sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział 7 ~ Straż przednia ~

   Posiedzenie, na którym członkowie straży poznali ostateczną wersję planu zabrania Harry'ego z Privet Drive odbyło się już dwa dni później.
   - Plan jest taki - powiedział Szalonooki, który stał przy ogromnej mapie południowo-wschodniej części Anglii. - Już o szóstej po południu Robert Burnley wyruszy do Surrey i da nam znać, kiedy Dursley'owie wyjdą z domu. Wtedy my bierzemy miotły i deportujemy się do domu Pottera. Zostawiamy list z wyjaśnieniem dla jego ciotki i wuja, zabieramy go i wynosimy się stamtąd. Ach, oczywiście, trzeba go będzie zakameleonować, żeby go nikt nie poznał.
   - Harry ma pelerynę-niewidkę, Alastorze - odezwał się nagle Remus. - Może jej użyć w czasie lotu.
   - To zbyt ryzykowne - odparł Szalonooki. - Peleryna mogłaby się z niego zsunąć. Zakameleonowanie jest bezpieczniejsze. Na czym to ja skończyłem?... Aha, już wiem. Zanim wystartujemy, czekamy na sygnał od tylnej straży, która będzie nas ubezpieczać, na wypadek, gdyby zaszły jakieś komplikacje. Robert da im znać, kiedy wyruszymy. Mają odczekać pół godziny, po czym upewnią się, że wszystko jest w porządku i wystrzelą iskry z różdżki, najpierw czerwone, potem zielone. Bez nich nie ruszamy. Gdy zostaną wystrzelone zielone, startujemy. Będziemy lecieć w zwartym szyku: Tonks z przodu, Potter za nią, na końcu ja. Pod Potterem poleci Lupin. Reszta na około nas. Wszystko jasne?
   Cała straż potwierdziła to zgodnym pomrukiem.
   - Świetnie - ucieszył się Szalonooki. - Nasza droga będzie wyglądać mniej więcej tak...
   Przez kilkanaście minut wskazywał różdżką różne miejsca na mapie, objaśniając szczegółowo całą trasę.
   - To już chyba wszystko - rzekł w końcu. - Są jakieś pytania?
   Nie było pytań. Od tej chwili zaczęło się żmudne ćwiczenie całej akcji, upozorowane na treningi quidditcha. Dla niepoznaki członkowie straży latali z kaflem, atakowani przez dwa rozwścieczone tłuczki.
   - Zawsze byłem zdania, że tłuczki to niepotrzebne narażenie życia i zdrowia - powiedział z zadowoleniem Szalonooki, gdy straż zrobiła sobie przerwę, by odetchnąć. - Ale dzisiaj zwracam im honor. Nie myślałem, że można uczyć się uników w tak prosty i przyjemny sposób.
   Niestety, prawie nikt nie podzielał jego entuzjazmu.
   - Zaczynam żałować, że sprzedałem swoją miotłę - westchnął Remus, siadając na trawie i ocierając pot z twarzy. Stary Zmiatacz Piątka, który został pożyczony od Syriusza, z pewnością nie ułatwiał mu treningów. - Kiedyś, jak chodziliśmy z Jamesem i Syriuszem do szkoły, latało mi się znacznie lepiej.
   - Pamiętam, jak James śmigał w naszej szkolnej drużynie - uśmiechnął się Robert. - Aż chciałoby się zobaczyć, jak lata Harry...
   - Ja go przecież widziałem - przypomniał Remus.
   Cała straż nastawiła uszu.
   - Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że widzę Jamesa - ciągnął Remus. - Harry jest... co tu dużo mówić, świetny.
   - Koniec przerwy! - zarządził Szalonooki. - Na miotły! 
   Tonks, która musiała godzić wieczorne (i często przeciągające się do późnej nocy) spotkania straży ze swoją pracą, prawie zazdrościła Lucy, która leżała w łóżku z wysypką. Lucy była uczulona na owoce morza, a kilka dni wcześniej wybrała się z Jerrym do nieznanej sobie restauracji i zamówiła danie, które, jak się okazało dopiero po fakcie, zawierało wędzonego dorsza.
   - I masz tego swojego Jerry'ego - zakpiła Tonks, gdy odwiedziła przyjaciółkę na kilka godzin przed planowaną akcją.
   - Nie wiedział, że jestem uczulona - obruszyła się Lucy, oglądając w lusterku swoją twarz usianą różowymi plamami. - A potem przepraszał mnie chyba z pięć razy.
   - Widzę - mruknęła Tonks, spoglądając wymownie na wielki bukiet kwiatów, stojący na szafce nocnej. - On się chyba poważnie za ciebie bierze.
   - To jeszcze nic oficjalnego - speszyła się Lucy, a jej plamy rozpłynęły się w płomiennym rumieńcu. 
   - Ale to chyba tylko kwestia czasu... - zauważyła Tonks.
   Lucy sięgnęła po maść i zaczęła ją sobie wcierać w ręce.
   - Nie lubisz go - stwierdziła.
   - Nie za bardzo - przyznała Tonks. - Od razu widać, czego od ciebie chce.
   - To źle? - oburzyła się Lucy. - Moim zdaniem, Jerry jest cudowny.
   Tonks westchnęła ciężko i roześmiała się.
   - Mnie w sumie nic do tego - rzekła. - Życzę ci jak najlepiej. Ale gdyby Jerry kiedykolwiek sprawił ci przykrość... 
   - Nie sprawi - poręczyła za niego Lucy. 
   - Moja w tym głowa - obiecała Tonks.
   Lucy roześmiała się. A potem zauważyła:
   - Ładnie ci w tym kolorze.
   Tonks wyjęła przyjaciółce lusterko z rąk i przyjrzała się sobie krytycznie; dwa dni temu zmieniła kolor włosów na fioletowy.
   - Pomyślałam, że czas na zmiany - powiedziała. - Znudził mi się różowy.
   - Ten jest super - wyraziła zdanie Lucy. - Chociaż myślę, że do ciebie pasują trochę cieplejsze barwy. Masz taką bladą cerę...
   - Nie lubię zmieniać karnacji - mruknęła Tonks, oglądając się w lusterku ze wszystkich stron. - Od ciemnej wszystko mnie swędzi. 
   Potem wstała i oznajmiła, że musi już wracać.
   - Powodzenia w dzisiejszej akcji - powiedziała Lucy. 
   - Przyda mi się - westchnęła Tonks. - Nie wiem, czy bardziej boję się Sama-Wiesz-Kogo, czy pomysłów Szalonookiego...

                                                      
***


   O szóstej cała straż przednia zgromadziła się w kuchni Grimmauld Place. Mieli wyruszyć zaraz po sygnale od Roberta Burnley'a.
   Czas dłużył się niemiłosiernie. Minęło piętnaście minut, potem pół godziny, a Robert milczał. Za oknem zaczęło się już robić ciemno. Tonks nagle przyszło do głowy, że może jej list nie doszedł. Może źle zaadresowała kopertę? Może jeden znaczek nie wystarczył? A może po prostu za późno go wysłała? Nie miała pojęcia, jak szybka jest mugolska poczta. Żałowała, że nie zapytała o to swojego ojca.
   I w końcu, gdy zegarek na ręku Kingsley'a wskazał dwadzieścia po siódmej, w kuchni rozległ się głośny gwizd. Szalonooki złapał swój staroświecki, kieszonkowy zegarek, który leżał przed nim na stole.
   - Robert? - zapytał, spoglądając w tarczę. - Już wyjechali? Dobra, zbieramy się.
   Schował zegarek do kieszeni i wstał. 
   - Bierzcie swoje miotły - polecił, a cała straż chwyciła miotły, stojące oparte o ścianę. - Idziemy.
   Otworzył drzwi kuchni, taszcząc swoją miotłę, po czym wyszedł do holu. Reszta wyszła za nim. W holu natknęli się na Syriusza, który prawdopodobnie siedział tam przez cały czas, na najniższym stopniu. Gdy tylko ich zobaczył, wstał i podszedł do nich.
   - Bądźcie ostrożni - powiedział. - I przywieźcie Harry'ego bezpiecznie.
   - Możesz być spokojny, Syriuszu - uśmiechnął się Remus. - Jeżeli Alastor coś planuje, to nie może to nie wyjść.
   Szalonooki otworzył drzwi i pierwszy wyszedł na zewnątrz. Reszta poszła za nim.
   - Nikogo nie ma - mruknął Szalonooki, rozglądając się wokoło. - Wszyscy pamiętają plan?
   - Pamiętamy - odparło kilka osób.
   - No to do dzieła - Szalonooki okręcił się w miejscu i zniknął. Reszta poszła za jego przykładem.
   Po chwili wszyscy pojawili się w domu numer cztery na Privet Drive. 
   Tonks rozejrzała się uważnie po obszernym pomieszczeniu, które musiało być kuchnią. Było tu tak ciemno, że ledwie widziała kontury swoich towarzyszy. 
   Straż rozeszła się w różne strony, ostrożnie macając wokół siebie. Tonks przeszła ostrożnie obok czegoś, co musiało być zwykłą kuchenną szafką. Oparła się o nią, żeby na nic nie wpaść i wytężyła wzrok. Ponieważ wciąż nic nie widziała, sięgnęła po swoją różdżkę, chcąc trochę oświetlić to pomieszczenie, ale nagle zahaczyła ręką o jakiś talerz leżący na blacie, który spadł na podłogę i roztrzaskał się w drobny mak.
   - Tonks, na litość boską! - zawołał Szalonooki.
   - Zaraz to naprawię - powiedziała Tonks i wyciągnęła różdżkę. - Reparo!
   Odłamki szkła złożyły się z powrotem w talerz. Podniosła go i umieściła na blacie.
   Reszta wciąż rozglądała się uważnie po domu.
   - Chyba nikogo nie ma - stwierdził Sturg.
   - Niemożliwe - mruknął Szalonooki. - Dursley'owie nie zabieraliby ze sobą Pottera.
   - Może sam gdzieś wyszedł? - podsunął Dedalus.
   - Zawołajmy go - zaproponowała Hestia.
   - Chyba nie będzie takiej potrzeby - powiedział Remus. Istotnie, usłyszeli nad sobą, na piętrze jakiś hałas, jakby ktoś nagle stanął twardo na podłodze.
   Remus podszedł pierwszy do następnych drzwi i przyłożył do nich ucho. Widocznie coś usłyszał, bo przekręcił klucz w zamku i je otworzył.
   Weszli do mrocznego, obszernego holu. Tonks zobaczyła w ciemnościach kontury schodów. Po chwili na ich szczycie pojawiła się jakaś postać.
   - Opuść różdżkę, chłopcze - usłyszała nagle, obok siebie głos Szalonookiego - zanim pozbawisz kogoś oka.
   - Profesor Moody? - rozległ się niepewny głos, który musiał należeć do Harry'ego.
   - Profesor jak profesor - zagrzmiał Szalonooki. - Za wiele to was chyba nie nauczyłem, co? Zejdź tutaj, chcemy cię zobaczyć.
   Sylwetka Harry'ego nie ruszyła się z miejsca, chodź Tonks zauważyła, że wyciągnięta ręka, w której zapewne trzymał różdżkę, obniżyła się nieco.
   - Wszystko w porządku, Harry - powiedział nagle Remus. - Przyszliśmy, żeby cię stąd zabrać.
   - P-profesor Lupin? - wyjąkał Harry z niedowierzaniem. - To pan?
   Tonks wytężała wzrok, chcąc dojrzeć Harry'ego, jednak w tym gęstym mroku było to niemożliwe.
   - Czy musimy tu stać w takich ciemnościach? - mruknęła. Uniosła więc różdżkę i szepnęła: - Lumos!
   Hol wypełnił się magicznym światłem. W jego świetle Tonks ujrzała wysokiego, czarnowłosego chłopca w okularach, trzymającego przed sobą różdżkę i spoglądającego na nich trochę nieufnie. Po chwili jednak na jego twarzy odmalował się cień uśmiechu, choć wyglądał na nieco zszokowanego.
   - Oooch, wygląda właśnie tak, jak sobie wyobrażałam - ucieszyła się Tonks. - Cześć, Harry!
   - Taak, teraz rozumiem, co miałeś na myśli, Remusie - rzekł Kingsley. - Jest bardzo podobny do Jamesa.
   - Prócz oczu - dodał Elfias. - Oczy ma po Lily.
   Szalonooki wpatrywał się w Harry'ego podejrzliwie.
   - Jesteś całkowicie pewny, że to on? - burknął do Remusa. - Bo mielibyśmy mały ambaras, gdybyśmy zabrali stąd jakiegoś śmierciożercę, który podszył się pod Harry'ego Pottera. Powinniśmy zapytać go o coś, o czym mógłby wiedzieć tylko prawdziwy Potter. Chyba, że ktoś ma przy sobie veritaserum...
   - Harry, jaką postać przybrał patronus? - zapytał Remus.
   - Jelenia - odrzekł Harry.
   - To on - oświadczył Remus.
   Harry zszedł po schodach, chowając różdżkę do tylnej kieszeni dżinsów.
   - Nie wkładaj tam różdżki, chłopcze! - zagrzmiał Szalonooki. - A jak się zapali? Lepsi czarodzieje od ciebie stracili w ten sposób tyłki, możesz mi wierzyć.
   Tonks stłumiła wybuch śmiechu.
   - A dokładnie, to kto stracił tyłek? - zapytała niewinnym tonem.
   - Nie twoja sprawa, po prostu nie należy wkładać różdżki do tylnej kieszeni - warknął Szalonooki. - To podstawowy środek ostrożności, a dziś wszyscy to mają w nosie.
   Tonks spojrzała wymownie w sufit.
   - Widzę to - dodał Szalonooki ze złością.
   Remus wyciągnął rękę do Harry'ego.
   - Jak się masz? - zapytał, przypatrując mu się uważnie.
   - D-dobrze... - odparł niepewnie Harry. Zerknął ukratkiem na resztę towarzystwa. - Jestem... macie duże szczęście, że Dursley'ów akurat nie ma w domu...
   - Szczęście, a to ci dopiero! - zawołała Tonks. - To ja ich stąd wywabiłam. Wysłałam im pocztą mugolską list z informacją, że znaleźli się na liście zwycięzców w Ogólnokrajowym Konkursie na Najlepiej Utrzymany Podmiejski Trawnik. Teraz pędzą, żeby odebrać nagrodę... a w każdym razie tak im się wydaje.
   Brwi Harry'ego podjechały w górę. Tonks odniosła wrażenie, że ta historia go rozbawiła.
   - To co, wynosimy się stąd, tak? - zapytał Harry. - Zaraz?
   - Za moment - odrzekł Remus. - Czekamy tylko na sygnał. 
   - A dokąd? Do Nory? 
   - Nie, nie do Nory - Remus zaprosił gestem Harry'ego do kuchni. Reszta podążyła za nimi. - To zbyt ryzykowne. Kwaterę główną założyliśmy w niewykrywalnym miejscu. Trochę to trwało...
   Szalonooki rozsiadł się przy kuchennym stole, pociągając z piersiówki i badając swym magicznym okiem wszystkie urządzenia oszczędzające mugolom pracę i czas. Tonks starała się trzymać blisko Harry'ego, aby dokładnie mu się przypatrzeć. Widziała kilka zdjęć Jamesa Pottera i z zaintrygowaniem stwierdziła, że Harry wyglądał kropka w kropkę, jak on.
   - Harry, to jest Alastor Moody - przedstawił Remus Szalonookiego.
   - Wiem - odrzekł Harry.
   - A to jest Nimfadora...
   - Nie nazywaj mnie Nimfadorą, Remusie - przerwała mu ze złością Tonks, wzdrygając się lekko. - Jestem Tonks.
   - ...Nimfadora Tonks, która woli, by się do niej zwracano po nazwisku - skończył Remus.
   - Ty też byś wolał, gdyby twoja głupia matka nazwała cię Nimfadorą - mruknęła Tonks.
   Remus spojrzał na nią szybko, a w jego oczach pojawiło się rozbawienie. Tonks obraziła się na niego na całe piętnaście minut.
   Tymczasem Remus szybko przedstawił Harry'emu pozostałych członków straży. Harry witał wszystkich nieśmiałym skinieniem głowy.
   - Zadziwiająca liczba ochotników zgłosiła się, by ciebie stąd zabrać - powiedział Remus, a kąciki ust zadrgały mu lekko.
   - Taak, no cóż, im więcej, tym lepiej - mruknął posępnie Szalonooki. - Jesteśmy twoją strażą, Potter.
   - Czekamy tylko na sygnał, że wszystko jest w porządku - rzekł Remus, wyglądając przez okno. - Jeszcze jakiś kwadrans.
   Tonks rozglądała się z zainteresowaniem po kuchni.
   - Ależ ci mugole są czyści, prawda? - zauważyła. - Mój ojciec też pochodzi z mugolskiej rodziny, ale straszny z niego flejtuch. Pewnie są i tacy, i tacy, tak jak wśród czarodziejów, co?
   - Ee... no tak - odpowiedział Harry. Potem zwrócił się do Remusa: - Panie profesorze, co właściwie się dzieje, nie miałem od nikogo żadnych wiadomości, czy Vol...
   Kilka osób syknęło, a Dedalus upuścił kapelusz.
   - Zamilcz! - warknął Szalonooki.
   - Co? - oburzył się Harry.
   - Tutaj nie będziemy o tym rozmawiać, to zbyt ryzykowne - rzekł Szalonooki, zwracając na Harry'ego swoje normalne oko, podczas gdy magiczne pozostało utkwione w suficie. - Niech to szlag - dodał ze złością, dotykając owego oka - od czasu, jak używał go ten łobuz, często się zacina.
   I wyjął je. Ostatnio robił to coraz rzadziej, co jednak nie przeszkadzało Tonks za każdym razem czuć obrzydzenie.
   - Szalonooki, chyba zdajesz sobie sprawę, że to odrażające, co? - odważyła się zwrócić mu uwagę.
   Szalonooki zignorował ją.
   - Daj mi szklankę wody, chłopcze, dobrze? - poprosił Harry'ego.
   Harry podszedł do zlewu, wziął czystą szklankę i napełnił ją wodą z kranu.
   - Na zdrowie - powiedział Szalonooki, kiedy Harry podał mu szklankę. Wrzucił magiczne oko do wody i szturchnął je parę razy palcem. Oko zawirowało, łypiąc po kolei na każdego. - Muszę mieć pełną widoczność w drodze powrotnej. Trzysta sześdziesiąt stopni, ani stopnia mniej.
   - Jak się dostaniemy... tam, dokąd zamierzacie mnie zabrać? - zapytał Harry.
   - Na miotłach - odrzekł Remus. - Jesteś za młody na aportację, Sieć Fiuu jest pod ich obserwacją, a użycie nielegalnego świstoklika nie wchodzi w rachubę.
   - Remus mówił, że świetnie latasz - powiedział Kingsley.
   - To mistrz - rzekł Remus, spoglądając na zegarek. - No, Harry, lepiej idź na górę i spakuj się. Musimy być gotowi, gdy nadejdzie sygnał.
   - Pójdę z tobą i pomogę ci - zaproponowała Tonks z ochotą.
   Ruszyła za Harrym do holu, a potem w górę po schodach, rozglądając się wokoło z ciekawością.
   - To dziwny dom - stwierdziła. - Trochę za czysty... Chyba rozumiesz, co mam na myśli? Troszkę nienaturalny. Och, tu jest lepiej! - dodała, gdy Harry zapalił światło w swej sypialni.
   W pokoju Harry'ego z całą pewnością nie było czysto. Większość jego książek leżała w nieładzie na podłodze, pusta klatka sowy domagała się wyczyszczenia, a z otwartego kufra kipiała obficie na podłogę pogmatwana mieszanina mugolskich ubrań i szat czarodziejów.
   Harry zaczął zbierać książki i wrzucać je pośpiesznie do kufra. Tonks zatrzymała się przed otwartą szafą i przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze na wewnętrznej stronie drzwi. W mdłym świetle mugolskiej żarówki wydała się sobie dużo brzydsza, niż przed wyruszeniem w drogę.
   - Wiesz co, to chyba jednak nie jest mój kolor - powiedziała, pociągając za kępkę sztywnych, sterczących we wszystkie strony włosów. - Wyglądam w nim jakoś mizernie, nie uważasz?
   - Ee... 
   - Tak, to nie to - stwierdziła stanowczo.
   Zacisnęła powieki i całą siłą woli skupiła się na tym, by jej włosy stały się różowe. Po chwili spojrzała z powrotem w lustro i zadowolona, ujrzała swój dawny kolor.
   - Jak pani to zrobiła? - usłyszała za sobą zdumiony głos Harry'ego.
   - Jestem metamorfomagiem - odrzekła, wpatrując się w lustro i obracając głowę, żeby zobaczyć efekt z każdej strony. - Potrafię zmieniać swój wygląd, kiedy tylko zechcę - dodała, napotykając w lustrze zdumioną twarz Harry'ego. - Taka się już urodziłam. Podczas kursu aurorów miałam najwyższe oceny z maskowania się, choć wcale się tego nie uczyłam. Ale mi zazdrościli!
   - Pani jest aurorem? - zapytał Harry z wyraźnym przejęciem.
   - A tak - odrzekła z dumą Tonks. - Kingsley też, ale on jest ode mnie trochę lepszy. Ja zdobyłam uprawnienia dopiero rok temu. O mały włos nie oblałam kradzieży i śledzenia. Trochę ze mnie niezdara... Słyszałeś, jak rozbiłam na dole ten talerz, kiedy tu wylądowaliśmy?
   - Można się tego nauczyć? To znaczy... jak zostać metamorfomagiem? - zapytał Harry, prostując się i zapominając o pakowaniu.
   Tonks zacmokała.
   - Założę się, że chciałbyś czasami ukryć tę bliznę, co?
   - Nie, wcale mi nie przeszkadza - odparł Harry i odwrócił się.
   - No cóż, muszę cię zmartwić, to nie takie proste. Metamorfomagów jest niewielu, bo z tym trzeba się urodzić, nie można się tego nauczyć. Większość czarodziejów używa różdżki albo eliksiru, kiedy chce zmienić wygląd. No, ale musimy się pośpieszyć, czekają na nas - dodała, patrząc na bałagan na podłodze.
   - Och... tak - bąknął Harry, chwytając kilka książek.
   - Nie bądź głupi, tak będzie szybciej... Pakuj! - krzyknęła i zamaszyście machnęła różdżką.
   Książki, ubrania, teleskop i waga poszybowały do kufra i zniknęły w jego wnętrzu.
   - Za ładnie to nie wygląda - mruknęła Tonks, zaglądając do kufra. - Moja mama potrafi to zrobić tak, że wszystko jest porządnie poukładane... nawet skarpetki dobierają się parami i schludnie zwijają... ale mnie nigdy nie udało się tego opanować... trzeba jakoś tak strzepnąć...
   Machnęła krótko różdżką. Jedna ze skarpetek Harry'ego podskoczyła, skręciła się dziwnie i opadła z powrotem do kufra. 
   - A co tam... - Tonks zatrzasnęła wieko kufra. - W każdym razie wszystko jest w środku. Ale to chyba też trzeba trochę oczyścić. - Wycelowała różdżkę w pustą sowią klatkę. - Chłoszczyść! - Zniknęło parę piórek i trochę ptasiego łajna. - trochę lepiej... Jakoś nigdy nie udało mi się opanować tych zaklęć gospodarskich. Masz już wszystko? Kociołek? Miotła? 
   Nagle zobaczyła, co Harry trzyma w ręku. Oczy jej się rozszerzyły, kiedy poznała miotłę światowej klasy.
   - Ojej! To Błyskawica? - zawołała. - A ja wciąż dosiadam Komety Dwa Sześćdziesiąt - westchnęła. - A co tam... Różdżka nadal w dżinsach? Oba pośladki jeszcze całe? W porządku, idziemy. Locomotor kufer.
   Kufer Harry'ego wzniósł się na kilka cali w powietrze. Trzymając w ręku różdżkę, Tonks sterowała nim  przez pokój i po schodach, niosąc sowią klatkę w lewej ręce. Harry szedł za nią ze swoją miotłą.
   Magiczne oko Szalonookiego wróciło już na swoje miejsce i teraz obracało się szybko w oczodole. Kingsley, Sturgis i Hestia oglądali jakieś mugolskie sprzęty, a Remus pieczętował list zaadresowany do Dursley'ów.
   - Świetnie - rzekł Remus, gdy Tonks i Harry weszli do kuchni. - Jeszcze z minutę. Lepiej wyjdźmy do ogródka, żeby być w pogotowiu. Harry, zostawiam list do twojego wuja i ciotki, żeby się nie niepokoili...
   - Nie będą - zapewnił go ponuro Harry.
   - ...żeby wiedzieli, że jesteś bezpieczny...
   - To ich tylko zasmuci.
   - ...i że wrócisz do nich na wakacje w przyszłym roku.
   - A muszę?
   Remus tylko się uśmiechnął.
   - Chodź no tu, chłopcze - burknął Szalonooki, przywołując go różdżką. - Muszę cię zakameleonować.
   - Co pan musi? - zapytał z niepokojem Harry.
   - Rzucić na ciebie Zaklęcie Kameleona - rzekł Szalonooki, podnosząc różdżkę. - Lupin mówił, że masz pelerynę-niewidkę, ale podczas lotu może ci spaść, zakameleonowanie jest bezpieczniejsze. Proszę bardzo...
   I uderzył Harry'ego różdżką w głowę. Z miejsca, w które ugodziła różdżka zaczęły spływać strumienie czegoś, co wyglądało, jak różnokolorowa farba, co nadało Harry'emu barwę i wygląd kuchni poza nim.
   - Całkiem nieźle, Szalonooki - pochwaliła go Tonks.
   - Idziemy - rzekł Szalonooki, otwierając różdżką tylne drzwi. 
   Wszyscy złapali swoje miotły, pozostawione wcześniej pod ścianą i wyszli na wzorowo utrzymany trawnik.
   - Ani jednej chmurki - mruknął Szalonooki, przebiegając niebo spojrzeniem magicznego oka. - A przydałoby się kilka... Słuchaj, chłopcze... - przyciągnął do siebie Harry'ego, by przedstawić mu swój plan. Tymczasem Tonks wyczarowała skórzane pasy, którymi przymocowała sowią klatkę i kufer Harry'ego do swojej miotły.   
   - ...reszta leci dalej, nie zatrzymuje się, nie łamie szyku - usłyszała końcówkę instrukcji Szalonookiego. - Gdyby nas wszystkich załatwili, a ty byś ocalał, Harry, przejmie cię tylna straż, leć prosto na wschód, a już oni cię znajdą.
   - Nie bądź taki beztroski, Szalonooki, bo chłopak sobie pomyśli, że żartujemy - powiedziała Tonks, prostując się. 
   - Mówię mu tylko, jaki jest plan - warknął Szalonooki. - Naszym zadaniem jest bezpieczne doprowadzenie go do Kwatery Głównej, a jeśli stracimy przy tym życie...
   - Nikomu nic się nie stanie - powiedział Kingsley uspokajającym tonem.
   - Wsiadamy na miotły, jest pierwszy sygnał! - rzucił ostro Remus, wskazując na niebo.
   Daleko, daleko nad nimi, między gwiazdami wystrzelił snop czerwonych iskier. Tonks przerzuciła nogę przez miotłę.
   - Drugi sygnał, lecimy! - krzyknął Remus, gdy nad ich głowami wystrzelił nowy snop iskier, tym razem zielonych.
   Tonks odepchnęła się mocno nogami od ziemi i pierwsza wystrzeliła w górę. Chłodny strumień powietrza rozwiał jej włosy, gdy schludne ogródki Privet Drive uciekły w dół, zamieniając się szybko w patchwork ciemnozielonych i czarnych prostokącików. Poszybowała wysoko w górę, słysząc za sobą świst mioteł swoich towarzyszy.
   - Ostro w lewo! Ostro w lewo, jakiś mugol na nas patrzy! - usłyszała nagle głos Szalonookiego. Skręciła gwałtownie.
   - Wyżej!... Wyżej o ćwierć mili!
   Wznosili się coraz wyżej i Tonks poczuła, że dostała gęsiej skórki; im wyżej lecieli, tym robiło się zimniej. 
   - Zwrot na południe! - krzyknął Szalonooki. - Przed nami miasto!
   Skręcili w prawo, by ominąć połyskującą w dole pajęczynę świateł. 
   - Kierunek na południowy wschód i nadal w górę, przed nami jakaś niska chmura, w której możemy się ukryć!
   - Nie lecimy przez żadne chmury! - zawołała ze złością Tonks. - Przemokniemy do suchej nitki, Szalonooki!
   Ominęli chmurę i lecieli dalej, co jakiś czas zmieniając kurs zgodnie z poleceniami Szalonookiego. 
   Robiło się coraz zimniej. Po godzinie Tonks była cała sztywna z zimna. Z zazdrością pomyślała o Lucy, która teraz zapewne leży w ciepłym łóżku, popija gorącą herbatę i martwiąc się tylko szpetną wysypką na swojej twarzy.
   - Musimy zatoczyć koło, żeby się upewnić, że nikt za nami nie leci! - krzyknął Szalonooki.
   - CZYŚ TY ZWARIOWAŁ, SZALONOOKI?! - wrzasnęła Tonks. - Przemarzliśmy do szpiku mioteł! Jeśli będziemy wciąż zbaczać z kursu, dolecimy tam w przyszłym tygodniu! Przecież jesteśmy już tak blisko!
   - Podchodzimy do lądowania! - rozległ się głos Remusa. - Harry, leć za Tonks!
   Tonks poszybowała w dół. Mknęli ku wielkiemu skupisku świateł, ku rozciągającej się aż po horyzont plątaninie rozjarzonych linii, pomiędzy którymi ziały plamy czerni. Spadali coraz niżej i niżej, aż w końcu przed nimi zaczęły wyłaniać się z mroku pojedyńcze latarnie i reflektory samochodów.
   - Jesteśmy na miejscu! - krzyknęła Tonks i kilka sekund później wylądowała na ziemi.
   Po chwili reszta straży wylądowała za nią. Tonks zsiadła z miotły i usunęła różdżką skórzane pasy, które wcześniej wyczarowała. Kufer Harry'ego i sowia klatka opadły na kępę niestrzyżonej trawy.
   - Gdzie jesteśmy? - zapytała Harry.
   - Za chwilę - rzucił tylko Remus.
   Szalonooki grzebał w płaszczu zgrabiałymi rękami.
   - Mam cię - mruknął, wznosząc coś w rodzaju srebrnej zapalniczki, w której Tonks rozpoznała wygaszacz. 
   Rozległo się pstryknięcie i najbliższa latarnia pyknęła i zgasła. Znowu pstryknął wygaszaczem i zgasła następna; i tak pstrykał, aż pogasły wszystkie latarnie na placyku. Teraz światło sączyło się tylko przez kilka pozasłanianych okien.
   - Pożyczyłem to od Dumbledore'a - wyjaśnił Szalonooki, chowając wygaszacz. - To nam wystarczy na wypadek, gdyby jakiś mugol wyjrzał przez okno. No, idziemy, szybko!
   Wziął Harry'ego pod ramię i przeprowadził przez trawnik, potem przez ulicę na chodnik. Tonks podniosła kufer, i już chciała ruszyć za nimi, kiedy podszedł do niej Remus.
   - Daj, pomogę ci - powiedział i złapał kufer z drugiej strony. Razem podążyli za Szalonookim i Harrym, osłaniani przez resztę straży, która kroczyła po bokach z wyciągniętymi różdżkami. Doszli w końcu do miejsca, gdzie ukryta była Kwatera Główna Zakonu.
   - Czytaj - mruknął Moody, wyciągając ku zakameleonowanej dłoni Harry'ego kawałek pergaminu i oświetlając go różdżką. - Przeczytaj i zapamiętaj.
   Harry wziął do ręki pergamin i szybko odczytał, co było tam napisane.
   - Co to takiego ten Zakon... - zapytał po chwili, ale Moody warknął:
   - Nie tutaj, chłopcze! Zaczekaj, aż znajdziemy się w środku!
   Wyrwał Harry'emu pergamin z ręki i podpalił go końcem różdżki. Pergamin zajął się ogniem, a spopielały rulonik opadł na ziemię.    Harry ponownie spojrzał na domy, przed którymi stali.
   - A gdzie jest... 
   - Powtórz w myślach to, co zapamiętałeś - powiedział spokojnie Remus.
   Harry zamilkł i już po chwili wyrosło przed nimi wejście do Kwatery Głównej.
   - No, ruszaj, szybko! - warknął Szalonooki, szturchając go w plecy.
   Harry wszedł po wychodzonych stopniach, reszta podążyła za nim. Remus wyciągnął różdżkę i stuknął nią w drzwi. Ze środka dobiegły ich metaliczne szczęknięcia i odgłos podzwaniania łańcuchami, a drzwi otworzyły się, skrzypiąc przeraźliwie.
   - Harry, wchodź szybko - szepnął Remus. - Tylko nie idź dalej i niczego nie dotykaj.
   Harry przekroczył próg i wszedł do prawie całkiem ciemnego holu. Remus i Tonks weszli tuż za nim, taszcząc jego kufer i klatkę sowy. Szalonooki stał na zewnątrz, zapalając z powrotem latarnie; skradzione uprzednio kule światła śmigały do żarówek i zanim Szalonooki wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, tak że w przedpokoju zrobiło się zupełnie ciemno, placyk zalała pomarańczowa poświata.
   - Zaraz... - ponownie uderzył Harry'ego różdżką w głowę, przywracając mu jego właściwe kolory. - Nie ruszajcie się przez chwilę, zaraz się postaram, żeby było trochę jaśniej.
   Rozległ się cichy syk i wzdłuż ścian zapłonęły lampy. 
   Nagle rozległy się przyspieszone kroki i w drzwiach prowadzących do kuchni pojawiła się Molly.
   - Och, Harry, jak się cieszę, że cię widzę! - szepnęła, chwytając Harry'ego mocno w objęcia. Po chwili odsunęła go od siebie na odległość wyciągniętych dłoni i przyjrzała mu się uważnie. - Wyglądasz mizernie. Trzeba cię będzie dokarmić, ale, niestety, na kolację będziesz musiał trochę poczekać.
   Puściła Harry'ego i zwróciła się do reszty:
   - Dopiero, co przybył, posiedzenie już się zaczęło.
   Kilka osób wydało zduszone okrzyki podniecenia. Tonks wymieniła ukradkowe spojrzenie z Remusem, który się uśmiechnął; to Snape miał być bohaterem dzisiejszego dnia. Owa ważna misja (której pogłoski dotarły do uszu bliźniaków Weasley) polegała na spotkaniu się z kilkoma ciemnymi typami, którzy swojego czasu kręcili z Sami-Wiecie-Kim i którzy obecnie byli poszukiwani przez Ministerstwo. Snape, jako naznaczony Mrocznym Znakiem, był w stanie dotrzeć znacznie dalej, niż większość członków Zakonu. Właśnie wracał ze swojej pierwszej wyprawy.
   Cała straż ruszyła ku drzwiom kuchni; Tonks weszła do środka za Kingsleyem. Od razu zauważyła tłuste włosy i ziemistą cerę Severusa Snape'a, który patrzył na wchodzących obojętnym wzrokiem, kiwającego się na krześle Mundungusa, oraz Artura i Billa. Przy samiutkim końcu stołu siedział Syriusz. Na ich widok trochę się ożywił.
   - Jak tam Harry? - zapytał, gdy Tonks i Remus usiedli po obu jego stronach.
   - Wszystko jest w porządku - uśmiechnął się Remus. - Harry jest cały i zdrowy.
   - A jak śmiga na miotle! - nie mogła wyjść z zachwytu Tonks, która wprawdzie niewiele zobaczyła (Harry leciał za nią), jednak wiedziała, że gdyby chłopak stracił panowanie nad miotłą choć na krótką chwilę, Szalonooki zarządziłby szyk awaryjny.
   Syriusz pokraśniał z zadowolenia.
   - Cieszę się, że jesteś, Severusie - powiedział Szalonooki, siadając na swoim zwykłym miejscu. Reszta poszła za jego przykładem. - Czego udało ci się dowiedzieć?
   - Zanim przybyliście, zdążyłem już opowiedzieć o części spotkania z Thorfinnem Rowle - odparł cierpko Snape. - Pozwolisz zatem, Moody, że będę kontynuował, ponieważ bardzo się śpieszę. Jeśli jesteś ciekaw, wszystko masz w protokole.
   - Zapoznaj się koniecznie, Szalonooki - wyszczerzył zęby Robert. - To jest lepsze od kryminałów Barbary Sherman.
   - Zamknij się, Burnley - warknął Snape. Po chwili wrócił do przerwanego wątku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz