Pierwsze tygodnie działania Zakonu upływały spokojnie i praktycznie bez żadnych nieprzyjemnych niespodzianek. Tonks, która na dobre wkręciła się w działanie grupy Dzielnicowi Stróże, znacznie rzadziej siedziała w swoim boksie w Ministerstwie Magii, wysyłana na patrole do Milton. W Zakonie zaczęto ją nazywać "ostatnią de-eską ratunku".
- Nie taką całkiem ostatnią - zaśmiała się Tonks, gdy Robert Burnley nazwał ja tak po raz pierwszy. - Emmelina jest członkiem Warty Centralnej, a to znacznie poważniejsze stanowisko.
- Oj tam, oj... - zaczął Robert i zaciął się. Potem zachichotał i rzekł: - W ostatniej chwili ocaliłem życie jednorożca. W każdym razie chciałem powiedzieć, że cicha woda brzegi rwie. Zresztą... za Wartą Centralną nie przepadam, bo większość członków kojarzy mi się z tym, co oznacza jej skrót. DS-ka brzmi znacznie lepiej.
- Każda nazwa powinna nieść właściwe przesłanie - zauważył Fred. - Ja na przykład nie muszę się ciebie pytać, Tonks, jaką bronią władają członkowie twojej grupy.
- I nie pytaj - roześmiała się Tonks. - To jest tajne i łamane przez strzeżone.
- Jest jeszcze taka nazwa... - zamyślił się George. - Kontrola Aktów Tymczasowych...
- Albo - dorzucił Ron - Walka o Emancypację Skrzatów Zniewolonych.
Drugiego sierpnia odbywało się jedno z wielu posiedzeń w Kwaterze Głównej. Tym razem dotyczyło Eryka Muncha.
- Po ostatniej warcie Sturga - mówił Szalonooki - niemądrze będzie go zapytać choćby o godzinę.
- Coś się wymyśli, Szalonooki - powiedział Sturgis Podmore. - On nie ma przeciwko mnie żadnych dowodów. To, że tam poszedłem, nie znaczy, że...
- Departament Tajemnic to nie miejsce na spacerki w porze lunchu, Sturg - powiedział twardo Szalonooki. - Ciebie bezwzględnie powinniśmy na jakiś czas odsunąć od podejrzeń.
- To znaczy... co proponujesz? - zapytał Sturg, unosząc jedną brew.
- Czujność - stwierdził twardo Szalonooki. - Stała czujność.
- A propos stałej czujności - powiedział Sturg - moim zdaniem powinniśmy zająć się uważniej Lucjuszem Malfoy'em. Był przy tym, jak Munch groził mi, że pójdzie do Ministra i powie mu o próbie włamania. Nie podobało mi się, jak na mnie wtedy spojrzał.
- Malfoy jest pod naszą ścisłą obserwacją - zapewnił Szalonooki. - Ty, Sturg, musisz być po prostu czujny.
- Jeżeli Malfoy będzie chciał wrobić Sturga - odezwał się Robert - to mogą go wysłać do Azkabanu... To znaczy, Sturga, a nie Malfoy'a. Aż takim optymistą to jednak nie jestem...
- Porozmawiam z Walterem - zaofiarowała się Tonks. - Pracujecie przecież na jednym piętrze. Walter na pewno zgodzi się sprawdzać co jakiś czas, czy wszystko jest w porządku. To tak na wszelki wypadek, gdyby Malfoy coś knuł. Przecież wszyscy dobrze wiemy, że to śmierciożerca, a śmierciożercy nie można spuścić z oka ani na chwilę.
- W razie, gdyby coś niepokojącego się działo, zostawiam wam wolną rękę - powiedział Szalonooki. - Ufam, że jakoś przetrwamy przynajmniej najbliższe miesiące... Tymczasem chyba możemy zakończyć posiedzenie.
Samopiszące pióro, które sporządzało protokół, postawiło ostatnią kropkę i opadło na pergamin.
- A tak jeszcze a propos śledzenia - powiedziała nagle Molly. - Czy to przypadkiem nie Sturgis miał teraz pilnować Harry'ego?
- Miałem - odpowiedział Sturg. - Ale Szalonooki nalegał, żebym przyszedł na posiedzenie. No więc poprosiłem Mundungusa, żeby mnie...
- CO?! - ryknęła Molly i zerwała się z krzesła. - I teraz Mun... a... a... w Surrey... Harry... Czyś ty zwariował, Sturgisie?!
- Ja wyraziłem na to zgodę - powiedział Szalonooki. - Mundungus został należycie upomniany i na pewno nie zejdzie z warty ani na chwilę.
- Czy naprawdę uważasz - powiedziała Molly, siadając wolno - że to rozsądne, powierzać opiekę nad Harrym temu... temu... nieodpowiedzialnemu kanciarzowi i oszustowi?
Tonks poznała Mundungusa kilka dni temu i w pewnym sensie podzielała obawy Molly. Mundungus przyszedł na posiedzenie kompletnie pijany, a gdy eliksir od profesora Snape'a przywrócił go do życia, usiadł przy stole na miejscu Szalonookiego i zaczął kopcić obrzydliwą fajkę. Pod koniec posiedzenia zasnął, używając za poduszkę protokół. Dokument pozostał niezauważony aż do przybycia młodych Weasley'ów, którzy już-już mieli go sobie przywłaszczyć, jednak zostali przyłapani przez Molly.
Mundungus nie wyglądał na osobę godną zaufania.
- Tylko na trzy godziny - powtórzył Szalonooki. - Nie mogliśmy wysłać nikogo innego. Tylko Mundungus mógł się tym zająć.
- Nie mogłeś sam pilnować Harry'ego? - zapytała z pretensją Molly.
- Bezpośrednio po posiedzeniu mam się zmienić z Dedalusem Diggle przy Departamencie Tajemnic.
- No to wyślij tam kogoś innego! - gorączkowała się Molly. - Sturgis, teraz już możesz wracać na wartę, prawda?
- Przepraszam, Molly - odparł Sturgis przepraszającym tonem. - Za godzinę muszę być w pracy.
- A ty, Tonks? - zapytała błagalnie Molly.
- Nie znam tej okolicy - powiedziała Tonks. - Miałam śledzić Harry'ego dopiero w przyszłym tygodniu, więc Szalonooki jeszcze mnie z tym wszystkim nie zapoznał.
- Molly, spokojnie - powiedział łagodnie Artur. - Co może się stać przez trzy godziny?
- Wszystko! - przeżywała Molly. - Alastorze, kto jak kto, ale ty powinieneś rozumieć, że to dość ryzykowne.
- Nie mieliśmy wyboru - powiedział Szalonooki. - To po pierwsze. A po drugie, Dumbledore ufa Mundungusowi.
- Wcale nie mówię, że nas zdradzi! Ale wiesz, jaki on jest nieodpowiedzialny! Jeżeli zaraz nikt nie pójdzie pilnować Harry'ego, zrobię to sama!
- Nie możesz - powiedział Remus. - Harry cię zna. Jeżeli ktoś niepowołany zobaczy, że go odwiedzasz, może nabrać podejrzeń.
- To jest, oczywiście, ważniejsze od bezpieczeństwa Harry'ego, tak?! - zawołała Molly.
- Nic nie jest ważniejsze od bezpieczeństwa Harry'ego - powiedział stanowczo Remus. - Ale ważne jest też dobro Zakonu. Molly, nie bój się, przecież Mundungus nie mógłby zrobić czegoś nieodpowiedzialnego. Dumbledore mu ufa i liczy na niego, a wiesz, że dla Mundungusa to świętość.
Molly otworzyła usta, ale najwyraźniej nic nie przyszło jej do głowy, bo znowu je zamknęła i tylko spojrzała na zegarek na ręku Elfiasa Doge'a.
Tymczasem Szalonooki schował do swojego neseseru samopiszące pióro i rozsiadł się wygodniej na krześle; był zaproszony na kolację. Reszta stopniowo zaczęła wychodzić, tak, że w końcu w kuchni zostało tylko kilka osób.
- Sturg, mógłbyś zanieść te protokoły na górę? - poprosił Remus, wyrównując stos kartek.
- Robi się - odparł Sturg. Wziął kartki i ruszył ku wyjściu z kuchni. W drzwiach natknął się na młodych Weasley'ów.
- O! Ma pan notatki! - zauważył Fred z błyskiem w oku. - Czy może moglibyśmy...
- FRED! - zawołała ostrzegawczo Molly, która zbierała puste puchary po winie.
Fred nachmurzył się. Jednak George nie dał tak łatwo za wygraną.
- To co, pokaże nam je pan? - zapytał kątem warg.
- Pokażę - odparł Sturg, unosząc jedną brew i uśmiechając się łobuzersko. - Jak sobota złączy się z niedzielą, a pośrodku będzie Lany Poniedziałek.
- W takim razie odbierzemy je panu siłą - powiedział Fred.
- No, dawaj - Sturg pomachał bliźniakom przed nosami plikiem protokołów. Fred rzucił się do przodu, próbując je złapać, ale Sturg szybko cofnął rękę i oddalił się na bezpieczną odległość.
- Chłopcy... dosyć tego! - zawołała Molly. - Jeżeli zaraz nie usiądziecie przy stole, nie dostaniecie kolacji! Sturgis, proszę, zanieś te protokoły i szybko wracaj.
- Już się robi, Molly - powiedział Sturgis i wyszedł z kuchni.
Bliźniacy usiedli z obrażonymi minami przy stole.
- Raz zerknąć - mruknął George. - Co mu zależy, dać raz zerknąć?
- Palant - dodał Ron, który usiadł obok bliźniaków.
- Jesteście trochę niesprawiedliwi - odezwał się Remus. - Ciekaw jestem, co ty byś zrobił na jego miejscu, Ron?
- Udzieliłbym kilku informacji osobom tego spragnionym - burknął Ron.
- Jak jesteś spragniony, to się napij wody - zakpiła Tonks.
Gdy wrócił Sturg, Molly podała kolację.
- Która godzina? - zapytała, gdy wszyscy zajęli się jedzeniem i wesołą rozmową.
- Dochodzi wpół do dziesiątej - odparł Remus. - Molly, nie bój się. Harry'emu nic się nie stanie. Mundungus na to nie pozwoli.
- A kto go tam wie - mruknęła Molly. - To skrajnie nieodpowiedzialny człowiek. Wiem, że Dumbledore mu ufa, ale to chyba przesada, powierzać mu tak ważną dla nas sprawę.
- Mundungus wywiąże się z tego doskonale - powiedział z przekonaniem Remus. - Przecież obiecał.
Molly sapnęła ze złością.
- Ty byś uwierzył w istnienie Marsjan, gdyby tylko Dumbledore też w to wierzył - powiedziała.
Syriusz parsknął śmiechem. Molly spojrzała na niego, jakby ją śmiertelnie obraził.
- Syriuszu, widzę, że ty się w ogóle nie przejmujesz Harrym - powiedziała z wyrzutem.
- Przejmuję się - odparł Syriusz. - Ale przecież nic mu nie grozi, prawda?
- Nic mu nie grozi! - prychnęła Molly. - Jest pod opieką Mundungusa, więc równie dobrze mógłby go nikt nie pilnować! Zresztą, założę się o co tylko chcesz, że gdyby nadarzyła się okazja, by pohandlować... bo ja wiem... kradzionymi miotłami, albo... albo składnikami eliksirów, Mundungus nie zawahałby się ani chwili!
- I akurat przez te trzy godziny nadarzy mu się taka okazja, a gdy go nie będzie, na Harry'ego ktoś napadnie, tak? - zapytał Syriusz.
- Tak, właśnie! - zawołała Molly.
- Dramatyzujesz - mruknął Syriusz. - Remusie, możesz podać mi sos?
Przez resztę kolacji nikt więcej nie wspomniał o Harrym. Tonks, jak to często ostatnio bywało, gdy zostawała zapraszana tu na kolację, zabawiała Ginny i Hermionę, zmieniając kształt swojego nosa.
W końcu, gdy zniknął ostatni kawałek dyniowego ciasta, Sturgis wstał ze swojego miejsca.
- Dziękuję za pyszną kolację - zwrócił się do Molly. - I nie martw się o Harry'ego. Jak miną te trzy godziny, przekonasz się, że nie było powodu do obaw.
- Mam nadzieję - mruknęła Molly, gdy Sturg uśmiechnął się krzepiąco i zrobił pierwszy krok do wyjścia.
W tym samym momencie drzwi otworzyły się gwałtownie i na szczycie schodów stanął Dumbledore. Sturg zamarł w pół kroku, a cała reszta wstrzymała oddech.
Twarz Dumbledore'a wyglądała strasznie: wykrzywiał ją grymas przerażenia i wściekłości.
- Harry'ego zaatakowali dementorzy - oznajmił od progu.
Molly pisnęła i ukryła twarz w dłoniach.
- Wiedziałam! - zawołała. - Wiedziałam!
Z kolei Syriusz zerwał się gwałtownie z krzesła.
- Co się stało, profesorze?! - ryknął, podbiegając do Dumbledore'a. - Co się stało z Harrym?!
- No właśnie! - zawołał Ron, blady jak śmierć. - Niech pan coś powie!
- Spokój! - zawołał Dumbledore. - Harry żyje, ale użył zaklęcia Patronusa i został wyrzucony z Hogwartu.
Hermiona zakryła sobie usta. Syriusz wyglądał, jakby sam przeżył właśnie spotkanie z dementorami.
- Muszę do niego napisać - oznajmił, po czym wybiegł z kuchni.
- A ja muszę powiadomić Artura! - zawołała zrozpaczona Molly i pobiegła za nim.
- Lecę natychmiast do Ministerstwa - oznajmił Dumbledore. - Trzeba to wszystko jak najszybciej odkręcić.
- Lecę z panem, profesorze - zaofiarował się Sturg.
- Ja też! - dodał Szalonooki.
Gdy oni również opuścili ciemną piwnicę, Tonks stwierdziła, że została sama z Remusem, Hermioną i młodymi Weasley'ami.
Bliźniacy, milczący jak nigdy, siedzieli w identycznych pozycjach, podpierając głowy rękami. Ginny wyraźnie starała się opanować szloch, pocieszana przez równie zrozpaczoną Hermionę. Ron rzucał ukradkowe spojrzenia na dwoje dorosłych członków Zakonu.
Tonks po chwili również spojrzała z jakąś podświadomą nadzieją na Remusa. W tej chwili wydał jej się kimś znacznie starszym i mądrzejszym, a ona poczuła się przy nim jak dziecko, które znalazło się w zbyt trudnej dla siebie sytuacji. Nagle odkryła, że przy tym człowieku, który wszak jest wilkołakiem, poczuła się... bezpieczna.
- Co powiesz? - zapytała go cicho.
Remus spojrzał na nią swoimi podkrążonymi oczami, w których błąkał się strach. Jednak z jego twarzy tryskała jakaś niewytłumaczalna siła. To było coś niesamowitego. Po chwili odezwał się:
- Będzie dobrze. Musi być.
***
- Dobrze, że jesteś - powiedział Syriusz, otwierając jej drzwi. - Wejdź.
Tonks weszła do środka.
- Co z Harrym? - zapytała.
- Dumbledore'owi udało się przekonać Ministerstwo, żeby wezwać go na przesłuchanie - odparł Syriusz. - Ale póki co Harry jest zawieszony w prawach ucznia. Och, niech no ja dorwę tego Mundungusa...
- Więc jednak nawalił - mruknęła Tonks. - A Remus tak za niego ręczył...
- Już zawsze będę słuchał Molly - przyrzekł Syriusz. - Ona przejrzała tego padalca... No dobra, chodź do kuchni.
Już od progu Tonks uderzyła ponura atmosfera panująca w pomieszczeniu. Molly pochlipywała cicho, zmywając naczynia, młodzi Weasley'owie i Hermiona siedzieli przy stole z nieobecnym wzrokiem, a Remus wyglądał na kompletnie wytrąconego z równowagi: wciąż zerkał na zegarek, kręcąc się niespokojnie na krześle.
Syriusz i Tonks również usiedli.
Przesiedzieli w ponurym milczeniu przez kilka minut, kiedy nagle rozległ się dzwonek u drzwi, a zaraz po nim straszna kakofonia wrzasków i jęków. Syriusz i Remus zerwali się z krzeseł i pobiegli do holu, aby uspokoić portret pani Black. W końcu zapanowała błoga cisza, jednak po chwili inny dźwięk zakłócił spokój Grimmauld Place 12. Tonks, tknięta złym przeczuciem, wybiegła do holu.
Jej oczom ukazał się niezwykły widok: Mundungus Fletcher bełkotał coś ze strachem, trzymany z przodu za brudny płaszcz i potrząsany energicznie przez Syriusza, krzyczącego coś ze złością. Remus i Szalonooki usiłowali opanować sytuację, ale równie dobrze mogli nie robić nic.
- Syriuszu... uspokój się...
- TY BEZMYŚLNA KANALIO! TY PRZEKLĘTY IDIOTO!
- Nie chciałem... to była okazja...
- OKAZJA?! OKAZJA?! JA CI DAM OKAZJĘ, SKURCZYBYKU JEDEN!!! WIESZ, JAKIE KŁOPOTY MA TERAZ HARRY?!
- Syriusz... proszę cię, opanuj się!
- PARSZYWA HOŁOTA!!! - bo oto pani Black znów się obudziła. - PLUGAWI ZDRAJCY!!!
- Syriusz... spokojnie - Tonks podbiegła do kuzyna i złapała go za ramię.
- NIE WTRĄCAJ SIĘ, TONKS! - wrzasnął Syriusz i odepchnął ją lekko.
- SZLAMY I WILKOŁAKI!!! - zawodziła pani Black.
- Syriusz, przestań...
- Syriusz... stary... nie osądzaj mnie pochopnie...
- POCHOPNIE?! CZY TY W OGÓLE ZDAJESZ SOBIE SPRAWĘ...
- ...WYNOCHA Z TEGO DOMU, ZDRAJCY...
- Syriuszu, jeśli zaraz nie przestaniesz...
- SPOKÓJ!!! - krzyknął Szalonooki.
Nawet pani Black przestała krzyczeć, jednak już po chwili zawołała znowu:
- JAK ŚMIESZ, TY...
Ale Szalonooki rzucił się na zasłonki i pociągnął jedną. Remus złapał drugą i po chwili w holu znów zapanował spokój.
- Syriusz, na litość boską... - warknął Szalonooki. - Puść Mundungusa!
Syriusz wyswobodził Mundungusa, obrzucając go morderczym spojrzeniem.
- Kiedyś mi za to odpowiesz - powiedział jeszcze i ruszył w stronę kuchni.
Mundungus odetchnął głębiej.
- Oj, no i co się stało? - zapytał.
Spojrzał na Szalonookiego, Remusa i Tonks, szukając u nich poparcia. Jednak cała trójka patrzyła na niego z wyrzutem.
- Jak mogłeś? - szepnęła Tonks.
Mundungus się zmieszał.
- Och, no wiesz... taka okazja nie zdarza się co dzień...
- Takie zadanie też nie zdarza się co dzień - powiedział cicho Remus. - Teraz Harry'emu grozi wydalenie ze szkoły, nie wspominając o tym, że dementorzy mogli go obdarzyć swoim pocałunkiem.
- No właśnie - dodał Szalonooki.
Przez chwilę w holu panowała bardzo nieprzyjemna cisza. Przerwał ją dopiero Syriusz, który ponownie wyszedł z kuchni.
- Co wy tu jeszcze robicie? - zapytał. - Chodźcie.
Cała czwórka ruszyła do kuchni. Gdy Mundungus wszedł ostatni do środka, Syriusz zamknął drzwi. Jednak nie dane im było spokojnie usiąść przy stole.
- CO TY SOBIE MYŚLISZ, MUNDUNGUSIE?! - to Molly wkroczyła do akcji. Podbiegła do Mundungusa, wciąż trzymając w ręku ociekający mydlinami widelec. - CZY TY WIESZ, DO CZEGO DOPROWADZIŁEŚ?! HARRY ZOSTAŁ WYRZUCONY ZE SZKOŁY, MA BYĆ PRZESŁUCHIWANY JAK JAKIŚ PRZESTĘPCA!
Syriusz patrzył z wyraźną uciechą na ten wybuch złości, czego jednak nie można było powiedzieć o Szalonookim.
- Molly, przestań - powiedział, gdy Molly zamilkła na chwilę, by złapać oddech. - Będziesz mogła sobie powrzeszczeć na Mundungusa po posiedzeniu. Lada chwila ma się tu zjawić Dumbledore.
Molly łypnęła groźnie na Mundungusa i podeszła z powrotem do zlewu, by dokończyć zmywanie. Reszta usiadła przy stole.
Przez następne pół godziny w Kwaterze zjawiali się kolejni członkowie Zakonu. Każdy miał ponurą minę i od progu rzucał wściekłe spojrzenie Mundungusowi. Gdyby nie to, że Tonks sama była na niego wściekła, byłoby jej go trochę żal.
I w końcu, gdy zegarek na ręku Remusa wskazał za kwadrans dziesiątą, drzwi kuchni ponownie się otworzyły i stanął w nich Dumbledore.
- Dzieciaki, wracajcie do siebie! - polecił ostro. Hermiona i młodzi Weasley'owie opuścili kuchnię z nieco wystraszonymi minami. Dumbledore szybko podszedł do stołu i usiadł na wolnym krześle.
- Nie mam zbyt wiele czasu - powiedział. - Więc od razu przejdę do rzeczy. Harry'ego trzeba jak najszybciej przetransportować do Kwatery.
Członkowie Zakonu wymienili zaskoczone spojrzenia. Tonks spojrzała ukradkiem na Syriusza. Od razu domyśliła się, że jej kuzyn z miejsca wybaczył wszystko Mundungusowi.
- A jak to zrobimy? - zapytał Szalonooki.
- Kilka osób poleci do Surrey na miotłach - odparł Dumbledore. - Tylko w ten sposób możemy go stamtąd zabrać. Ani teleportacja, ani nielegalny świstoklik nie wchodzą w rachubę, a sieć Fiuu jest pod obserwacją.
Potoczył poważnym wzrokiem po wszystkich zebranych, zatrzymując go na Remusie.
- Ty musisz koniecznie polecieć, Remusie - rzekł. - Po tym ataku Harry może być trochę nieufny. Wciąż się boi, że zabiorą mu różdżkę. Ale tobie zaufa. Nikogo innego z Zakonu nie zna. Mogę na ciebie liczyć?
- Oczywiście - powiedział Remus.
- Świetnie - rzekł Dumbledore. - Poza tobą musi polecieć jeszcze kilka osób. Ale to ustalicie między sobą. Alastorze, zajmiesz się tym.
- Z przyjemnością - odparł Szalonooki.
- Pamiętajcie, że państwa Dursley'ów nie może być wówczas w domu - przestrzegł Dumbledore. - I macie przez ten czas, który wam będzie potrzebny do przygotowania wszystkiego, nie spuszczać oka z Harry'ego. Tym razem nie może zaistnieć nic takiego, jak wyjątkowa sytuacja. Jeżeli coś się nie uda, to może się źle skończyć nie tylko dla Harry'ego, ale dla całego czarodziejskiego świata, rozumiecie?
Członkowie Zakonu pokiwali głowami.
- Więc bierzcie się do pracy - powiedział Dumbledore. - Alastorze, jeszcze teraz i tutaj masz zorganizować przeniesienie Harry'ego na Grimmauld Place.
- Tak jest - odparł Szalonooki.
- A więc powodzenia - Dumbledore wstał ze swojego miejsca i opuścił kuchnię.
Przez kilka chwil wszyscy wpatrywali się w drzwi. Pierwszy odezwał się Szalonooki:
- Słuchajcie, musimy to jakoś zorganizować. Powinniśmy przede wszystkim ustalić, kto poleci z Remusem.
- Ile osób ma lecieć? - zapytała Tonks.
- Im jest nas więcej, tym lepiej - odparł Szalonooki. - Ja, oczywiście, również polecę.
Samopiszące pióro, które, jak zwykle, spisywało protokół, przeskoczyło na drugi pergamin, wypisało na nim nagłówek i naskrobało coś pośrodku.
- Więc kto mógłby polecieć? - zapytał Szalonooki. Większość zgromadzonych, w tym także Tonks, podniosła rękę. Szalonooki wyglądał na zachwyconego. - Świetnie. A więc... Kingsley, Emmelina, Tonks, Elfias, Dedalus, Hestia i Sturgis. Sprawdźmy...
Wziął do ręki pergamin i przeczytał na głos:
- Remus Lupin… Alastor Moody… Kingsley Shacklebolt… Emmelina Vince… Nimfadora Tonks… Elfias Doge… Dedalus Diggle… Hestia Jones… Sturgis Podmore. Wszystko się zgadza. Teraz potrzebujemy dwóch straży bocznych i jednej tylnej. Tylną zorganizuje nam... Robert.
- Się zrobi - uśmiechnął się Robert.
- A przednimi zajmą się Sturg i Emmelina. Macie dotrzeć do pozostałych naszych grup, zebrać ochotników i czekać na dalsze instrukcje. A teraz - odłożył pergamin - musimy ustalić jeszcze jedną rzecz. Wujostwa Harry'ego nie może być w domu, kiedy tam będziemy. Musimy coś zrobić, żeby wyszli gdzieś co najmniej na godzinę... co jest, Tonks?
Tonks podniosła rękę.
- Bo ja bym miała pomysł - powiedziała. - Gdybyś mi, Szalonooki, pozwolił się tym zająć...
- Tym razem nic nie może nawalić - przerwał jej Szalonooki. - Powinniśmy wszyscy dokładnie obmyślić jakąś akcję...
- Och, po co od razu akcję? - obruszyła się Tonks. - Moglibyśmy im po prostu wysłać pocztą mugolską list z wiadomością, że wygrali jakiś konkurs i że mają odebrać nagrodę.
Wśród zebranych członków Zakonu rozległy się pomruki uznania. Jednak Szalonooki powiedział:
- Ale jeżeli oni nigdy nie brali udziału w żadnym konkursie? Nie sądzisz, że zdziwiliby się, otrzymawszy taki list?
- Och, a bo to mało jest takich konkursów, do których nie trzeba zgłaszać udziału? - powiedziała Tonks. - Na przykład konkurs na najładniejszy dom.
- Tam wszystkie domy są takie same - wtrącił się Mundungus takim tonem, jakby cały czas się bał, że mu się dostanie.
- A co Dursley'owie jeszcze mają? - zapytała Tonks. - Może w ich ogrodzie rosną jakieś wyjątkowe drzewa... Może być głupie. Im głupszy pomysł, tym łatwiej z tego zrobić konkurs.
- Ale tam w ogóle nic nie ma - odparł Mundungus. - Tylko kilka sztywno przyciętych krzaków i trawa wygolona do samej ziemi. W ogóle, wszystko tam jest sztywne.
Spojrzał na Tonks, spodziewając się zapewne, że zobaczy na jej twarzy rozczarowanie i zniechęcenie. Ale Tonks wyglądała na zachwyconą.
- Wiem! - zawołała. - Wyślę Dursley'om wiadomość, że znaleźli się na liście zwycięzców konkursu na najlepiej utrzymany trawnik!
Członkowie Zakonu spojrzeli na nią z podziwem.
- Brawo! - zawołał Kingsley. Reszta pokiwała gorliwie głowami.
- Niech będzie - powiedział Szalonooki. - Napisz ten list dzisiaj, żeby zdążył dojść.
- W porządku - uśmiechnęła się Tonks. - Tylko musisz mi podać adres Dursley'ów.
- Oczywiście... - Szalonooki sięgnął do swojego neseseru i po chwili wyciągnął z niego notes. - Masz, znajdź sobie. Oddasz mi przy okazji.
Tonks wzięła go i zaczęła przewracać kartki, aż w końcu zobaczyła nagłówek: Little Whinging w Surrey. Znajdował się tam adres jakiejś Arabelli Figg, oraz Harry'ego. Założyła palcem stronę i spojrzała ponownie na Szalonookiego, który powiedział:
- A wracając do sprawy Pottera... Trzeba jeszcze ustalić plan działania. Ale tym zajmę się sam. Zapoznam was z tym, kiedy skończę. Ale pewne jest to, że zabieramy Pottera tak szybko, jak się da. Chcę widzieć wszystkich, którzy zgłosili się do straży, jutro o dziesiątej rano w Kwaterze, zrozumiano?
Wszyscy pokiwali głowami.
- W takim razie zarządzam koniec posiedzenia.
Samopiszące pióro opadło na zapisane zwoje pergaminów, a wszyscy wstali ze swoich miejsc. Tonks jako jedna z pierwszych wyszła z kuchni i opuściła Grimmauld Place.
Gdy tylko znalazła się w swoim domu, zaraz dopadła biurka, wyciągnęła czystą kartkę, oraz pióro i zaczęła pisać list do państwa Dursley.
Pół godziny później list był już gotowy. Tonks odłożyła z zadowoleniem pióro i przeczytała:
Organizatorzy Ogólnokrajowego Konkursu
na Najlepiej Utrzymany Podmiejski Trawnik
Worlidge St 8 w Londynie
Do
Sz.p. Vernona Dursley'a
Privet Drive 4
Little Whinging
Surrey
Szanowny Panie Dursley!
Mam przyjemność poinformować Pana, że został Pan laureatem naszego Konkursu na Najlepiej Utrzymany Podmiejski Trawnik. Rozdanie nagród odbędzie się dnia 06.08. b.r. o godzinie 20.00 w naszej siedzibie. Gratulujemy!
Przesyłam wyrazy szacunku.
Santana Howard
Tonks złożyła list i włożyła go do koperty, którą następnie starannie zaadresowała.
- Teraz tylko wysłać - powiedziała do siebie z uśmiechem. Wyszła z domu i ruszyła wolnym krokiem w stronę mugolskiej poczty.
Geniusz!
OdpowiedzUsuń