sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział 5 ~ Remus ~


   - Obecna! - oznajmiła wesoło Tonks, wchodząc do wielkiej sypialni na drugim piętrze, gdzie uwijali się wesoło Weasley'owie.
   - Cześć, Tonks! - zawołała wesoło Ginny, podbiegając do niej. Za nią powtórzyły to wszystkie osoby w pomieszczeniu. - Chodź, musisz poznać Hermionę!
   Przyjaciółka młodych Weasley'ów, Hermiona, okazała się ładną, kędzierzawą piętnastolatką. W pierwszej chwili grzecznościowo nazwała Tonks "panią", jednak Tonks powiedziała tylko:
   - Nie wygłupiaj się.
   Po czym - gdy wyjaśniła już bolesną kwestię swojego imienia - między dziewczętami rozkręciła się wesoła pogawędka.
   - Jesteś metamorfomagiem, prawda? - dopytywała się Hermiona. - Opowiesz mi coś o tym? Czytałam, że umiejętności metamorfoz poszczególnych części ciała rozwijają się wraz z wiekiem, a niemowlęta potrafią zmieniać tylko kolor włosów i kształt podbródka... niektóre jeszcze do tego karnację.
   - To prawda - zgodziła się Tonks. - Poznałam kiedyś metamorfomaga, który zmienił karnację zaraz po urodzeniu i jego ojciec pomyślał, że nie jest jego prawdziwym ojcem...
   Ginny wybuchnęła śmiechem. Hermiona najwyraźniej była w swoim żywiole.
   - A podobno - trajkotała dalej - każdy metamorfomag ma taką część ciała, która zawsze musi pozostać taka sama...
   - I ja też mam - uśmiechnęła się Tonks. - Nigdy nie udało mi się zmienić kształtu moich kciuków na nogach.
   - To się nazywa Ostatnie Ogniwo Metamorfomaga - zakrzyknęła Hermiona. - Zawsze musisz mieć coś swojego, aby potem móc wrócić do swojej własnej postaci. Bo podobno po pewnym czasie metamorfozy same znikają... To prawda?
   - Owszem - przyznała Tonks. - Potrzeba na to od sześciu, do ośmiu dni, w zależności od osoby...
   - A gdyby metamorfomag zatracił swoje Ostatnie Ogniwo... - zaczęła znowu Hermiona, jednak przerwał jej jeden z bliźniaków Weasley:
   - Hermiono, ja to miałem na egzaminie z transmutacji! Nie przypominaj mi tej strasznej chwili!
   Obaj bliźniacy podeszli do nich, by wymoczyć szmatki w misce z preparatem do czyszczenia.
   - Ja za to miałem werbomagów - dodał drugi. - Jak słowo daję, profesor McGonagall ma rentgen w oczach. Zrobiliśmy sobie z Fredem ściągę z teorii zaklęć nienanoszalnych, a ona nawet o tym nie wspomniała...
   - To było straszne - westchnął Fred. Potem przybrał surowy wyraz twarzy profesor McGonagall i powiedział piskliwym głosem: - Weasley! Powiedz mi, czym jest Ostatnie Ogniwo Metamorfomaga?
   - Niech to szlag! - zakrzyknął teatralnie George. Potem powiedział: - A pani profesor dziś tak pięknie wygląda!
   - Do rzeczy, Weasley! - zgromił go Fred głosem nauczycielki transmutacji.
   - To na czym stanęło? - zamyślił się George. - Ach, już wiem! Na zaklęciach nienanoszalnych.
   Spojrzał dyskretnie na swoją dłoń i wyrecytował:
   - Zaklęcia nienanoszalne dzielą się na cztery podstawowe grupy...
   - Wolałabym Ostatnie Ogniwo Metamorfomaga, Weasley - przerwał bratu Fred.
   - A może jednak - zaczął George płaczliwym głosem, machając szmatką i rozchlapując wszędzie preparat - teorię zaklęć nienanoszalnych?!
   - Weasley, pała! - zakrzyknął Fred.
   - NIEEE! - ryknął George i upadł bratu do stóp. - Pani profesor, błagam o jeszcze jedną szansę... Byle tylko nie tę w sierpniu! Teraz! Tu! I zaklęcia nienanoszalne!
   Tonks i Ginny naśmiewały się do łez. Hermiona z obrażoną miną polerowała szafkę.
   - Fred, George! - zgromiła synów Molly, która myła okno w drugim końcu pokoju. - Nie wygłupiajcie się, tylko bierzcie się do roboty.
   Bliźniacy sposępnieli.
   - A wakacji coraz mniej - mruknął George.
   - A posiedzeń coraz więcej - dodał Fred. - Dzisiejsze zapowiadało się tak świetnie...
   Wrócili do polerowania szafki.
   - Nie wiem, czy coś by z tego wyszło - mruknęła Ginny do Tonks. - Mama mówiła, że jeszcze trochę i rzuci na drzwi zaklęcie nieprzenikalności...
   - Może faktycznie troszkę przesadza - stwierdziła Tonks, ściszając głos. - Przecież nic się nie stanie, jeśli coś tam... przypadkiem... usłyszycie - uśmiechnęła się. - Ja nie mogę puścić pary z ust, bo wylecę z Zakonu... ale co podsłuchacie, to wasze.
   Ginny rozpromieniła się.
   - A co do zaklęcia nieprzenikalności - ciągnęła Tonks - możesz to łatwo sprawdzić.
   - Jak? - ożywiła się Ginny.
   - Po prostu rzuć czymś w drzwi. Jak nie doleci, to znaczy, że drzwi są nieprzenikalne.
   - Tak zrobię - ucieszyła się Ginny. - Dzięki.
   Godzinę później Molly powiesiła w oknie świeże firanki.
   - Fred, George, wynieście ten worek ze śmieciami - poleciła swoim synom, wskazując na wielki wór z resztkami pamiątek po Blackach, leżący obok drzwi.
   Bliźniacy z niechętną miną podnieśli się z krzeseł, by wykonać polecenie.
   - O, Jezuniu... - westchnął Fred, gdy razem z bratem podnieśli wór. - Przysiągłbym, że jak stało na półkach, było tego trochę mniej...
   Nagle wór zadrgał. Bliźniacy odskoczyli, jednak po chwili Fred zbliżył się i otworzył go.
   To, co siedziało w środku, było wielkie, pomarszczone i... żywe. Tonks wydała zduszony okrzyk, jednak po chwili poczuła na ramieniu dłoń Ginny.
   - Spokojnie, Tonks - powiedziała. - To tylko Stworek. To jest, stary skrzat domowy Blacków.
   Ów skrzat domowy był już bardzo stary; jego jedyne ubranie stanowiła brudna przepaska na biodrach. Skóra wisiała na nim tak, jakby była o parę numerów za duża. Z wielkich jak u nietoperza uszu wyrastały mu długie, białe włosy. Oczy miał nabiegłe krwią, wodnistoszare, a mięsisty nos przypominał ryjek. 
   - Słodki - mruknęła Tonks, kryjąc obrzydzenie.
   Kątem oka uchwyciła oburzone spojrzenie Hermiony.
   - Żył tu samotnie przez dziesięć lat - powiedziała oburzona. - Chyba należy mu się odrobinka zrozumienia, prawda?
   - Czołem, Stworku! - zawołał tymczasem Fred. - Nie powiesz mi, że chciałeś, byśmy cię wyrzucili razem z tymi śmieciami!
   Stworek wygrzebał się z wora i stanął ciężko na podłodze.
   - Może i lepiej by było - burknął niegrzecznie. Tonks odniosła wrażenie, że mówi nie do Freda, ale do siebie. - Co oni wyrabiają z domem mojej biednej pani... Banda hipokrytów... Szlamy i wilkołaki...
   - Zrób coś - poprosiła nagle Ginny, wlepiając w Tonks pełne oczekiwania, orzechowe spojrzenie.
   - Ja? - zdziwiła się Tonks.
   - Jesteś dziedziczką Blacków - przypomniała jej Ginny. - Stworek powinien cię słuchać.
   Więc Tonks krzyknęła:
   - Stworku!
   Jednak Stworek nie zareagował. Tonks zawołała go jeszcze parę razy, jednak skrzat, dalej mamrocząc pod nosem przekleństwa, zniknął za drzwiami.
   - Może idzie się ukarać za nieposłuszeństwo? - przypuścił z nadzieją Ron.
   Hermiona posłała mu mordercze spojrzenie.
   - Jesteś okropny, Ron! - oburzyła się. Potem zwróciła się do Tonks: - Koniec końców, przecież twoja matka została wydziedziczona... Czytałam, że skrzaty domowe nie muszą się karać za nieposłuszeństwo wobec osób wydziedziczonych.
   - A szkoda - westchnęła Ginny. - To znaczy, szkoda, że Stworek nie słucha Tonks - dodała szybko.
   Gdy Hermiona odeszła z Ronem, by poprzestawiać meble, Ginny odezwała się cicho:
   - Hermiona jest bardzo czuła na punkcie skrzatów domowych... Uważa, że są  poniewierane przez czarodziejów.
