
   - Chodź ty stąd lepiej - powiedziała Tonks, wyrywając mu butelkę i starając się podnieść go z łóżka.
   Nagle przez uchylone drzwi zajrzała do środka głowa o mysich włosach i bardzo zaniepokojonym spojrzeniu.
   - Remus! - ucieszyła się Tonks. - Możesz mi pomóc?
   Kilka minut później Syriusz został położony na łóżku w swojej sypialni. W połowie drogi zasnął twardym snem.
   - Martwię się o niego - wyznała Tonks, gdy wyszli z Remusem na korytarz. - Nawet sobie nie wyobrażam, jak on musi się czuć, skoro doprowadza się do takiego stanu.
   - Może nie zamierzał - przypuścił Remus. - Wiesz... to wino leży w piwnicy już kilkadziesiąt lat. A naklejki informują, że najmocniejsze ma niewiele ponad dwadzieścia procent... Miało wtedy, gdy wyszło ze sklepu. Teraz... możesz sobie tylko wyobrazić, jaką ma moc.
   - Najważniejsze, żeby Molly go nie widziała - szepnęła Tonks, rozglądając się uważnie. Donośny głos Molly dochodził z drugiego piętra, gdzie młodzi Weasley'owie, Harry i Hermiona robili porządki w bibliotece. - Bo mu tu urządzi jesień średniowiecza... A tak w ogóle, chciałam z tobą pogadać.
   - To może chodźmy do kuchni, na herbatę - zaproponował Remus. - Właśnie miałem sobie zrobić... Godzinę temu wróciłem z Glasgow.
   Przy herbacie i wyśmienitej babce czekoladowej Tonks opowiedziała mężczyźnie o Florze.
   - I tak mi przyszło do głowy... - przeszła do rzeczy chwilę po tym, jak udało im się wyprosić burczącego Stworka. - Ty przecież często jeździsz do Reims... Nie masz jakiegoś znajomego urzędnika, który mógłby sprawdzić, gdzie mieszka ta jej siostra?
   Remus zamyślił się, mieszając łyżką w swojej herbacie.
   - Muszę cię zmartwić... to nie takie proste - wyznał. - Mogę, oczywiście, popytać tu i tam... Ale Reims to największy ośrodek czarodziejski we Francji i znalezienie tam dziewczyny, która w dodatku może się teraz inaczej nazywać, to jak szukanie różdżki w stosie nieśmiałków.
   - Ale na pewno da się coś zrobić - naciskała Tonks. - Posłuchaj... Flora dusi się w tym pubie, z małym dzieckiem i z dala od świata czarodziejów, a odnalezienie siostry może być dla niej ratunkiem. Jeśli nie zrobię wszystkiego, co w mojej mocy, żeby jej pomóc... chyba sobie tego nie daruję.
   Remus rzucił jej kilka powolnych, badawczych spojrzeń. A potem parsknął cichym śmiechem.
   - Co jest? - nie zrozumiała Tonks.
   - Nie, nic - powiedział Remus i upił łyk herbaty. - Nie, naprawdę - dodał tonem usprawiedliwienia. - Po prostu... przyszło mi do głowy, że jesteś z tych aurorów, którzy... jak by to ująć... mają poczucie misji w społeczeństwie. Taki młodzieńczy zapał bywa z jednej strony naiwny, ale z drugiej...
   Postawił twardo swój wyszczerbiony kubek na stole.
   - Jeśli dowiesz się o Florze czegoś nowego - zaczął - daj mi natychmiast znać. Możesz być pewna, że uruchomię wszystkie moje kontakty w Reims.
   Tonks poczuła tak wielką radość, że wstała, obeszła stół i uściskała Remusa z całej siły.

***

   Koniec wakacji zbliżał się wielkimi krokami. Oznaczało to, że konieczna będzie kolejna akcja bezpiecznego doprowadzenia Harry'ego z miejsca na miejsce. I nawet, jeśli na King's Cross można było dotrzeć pieszo w dwadzieścia minut, Szalonooki nie chciał słyszeć o wypuszczeniu chłopaka bez "należytej" opieki.
   Tonks, którą zaproszono na uroczystą kolację z okazji mianowania Rona i Hermiony nowymi prefektami Gryffindoru, uznała za stosowne nie powiadamiać Harry'ego, jak czułego i troskliwego opiekuna ma w Szalonookim. Była pewna, że gdyby usłyszał o przeciwurokach, którymi zostały zabezpieczone wszystkie chodniki w promieniu dwóch mil, czułby się co najmniej głupio.
   Zamiast tego podchwyciła gorący temat i oznajmiła wesoło, gdy wszyscy ruszyli do stołu po przekąski:
   - Ja tam nigdy nie byłam prefektem. Mój opiekun domu powiedział, że brakuje mi pewnych niezbędnych kwalifikacji.
   - Jakich? - zapytała Ginny, nakładając sobie na talerz pieczonego ziemniaka.
   - Na przykład umiejętności przyzwoitego zachowania.
   Ginny parsknęła śmiechem. Hermiona sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, czy się roześmiać, czy nie, i w końcu rozwiązała ten problem, wypijając jeszcze jeden duży łyk kremowego piwa i krztusząc się nim.
   - A ty, Syriuszu? - zapytała Ginny, waląc Hermionę w plecy.
   Syriusz ryknął śmiechem, przypominającym ujadanie psa. Na szczęście, był dziś w znacznie lepszej formie, niż w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
   - Mnie też nikt by nie zrobił prefektem, za dużo mieliśmy z Jamesem szlabanów. Ale Lupin był grzecznym chłopcem, więc dostał odznakę.
   - Dumbledore pewnie miał nadzieję, że będę miał dobry wpływ na moich najlepszych przyjaciół – powiedział Remus. - Muszę niestety wyznać, że go okropnie zawiodłem.
   Większość wieczoru Tonks rozmawiała z Ronem na temat jego nowej miotły.
   - To Zmiatacz Jedenastka - pławił się Ron. - Nowa! Za to, że zostałem prefektem.
   Wieczór minął szybko i przyjemnie. A już następnego ranka Tonks wstała wcześnie i pierwsze, co zrobiła po porannej toalecie i sniadaniu, to przebrała się za garbatą staruszkę. Należała bowiem do grupy, która odprowadzała młodych na King's Cross.
   Minęło zaledwie kilka minut, odkąd pojawiła się na Grimmauld Place (dla niepoznaki wypełniała czas oczekiwania karmieniem gołębi suchą bułką, która została jej ze śniadania), kiedy zobaczyła zmierzających w jej stronę Harry’ego, Molly... oraz czarnego psa. Od razu domyśliła się, że to Syriusz postanowił odprowadzić swojego chrześniaka na dworzec.
   No i super. Biedak trochę sobie odetchnie świeżym powietrzem.
   - Cześć, Harry - powiedziała, puszczając oko do chłopaka. Harry, który na początku miał trochę nieufną minę, chyba poznał ją, bo uśmiechnął się i przywitał ją wesoło. - Chyba mamy niewiele czasu, co, Molly? - dodała, zerkając na zegarek.
   - Wiem, wiem - jęknęła Molly, przyspieszając kroku - ale Szalonooki chciał poczekać na Sturgisa… Och, gdyby Arturowi udało się znowu załatwić samochody z Ministerstwa… ale teraz Knot nie pożyczy mu nawet pustego kałamarza… Nie wiem, jak ci mugole znoszą podróżowanie bez użycia magii…
   Czarny pies szczeknął radośnie i zaczął krążyć wokół nich, kłapiąc zębami na gołębie i ścigając swój ogon. Harry śmiał się, patrząc na niego. Tonks też nie mogła powstrzymać uśmiechu: Syriusz naprawdę zbyt długo tkwił w domu. Molly ściągnęła usta w bardzo wymowny sposób.
   Dojście pieszo do dworca King’s Cross zajęło im około dwudziestu minut i po drodze nie wydarzyło się nic szczególnego poza tym, że Syriusz wystraszył parę kotów, żeby rozśmieszyć Harry’ego. Na dworcu odczekali chwilę przy barierce między peronami dziewiątym i dziesiątym, a kiedy wokół nich zrobiło się pusto, po kolei opierali się o barierkę, by znaleźć się na peronie dziewięć i trzy czwarte, gdzie stał Ekspres Hogwart, którego czerwona lokomotywa wydmuchiwała już strugi pary na tłum uczniów i ich rodzin. Tonks rozejrzała się z czułością; minęło już pięć lat, odkąd ostatnio zjawiła się tu jeszcze jako uczennica. 
   Pięć długich lat, podczas których tyle się wydarzyło…
   - Mam nadzieję, że reszta zdąży - powiedziała z niepokojem Molly, spoglądając przez ramię na żeliwny łuk, przez który wchodzili nowi pasażerowie.
   - Fajny pies, Harry! - zawołał wysoki chłopiec z dredami.
   - Dzięki, Lee - odrzekł Harry z uśmiechem, a Syriusz zaczął namiętnie wymachiwać ogonem.
   - Och, nareszcie! - Molly odetchnęła z ulgą. - Jest Alastor z bagażem, patrzcie…
   Szalonooki przeszedł pod żeliwnym łukiem, pchając przed sobą wózek z kuframi. Na głowie miał czapkę tragarza, nasuniętą na czoło tak, że zasłaniała jego magiczne oko,
   - Wszystko w porządku - mruknął do Molly i Tonks. - Nikt nas nie śledził…
   W chwilę później na peronie pojawił się Artur z Ronem i Hermioną. Rozładowali już prawie cały wózek Szalonookiego, gdy zjawili się bliźniacy, Ginny i Remus.
   - Bez kłopotów? - zapytał Szalonooki.
   - Bez najmniejszych - odrzekł Remus.
   - Zamierzam złożyć Dumbledore’owi raport w sprawie Sturgisa. Już po raz drugi nie pojawił się przez cały tydzień. Zrobił się tak nieodpowiedzialny jak Mundungus.
   - No, uważajcie na siebie - powiedział Remus, ściskając dłonie młodym Weasley’om i Hermionie. Na ostatku podszedł też do Harry’ego i poklepał go po ramieniu. - Ty też, Harry. Bądź ostrożny.
   - Tak, Harry, nie szukaj guza i miej oczy otwarte - rzekł Szalonooki, również ściskając mu dłoń. - I pamiętajcie wszyscy: zanim coś napiszecie, najpierw pomyślcie. A jak będziecie mieć wątpliwości, to lepiej w ogóle o tym nie piszcie.
   Tonks odwróciła się do Ginny i Hermiony i obie uściskała z całej siły.
   - Fajnie było was poznać - powiedziała. - Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy.
   Rozległ się gwizdek ostrzegawczy i uczniowie zaczęli pośpiesznie wchodzić do przedziałów.
   - Szybko, szybko - denerwowała się Molly, tuląc do siebie każdego, kto jej się nawinął pod rękę. - Piszcie… Bądźcie grzeczni… Jak czegoś zapomnieliście, to wam przyślemy… No, do pociągu, pospieszcie się…
   Wielki czarny pies stanął na tylnych nogach i oparł Harry’emu przednie łapy na piersiach, ale Molly szybko popchnęła Harry’ego w stronę drzwi przedziału, sycząc:
   - Na miłość boską, Syriuszu, zachowuj się bardziej jak pies!
   - Do zobaczenia! - zawołał Harry przez otwarte okno, gdy pociąg ruszył.
   Obok niego Ron, Hermiona i Ginny machali rękami, a ich wystające z okna głowy oddalały się coraz bardziej. Czarny pies nagle poderwał się i ruszył obok pociągu, wzbudzając śmiech wśród zgromadzonych na peronie ludzi. Wkrótce jednak pociąg minął zakręt i Syriusz był zmuszony zawrócić.
   - Zachowuje się okropnie nieodpowiedzialnie - mruknęła Molly. - Jakby chciał za wszelką cenę wrócić do Azkabanu…
   Tonks prawie jej nie usłyszała, wypatrując czegoś z drugiej strony peronu. Zobaczyła dwoje ludzi, idących nieśpiesznie w stronę barierki. Oboje mieli bardzo jasne, blond włosy i wyniosłe twarze.
   W pewnej chwili mężczyzna odwrócił głowę i spojrzał prosto na nich, a zobaczywszy czarnego psa, zatrzymującego się z podkulonym ogonem u stóp Remusa, nagle uśmiechnął się w sposób, który wcale się Tonks nie spodobał.
   - Co tam widzisz, Tonks? - usłyszała nagle wesoły głos Remusa. 
   Wskazała podbródkiem na dwoje ludzi, znikających w żeliwnym łuku.
   - Malfoyowie… - szepnęła.
   - Niech to szlag… - warknął Szalonooki. - Jeżeli rozpoznali Wąchacza… Lepiej już wracajmy.
   Ruszyli razem w stronę barierki. Gdy przeszli po kolei na drugą stronę, Tonks rozejrzała się mimochodem, ale nie zobaczyła już ciotki i wuja.
   - Odprowadzić tego kretyna do domu - warknął Szalonooki, spoglądając wściekle na Syriusza, który zaczął się uganiać za własnym ogonem. Zdziwiony, że nikt się nie śmieje, przysiadł na tylnych łapach i wbił w nich uważne spojrzenie. Rzeczywiście... wyglądał zbyt poważnie, jak na psa. Mugole mogli dać się nabrać - w końcu który z nich spodziewałby się spotkać zbiegłego więźnia zamienionego w zwierzę? - ale czarodzieje, którzy wiedzieli, jakimi mocami dysponuje Black, byli w stanie go rozpoznać. 
   Nagle cała ta wycieczka kuzyna wydała się Tonks bardzo... bezmyślna.
   - Wpadnę tam wieczorem - dodał Szalonooki, robiąc kilka kroków w stronę najbliższego przystanku. - Pogadamy o Sturgisie.
   - Chyba naprawdę musimy o nim pogadać - zgodził się Artur. - Nie udało mi się z nim dzisiaj skontaktować.
   Przez twarz Szalonookiego przebiegł lekki grymas.
   - Uważajcie na siebie - powiedział pozornie ostrym tonem. - Jeśli ten kretyn jakimś cudem szczęśliwie dotrze do domu, będzie miał szlaban nawet na wyglądanie przez okno.
   Syriusz szczeknął z oburzeniem.
   - Do wieczora - pożegnał się Szalonooki i odszedł.
   Molly otarła twarz chusteczką; teraz, gdy jej dzieci już pojechały, mogła dać upust tęsknocie, która rozlała się w jej sercu w chwili, gdy pociąg zniknął za zakrętem.
   - Pójdziemy z wami - powiedziała wilgotnym głosem. - Muszę... muszę zabrać wszystkie swoje rzeczy. I ugotuję wam, Remusie, coś na najbliższe dni.
   Syriusz zwiesił ogon i cała piątka ruszyła w kierunku Grimmauld Place. Tonks odetchnęła głębiej dopiero w chwili, gdy jej kuzyn, wróciwszy do swojej ludzkiej postaci, zaryglował wejściowe drzwi.
   Wiedziała, że póki Syriusz znajduje się w domu, włos mu z głowy nie spadnie.