   - Ale przecież one kochają być usłużne - zauważyła Tonks.
   - A no, tak - zgodziła się Ginny.
   Tonks uśmiechnęła się.
   - Jeśli chce ich bronić - rzekła - to niech broni. Każdy lubi czuć się bohaterem.
   Ginny uśmiechnęła się i wrzuciła braciom do wora ostatnią pamiątkę po Blackach, którą podniosła z ziemi. Bliźniacy wynieśli wszystko z trudem, a za nimi podążyła Molly. 
   - Posiedzenie pewnie już się skończyło - sapnęła Ginny chwilę później, rozsiadając się w fotelu koło kominka. - Nie uda się nic podsłuchać.
   - Tylko nas nie wydaj, Tonks - poprosił Ron. - Nie chcę zmywać do końca wakacji.
   - Przynajmniej miałbyś okazję poczuć się jak skrzat domowy - obruszyła się Hermiona. - Może wtedy wsparłbyś WESZ...
   - Co takiego? - nie zrozumiała Tonks.
   - To organizacja, którą utworzyłam na rzecz skrzatów domowych - wyjaśniła Hermiona. - Uważam, że to, w jaki sposób się je traktuje, jest co najmniej odrażające...
   - A... - zaczęła ostrożnie Tonks - dlaczego akurat wesz?
   - Właściwie to nie WESZ, tylko W.E.S.Z. - wyjaśniła Hermiona. - Walka o Emancypację Skrzatów Zniewolonych. Akronim wyszedł, przyznaję, trochę niekorzystny... Ale liczy się idea.
   - Nie wątpię - odezwał się Ron, tłumiąc śmiech. - Przesłanie jest wyjątkowo trafne...
   Zanim Hermiona zdążyła odfuknąć koledze, z korytarza dobiegł ich głośny śmiech przypominający szczekanie psa. Po chwili do sypialni wszedł Syriusz, ocierając oczy i łapiąc z trudem oddech. Jednak tuż za nim wkroczyli bliźniacy z minami winowajców, a zaraz po nich - Molly. Całą tę dziwną procesję kończył nieznajomy o mysich włosach, który przed posiedzeniem siedział obok Syriusza.
   - I co mi macie do powiedzenia?! - ryknęła Molly w stronę swoich synów.
   Fred i George spuścili głowy.
   - A co się stało? - zapytali naraz Ron i Ginny.
   - Co się stało? - powtórzyła Molly, prawie płacząc. - Fred i George właśnie wysypali na profesora Snape'a solniczkę!
   - A zdradzicie nam, dlaczego? - zapytał zachwycony Syriusz.
   - Bo - zaczął Fred - po Zakonie krążą plotki, że Snape został naszym ambasadorem wśród wampirów. I że właśnie się do nich wybiera...
   - No więc - uzupełnił George - chcieliśmy go tylko... trochę doprawić.
   Tonks, Syriusz i najmłodsi Weasley'owie wybuchnęli głośnym śmiechem.
   - Pierwszy raz w życiu widziałam Severusa płaczącego - powiedziała Molly.
   - On właściwie nie płakał, tylko łzawił - sprostował szybko nieznajomy. - Sól dostała mu się do oczu.
   - Mimo wszystko, to był piękny widok - powiedział Fred.
   Molly z każdą chwilą robiła się coraz bardziej czerwona ze złości.
   - Wiecie, czym to się mogło skończyć?! - ryknęła w stronę synów. - Zdajecie sobie sprawę, że mogliście uszkodzić wzrok profesora Snape'a?!
   Na twarzach bliźniaków odmalowało się poczucie winy. 
   - Nie chcieliśmy, żeby tak wyszło - powiedział Fred, dłubiąc stopą w dywanie.
   - No - dorzucił George. - To miał być tylko... taki...
   - Żart? - weszła mu w słowo Molly. Skrzyżowała ręce na piersiach. - Wątpię, czy profesora Snape'a on bawi. Macie szczęście, że nie chodzicie już na eliksiry, bo chyba poprosiłabym Szalonookiego, żeby mu wymazał pamięć.
   Bliźniacy wymienili się zdziwionymi spojrzeniami.
   - Naprawdę byś to zrobiła? - zapytał George ze skrajnym niedowierzaniem. 
   - No... - zaczęła Molly, jakby z lekkim zakłopotaniem. A potem powiedziała twardo: - Jakby było trzeba, to bym poprosiła. Zależy mi, żebyście szczęśliwie zdali owutemy, a profesor Snape na pewno zacząłby się na was mścić.
   Obaj bliźniacy podeszli nagle do matki i uściskali ją z całej siły.
   - Mamuś, jesteś najlepsza - powiedział George.
   - To byłby najpiękniejszy dowód miłości, jaki nam kiedykolwiek okazałaś - dorzucił Fred.
   - No... - sprostował George - może poza cerowaniem nam skarpetek...
   - I - dodał Fred, jakby po namyśle - może poza tym ostatnim plackiem ze śliwkami...
   - I - wtrącił George - poza tym, że tylko osiem razy dostaliśmy od ciebie wyjca...
   - W każdym razie - podsumował Fred - nagle jakoś strasznie pożałowałem, że już nie chodzimy na eliksiry.
   - Fajnie było obrzucać Ślizgonów nerkami aligatorów - dorzucił George. - A jeszcze fajniej byłoby patrzeć na Snape'a i wspominać tę piękną chwilę, kiedy z solniczki wypadła zakrętka i cała sól wysypała się na jego tłuste kudły...
   - A jeszcze fajniej byłoby wiedzieć - rzekł Fred - że ten stary nietoperz nic a nic nie pamięta.
   Molly wyglądała na trochę udobruchaną czułym gestem synów. Przytuliła ich lekko do siebie, a potem odsunęła i rzekła:
   - Ale żeby mi to był ostatni raz. - Potem nagle dodała: - I nie wiem, skąd ten pomysł, że profesor Snape zostaje naszym ambasadorem wśród wampirów. Jedzie właśnie na bardzo ważną misję, ale na pewno nie grozi mu, że zostanie... ee... zjedzony. No... - uśmiechnęła się ciepło do synów. - Idźcie już do kuchni. W lodówce jest jeszcze trochę placka ze śliwkami.
   Bliźniacy wymienili się szybkimi spojrzeniami, a gdy matka odwróciła wzrok, stuknęli się pięściami i ruszyli w stronę drzwi.
   - Chciałam was tylko zawołać na kolację - powiedziała Molly, zwracając się do wszystkich. - Tonks, kochaniutka, zostaniesz?
   - Z przyjemnością - zgodziła się Tonks.
   - To idźcie wszyscy umyć ręce i za pięć minut bądźcie w kuchni - powiedziała Molly, po czym zniknęła za drzwiami.
   Hermiona, Ron i Ginny zaczęli szybko składać szmatki i wiaderka.
   - Ładna historia - odezwał się nieznajomy, najwidoczniej walcząc z rozbawieniem. Potem wyciągnął rękę w stronę Tonks. - Remus Lupin.
   - Nimfadora Tonks - odwzajemniła się Tonks, ściskając rękę przyjaciela Syriusza. - Mów mi po nazwisku.
   - Tak, wiem - uśmiechnął się Remus. - Syriusz coś mi na ten temat wspominał. - Przez jego twarz przemknął lekki cień. - Mam nadzieję, że... tobie o mnie też coś wspomniał...
   Tonks nagle zadrżała i mimo woli cofnęła się pół kroku.
   Przecież człowiek, który przed nią stał, był wilkołakiem.
   Remus chyba zauważył jej odruch; spuścił wzrok i rozluźnił nieco uścisk dłoni. Tonks w jednej chwili poczuła wstyd.
   - Tak, wspominał - powiedziała rzeczowym i mocnym głosem. - Bardzo mi przykro z powodu twojego... ee... - zacięła się. 
   Nie mogło jej przejść przez gardło słowo "wilkołactwo". Na szczęście Remus chyba był na to przygotowany.
   - James Potter nazywał to "małym, futerkowym problemem" - powiedział. - Ale nie mówmy o tym. 
   Tonks zdobyła się na uśmiech. Remus nie wydawał się wcale niebezpieczny... Ba, trudno byłoby go nazwać choćby "nieuprzejmym". Choć wyglądał wyjątkowo mizernie, a jego szaty były stare i pocerowane, sprawiał bardzo przyjemne wrażenie. Jego ciemnoniebieskie oczy były pełne tego wyjątkowego wyrazu, który pozwala nam rozpoznać osobę łagodną i dobroduszną.
   Nagle przyszło jej do głowy, że bardzo by chciała mieć takiego właśnie kumpla.
   - Słyszałem, że jesteś metamorfomagiem - powiedział Remus, gdy ruszyli wąskim korytarzem na dół.
   - Zgadza się - uśmiechnęła się Tonks.
   - A wracając do tematu - odezwała się znowu Hermiona. - To prawda, że co piąty metamorfomag potrafi regulować swoją przemianę materii?
   Tonks spojrzała na nią dziko i zakrzyknęła:
   - Tego to nawet ja nie wiedziałam!

***

   - Molly, może ci pomóc?
   - Ee... A nie wolisz sobie usiąść i pogawędzić z Syriuszem, kochaniutka?
   - Ale ja chcę ci pomóc!
   Chwilę później rozległ się głośny brzdęk, kiedy wielka waza na zupę uderzyła w kamienną posadzkę. Tonks podniosła ją z wypiekami na twarzy.
   Nieopodal Fred i George inscenizowali swój wypadek z solniczką. Fred stał obok kamiennych schodów z kwaśną miną, wymachując rękami i bełkocząc niskim głosem profesora Snape'a. George wspinał się na palcach po schodach. Nagle zatrzymał się i wykonał nad bratem kilka ostrożnych ruchów, jakby trzymał w ręku pojemniczek z przyprawą. Nagle Fred odwrócił się - George zamarł. Chwilę później Fred zawył, chwycił się za twarz i zaczął teatralnie biegać po całej kuchni.
   Reszta towarzystwa, która siedziała przy stole, naśmiewała się do łez.
   - Tonks, kochaniutka, usiądź sobie i odpocznij - powiedziała Molly, przywołując różdżką warzywa z lodówki. - Już i tak dużo nam dzisiaj pomogłaś.
   - Ale to żaden problem, Molly - zapewniała Tonks. - Na pewno nie chcesz, żeby ci pokroić warzywa?
   - Całe gotowanie zajmie mi kilka chwil - zapewniała gorąco Molly. - Siądź sobie, porozmawiaj z Syr...
   Nagle tuż przed nią pojawił się Fred, rozpostarł ręce i wrzasnął.
   - Na miłość boską! - zdenerwowała się Molly, a Fred chwycił pusty dzbanek i udał, że wylewa na siebie wodę. Chwilę później wznowił swoją szaleńczą gonitwę.
   - To może chociaż porozstawiam naczynia... - zaoferowała się Tonks, sięgając do szafki.
   Chwilę później na podłodze leżały szczątki miski na zupę.
   - Zaraz... to... - sapnęła Tonks, sięgając po różdżkę.
   Po chwili naczynie powróciło do swojego pierwotnego kształtu. Tonks podniosła je i ruszyła żwawo do stołu. Tam jednak uchwyciła spojrzenie Remusa, który uśmiechnął się do niej i odezwał się:
   - Tonks... nie poszłabyś ze mną na górę? Muszę zanieść dokumenty... i przy okazji mogę ci pokazać, gdzie je trzymamy.
   Wydawać by się mogło, że jego słowa dotarły przede wszystkim do rudych bliźniaków. Jeszcze przed chwilą George zapewniał piskliwym głosem swojej matki, że biedny Severus na pewno z tego wyjdzie, a Fred wzywał na klęczkach imiona bohaterów kart z czekoladowych żab. Jednak na sam dźwięk słowa "dokumenty" stanęli jak wryci.
   - Nie wiem, jakim cudem o nich zapomnieliśmy... - zmarszczył czoło Remus, zaglądając do teczek. - Pamiętam, że sam miałem je w rękach... No, nieważne. Na drugi raz musimy być bardziej ostrożni.
   Uśmiechnął się i skinął na Tonks. Ta zostawiła miski na stole i ruszyła za nim.
   - Mamy osobny pokój na te dokumenty - szepnął Remus, gdy przechodzili obok chrapiącego portretu matki Syriusza. - Teraz zamykamy go na klucz, bo młodzi Weasley'owie troszkę zbyt często się tam kręcą... Ja dzisiaj przywiozłem kilka informacji, które mogłyby ich bardzo zaciekawić.
   - A czym się zajmujesz w Zakonie? - zapytała Tonks.
   Remus wyjrzał ostrożnie za barierkę klatki schodowej i uśmiechnął się.
   - Molly pewnie ich pilnuje - powiedział zwykłym głosem, ponieważ portret pani Black został daleko za nimi. Potem odpowiedział na pytanie: - Obecnie jeżdżę do Reims. Mamy tam kwaterę naszych francuskich sojuszników i utrzymujemy z nimi kontakt. Znam trochę francuski, więc...
   - Czyli masz całkiem fajnie - uśmiechnęła się Tonks. - Ja nigdy nie byłam w Reims, ale kiedyś rodzice zabrali mnie do Paryża. Strasznie mi się tam podobało.
   - Francja jest piękna - zgodził się Remus.
   Chwilę później dotarli na drugie piętro. Tam stanęli jak wryci, widząc Freda i George'a, wyłaniających się z korytarza.
   - Jak to zrobiliście? - zdziwiła się Tonks.
   - Mamy licencję na teleportację - wyjaśnił Fred. - Skorzystaliśmy z okazji, że mama zeszła na moment do składzika.
   Remus parsknął śmiechem.
   - Widzę, że nie dacie za wygraną - zauważył.
   - No bo nie damy - zgodził się George. Z kieszeni zwisały mu jakieś sznurowadła. - Remusie, pokaż nam te notatki, co?
   - Nie ma mowy - powiedział Remus.
   - A co zrobisz, jeśli odbierzemy ci je siłą? - zapytał Fred.
   - Wtedy sprawdzę, jak długo działa moje zaklęcie Zwieracza Nóg - odpowiedział Remus. - Zaniosę was na poddasze, a Molly powiem, że uciekliście na Hardodziobie.
   - Tre te te te - prychnął Fred.
   - Założymy się? - zapytał George, stając w pozycji do ataku.
   - Chłopcy, już dosyć żartów - powiedział Remus stanowczo. - Jeżeli zaraz nie dacie nam spokoju, powiem waszej matce o ostatnim egzemplarzu Uszu Dalekiego Zasięgu.
   Bliźniacy pobledli pod swoimi piegami.
   - Tego nie zrobisz! - przeraził się Fred.
   - Nie mógłbyś być taką świnią - dodał zbulwersowany George.
   - Nie radziłbym sprawdzać... - Remus znów się uśmiechnął. - To jak będzie? Idziecie do kuchni?
   Bliźniacy rzucili łakome spojrzenie na trzymane przez niego teczki, nie ruszając się z miejsca.
   - Oj, chyba będę musiał porozmawiać z Molly... - powiedział Remus ostrzegawczym tonem, niby od niechcenia odwracając się ku zejściu do holu.
   - No, dobra, idziemy - odparł obrażony Fred. - Tylko żebyś mi się nie ważył wspomnieć mamie o Uszach!
   - Nie wspomnę - obiecał Remus. - Chyba, że będziecie ich używać do podsłuchiwania naszych rozmów na posiedzeniach.
   - Hola, za dużo tych warunków! - oburzył się George. - Ja bym proponował taki układ... Przestaniemy podsłuchiwać, jeśli będziesz nam udostępniał notatki po każdym posiedzeniu.
   Tonks parsknęła śmiechem.
   - Wiecie, czym to dla mnie grozi? - zapytał Remus.
   - My nie puścimy pary z ust - obiecał Fred.
   - Wolę nie ryzykować - uśmiechnął się Remus. - A tak na poważnie, idźcie już do kuchni. My z Tonks szybciutko odłożymy teczki na miejsce i też przyjdziemy.
   - Pomożemy ci - zaofiarowali się szybko bliźniacy.
   - Pomożecie mi, jeżeli nie będziecie nas zatrzymywać - odparł Remus. - No już, zmykajcie!
   Fred i George zeszli po schodach do holu. Remus poprawił sobie teczki i ruszył wzdłuż korytarza. Tonks poszła za nim.
   - Chłopaki mają czasem dzikie pomysły - westchnął, zapalając różdżką kinkiety (w korytarzu nie było okien). - Ale są też bardzo zdolni.
   - A co to za Uszy, o których mówiliście? - zapytała Tonks.
   - To jeden z produktów Magicznych Dowcipów Weasley'ów - odpowiedział Remus. - Fred i George chyba poważnie myślą o założeniu firmy produkującej zabawki w tym samym stylu, co sklep Zonka w Hogsmeade. Uszy Dalekiego Zasięgu służą do podsłuchiwania.
   - Już rozumiem, dlaczego tak starannie ukrywają to przed Molly - zaśmiała się Tonks.
   - Molly ich nie docenia - stwierdził Remus, ściszając głos. - Marzy o "normalnej" przyszłości dla nich... to pewnie tak, jak każda matka. Ale niepotrzebnie uprzedza się do ich Magicznych Dowcipów. Oni mają do tego żyłkę.
   Nagle zatrzymał się przed jakimiś drzwiami.
   - To tutaj - powiedział. Wyciągnął z kieszeni klucz, wsunął go w zamek i przekręcił. Drzwi otworzyły się ze zgrzytem. - Rzecz jasna, nie działa tu Alohomora. Wejdź.
   Tonks weszła do dużego gabinetu. Tuż przy wejściu stało biurko, na którym leżało kilka zapasowych zwojów pergaminu, pióro i kałamarz. Reszta przestrzeni wypełniona była półkami na książki. Wszędzie było pełno kurzu, a w powietrzu unosił się zapach starego pergaminu.
   Remus podszedł do najbliższej półki i zdjął jedną z opasłych ksiąg. Tonks odczytała z okładki: Posiedzenia Zakonu Feniksa w Reims w czerwcu 1995 roku.
   - Mogłabyś mi podać protokół z dwudziestego ósmego czerwca? - poprosił Remus.
   Tonks podeszła do niego i wygrzebała z teczki kilka kartek. Remus wziął je i włożył do kroniki.
   - Tutaj trzymamy wszystkie protokoły - wyjaśnił, spajając różdżką kartki. - Na tej półce mamy Reims. Cała ta szafka to dokumenty z Europy... Na przykład tamta - wskazał na trzeci rząd od dołu - to Madryt.
   Odłożył na półkę kronikę i wyciągnął drugą.
   - Możesz mi podać drugi lipca? - poprosił. Tonks spełniła prośbę.
   Gdy skończyli porządkować francuskie protokoły, podeszli do drugiej półki.
   - Tutaj mamy wieści z całej Wielkiej Brytanii, Stanów i Kanady - powiedział Remus, biorąc od Tonks ostatnie protokoły i umieszczając je w jakiejś kronice. - Inne półki są przeznaczone na raporty i mapy. Na razie niewiele tego mamy, ale to i tak sporo, jak na początek.
   Odłożył kronikę z powrotem na półkę.
   - Mamy tu też kartotekę śmierciożerców – powiedział i pokazał jej szafkę stojącą przy ścianie, zawierającą wyłącznie teczki. Między nimi wystawały, tak jak w bibliotece, karteczki, informujące o tym, na jaką literę alfabetu zaczyna się nazwisko.
   Podeszli razem do szafki. Remus zdjął z półki jakąś teczkę, obok znaczka z literą "G".
   - Fenrir Greyback - przeczytał, już bez uśmiechu i otworzył teczkę.
   - Chyba go kojarzę - odparła Tonks. - To ten przywódca wilkołaków w podziemiu, tak?
   - Dokładnie - powiedział Remus. - Najgroźniejszy z nich, specjalizuje się w kąsaniu małych dzieci. Pewnie chce, aby zostały wychowane w nienawiści do ludzi, by jak najwcześniej odczuły, że rasa ludzka jest podła i trzeba ją zniszczyć.
   Przejrzał dokładnie zawartość teczki.
   - Nie mamy o nim zbyt dużo informacji - powiedział. - Zapewne wiedzielibyśmy więcej, gdybym został szpiegiem w podziemiu. Ale na razie mamy za dużo pracy i bez tego. Dumbledore powiedział, że najwcześniej za rok będzie można o tym pomyśleć.
   Tonks spojrzała na niego. Zobaczyła, że jego twarz przybrała ponury, jakby zacięty wyraz. Potem spojrzała raz jeszcze na zdjęcie wilkołaka i nagle coś zrozumiała.
   - Remus... - szepnęła nieśmiało. - Czy... to Greyback kiedyś cię ukąsił?
   Remus zamknął teczkę i odłożył ją z powrotem na półkę.
   - Tak, to był Greyback - odpowiedział. - Miałem wtedy pięć lat.
   - Och... - Tonks zupełnie nie wiedziała, co ma w tej sytuacji powiedzieć. - I... jak sobie z tym radzisz?
   Remus wzruszył ramionami.
   - Prawdę mówiąc - zaczął - już się do tego przyzwyczaiłem. Oczywiście, pełnia nigdy nie bywa łatwa, ale... będąc wilkołakiem, można prowadzić całkiem zwyczajne, normalne życie.
   - Jesteś bardzo dzielny - wyraziła swoje zdanie Tonks.
   Na twarzy Remusa zagościł serdeczny uśmiech. Od niechcenia potoczył wzrokiem po kartotece śmierciożerców i powiedział:
   - Może wrócimy na dół? Fred i George pewnie już się strasznie nudzą pod tymi drzwiami.
   Tonks rzuciła szybkie spojrzenie na drzwi.
   - Skąd wiesz, że nas podsłuchują? - zapytała.
   - Za dobrze ich znam - odparł Remus. - Zrobią wszystko dla kilku nowych wiadomości. Ale na te drzwi już dawno zostało rzucone zaklęcie nieprzenikalności, więc nic nie usłyszą.
   - No dobra, chodźmy - zgodziła się Tonks.
   Wyszli razem na korytarz. Jak przewidział Remus, natychmiast zobaczyli Freda i George'a, którzy, zaskoczeni ich niespodziewanym wyjściem, odskoczyli pod ścianę.
   - Co wy tu robicie? - zapytał Remus.
   - No więc... eee... - zająknął się Fred.
   - Po prostu tędy przechodziliśmy - powiedział George. - A co, nie wolno?
   - Właśnie, nie wolno - powiedział Remus. - Lepiej stąd zmykajcie, zanim stracę cierpliwość.
   Bliźniacy odeszli, a Remus zamknął pokój.
   - Nigdy się nie poddadzą - powiedział, nie bez uśmiechu.
   Pięć minut później byli z powrotem na dole.
   - To co tam, Syriuszu, mówiłeś o naszym Harrym? - zapytał Remus, gdy usiedli przy stole.
   Syriusz przybrał posępny wyraz twarzy.
   - Jest wściekły, bo nikt go o niczym nie informuje - powiedział.
   - Ale tak jest dla niego lepiej - zauważył Remus. - Nie może się narażać, bo Ministerstwo czeka na choćby najmniejsze jego potknięcie...
   - Z tego, co ostatnio słyszałam - odezwała się Tonks - nasi ludzie obserwują go, żeby nie zrobił nic głupiego.
   - O tym wiedziałem już od dawna - powiedział Remus. - Obserwujemy go od początku wakacji.
   Syriusz westchnął.
   - Chciałem, by się tutaj sprowadził - rzekł. - Ale Dumbledore się na to nie zgodził.
   Tonks wyczuła w głosie kuzyna wyrzut.
   - Miał swoje powody - powiedział z przekonaniem Remus. - Nie zapominaj, że Dumbledore kieruje się dobrem Harry'ego. I twoim także.
   - I co, Harry ma do końca wakacji tkwić w domu ludzi, którzy traktują go jak śmiecia? - oburzył się Syriusz. - To ma być dla niego dobre?! Remus, wytłumacz mi to, bo jakoś nie mogę tego zrozumieć.
   - Nie musisz tego rozumieć - powiedział Remus, już trochę zniecierpliwiony. - Ważne, że Dumbledore wie, co robi. I to nam powinno wystarczyć.
   - Nigdy ci nie przyszło do głowy, że Dumbledore może się pomylić?
   - Nie.
   - Słuchajcie - wtrąciła pojednawczo Tonks. - Może Harry będzie mógł przyjechać tu na część wakacji. Przecież to miejsce również jest bezpieczne, prawda?
   - Oczywiście - powiedział Syriusz. - Poza tym, na razie nie ma się czego bać. Wątpię, żeby teraz, kiedy Ministerstwo nie chce nam uwierzyć, Voldemort próbował...
   Tonks pisnęła i zakryła sobie usta.
   - Co jest? - zapytał Syriusz.
   - To... to nazwisko!... - wyjąkała Tonks, trzymając się kurczowo za serce. - Wy... wymówiłeś... TO nazwisko!...
   Syriusz popatrzył na Remusa, unosząc brwi. I nagle obaj zachichotali.
   - Co jest? - zdenerwowała się Tonks.
   Remus pokręcił głową i zasłonił usta dłonią.
   - Przepraszam... - wyraził skruchę.
   - Zawsze to samo - wyjaśnił jej Syriusz. - Ja i Remus nie widzimy powodu, aby bać się tego nazwiska. Wymawiamy je ot, tak. - Pstryknął palcami. A potem znów zachichotał. - A reakcja zawsze ta sama.
   - Nie warto bać się samego brzmienia nazwiska Voldemorta - rzekł Remus, a Tonks znów się wzdrygnęła. - To tylko wzmaga twój strach przed nim samym. Ja i Syriusz gorąco namawiamy wszystkich, żeby je wymawiali.
   Tonks westchnęła ciężko. Jednak zanim zdążyła odpowiedzieć, Molly odesłała na stół półmiski i wazy, a naprzeciwko zasiadły Ginny i Hermiona.
   - Tonks! - zakrzyknęła Ginny. - Pokażesz Hermionie te skrzacie nosy, które robiłaś ostatnio?
   - A propos - zaczęła natychmiast Hermiona. - Słyszałam, że bardzo niebezpiecznie jest stosować metamorfozy do przemian w zwierzęta. Skrzaty domowe, jako istoty posiadające rozum i ogólnie, podobne do ludzi, można naśladować niemal idealnie. Ale takie na przykład psy, czy koty już nie. Takie zmiany są bardzo trudno odwracalne...
   - To akurat wszyscy dobrze wiemy - odezwał się Ron. - Zresztą, z twojego własnego doświadczenia.
   Ginny wybuchnęła śmiechem, a Hermiona posłała koledze mordercze spojrzenie.


3 komentarze: