środa, 9 stycznia 2013

Rozdział 9 ~ Przed przesłuchaniem ~

   Kilka dni później Tonks oraz Lucy - zakrywając wstydliwie pokrytą krostami twarz - udali się do domu Burnley'ów na posiedzenie.
   - Będzie Jerry? - zapytała beznamiętnie Tonks.
   - On dzisiaj pracuje - odparła Lucy. Tonks trochę się rozchmurzyła.
   - Witam, miłe panie! - zakrzyknął Robert, wpuszczając gości do swojego domu. - Lucy, moja kochana, widzę, że życie powoli wraca do twego znękanego ciałka.
   - Oj, znękanego, Robercie - przyznała Lucy, rzucając ukradkowe spojrzenie na ogromne lustro wiszące w przedpokoju. - Te pryszcze już chyba nigdy się nie zagoją...
   - Zagoją się, moja kochana - zapewniła Berta, wychodząc do holu. - Po posiedzeniu przypomnij mi, żebym ci dała trochę liści apusuli. Ugotowane z łyżką miodu w tydzień wyleczą ci skórę. Zresztą, apusula jest dobra nawet jako maseczka.
   - Ale śmierdzi jak kupa goblina - ostrzegł Robert.
   - Nie szkodzi - powiedziała Lucy. - Ważne, żeby pomogło.
   Po tej wymianie zdań rozpoczęło się posiedzenie.
   - Instrukcje naszego drogiego Szalonookiego przewidują na dzisiaj... sprawę młodego Pottera - rozpoczął Robert, przeglądając z namysłem dokumenty, które miał przed sobą. - A ściślej... chodzi o zabezpieczenie terenu przed przesłuchaniem, które odbędzie się dwunastego sierpnia w godzinach przedpołudniowych w gabinecie Amelii Bones.
   - A co masz na myśli, mówiąc: "zabezpieczenie"? - zapytała Tonks.
   - Chodzi o wyłapanie wszystkich smrodów, jakie Ministerstwo gotuje dla naszego Harry'ego - odpowiedział Robert. - I tu uśmiech w twoją stronę, Tonks. Nasi ludzie mają na wroga oko przez cały czas... Ale ostatniej nocy planujemy posunąć się nawet do sabotażu. Ty i twoje metamorfozy mogą okazać się bardzo przydatne.
   - Okej... - odparła Tonks niepewnie. - A co dokładnie miałabym robić?
   W tym miejscu Robert przedstawił cały plan. Godzinę później Tonks opuściła dom Burnley'ów, zastanawiając się, jaki kamuflarz sprawdzi się w tej akcji najlepiej. Teleportowała się prosto do Kwatery Głównej, gdyż obiecała, że pomoże dzieciakom w sprzątaniu.
   - Z nieba nam spadasz - powiedziała Ginny. - Dzisiaj bierzemy się za łazienkę... To najgorsze, co może być. 
   Cała ekipa wdziała rękawiczki i ruszyła do boju. Tonks postanowiła zająć się szafką, stojącą w rogu pomieszczenia, na której zieleniła się ohydna pleśń. Gdy wyszorowała blat oraz dwie boczne ścianki, postanowiła ją odsunąć, by wyczyścić ją także od tyłu - ale gdy pchnęła śmierdzący mebel, paskuda ani drgnęła. 
   - Chłopaki, moglibyście mi pomóc? - poprosiła. 
   Fred, George i Ron podeszli do niej i zaczęli pchać szafkę, jednak udało im się ją przesunąć zaledwie o parę milimetrów. 
   - Może coś ciężkiego siedzi w środku - podsunęła Hermiona. 
   Tonks uchyliła drzwiczki. 
   - AAACH! - krzyknęła i odskoczyła. 
   Istotnie, w środku siedziało coś ciężkiego... Wielki, bardzo brzydki ghul, który natychmiast wyskoczył z szafki i rzucił się na Tonks z przeraźliwym wyciem. 
   - DRĘTWOTA! - ryknęli jednocześnie bliźniacy, celując różdżkami w ghula, który po chwili przewrócił się z łoskotem na brudną podłogę. 
   Tonks oddychała szybko, wpatrując się z przerażeniem w bezwładne cielsko. 
   - Rany... - wyjąkała po chwili.
   Fred pochylił się nad oszołomionym ghulem.
   - Nie zdziwiłbym się, jakby zdechł - wyraził swoje zdanie. - Dwa oszałamiacze to nie przelewki.
   - Przecież oddycha - zauważyła Hermiona, zbliżając się ostrożnie. - Teraz nie powinien stanowić zagrożenia, więc możemy go przetransportować na przykład na jakiś stary cmentarz... Powinno mu się tam podobać.
   - A nie prościej od razu dobić? - zaproponował Ron. - No... spójrz na niego. Męczy się tylko.
   - Hermiona ma rację - stanęła po jej stronie Tonks. - Trzeba poprosić Mundungusa, żeby go stąd zabrał i wypuścił na jakimś odludnym polu.
   Już pół godziny później Mundungus z kwaśną miną i wielkim pudłem (zaczarowanym tak, by prawie nic nie ważył) opuścił Grimmauld Place. Reszta towarzystwa wzięła się ponownie za czyszczenie łazienki. 
   - To jak na razie najgorsza rzecz, jaką tu znaleźliśmy - powiedziała Ginny, szorując jedną ze ścianek feralnej szafki. - Wczoraj na przykład znaleźliśmy takie wielkie pająki w jadalni... Jakiś czas temu ten wielki zegar strzelał w nas sworzniami, ale Remus już go unieszkodliwił.
   - Jakim cudem? - dopytywała się Tonks.
   - Pojęcia nie mam. Remus powiedział, że po prostu poprosił go, aby przestał, dobrze dobierając słowa, ale ja myślę, że za tym musi się kryć coś jeszcze. 
   - Niekoniecznie - uśmiechnęła się Tonks. - Czasami, naprawdę, wystarczy odpowiednio dobrać słowa... 
   Reszta sprzątania upłynęła na wesołej pogawędce, a kiedy Tonks wróciła do swojego domu, prawie już zapomniała o incydencie z ghulem. 

***

   Jedenastego sierpnia o dwudziestej drugiej Tonks zamknęła swój boks i ruszyła w stronę wind. Jednak nie wybierała się do domu, choć była zmęczona i najchętniej weszłaby pod gorący prysznic. U wyloty korytarza spotkała się z Kingsley'em.
   - Jeszcze nigdy nie byłam tu o tej porze - wyznała, gdy drzwi windy zamknęły się za nimi ze zgrzytem i mogli porozmawiać bez obaw, że ich ktoś usłyszy. - Myślałby kto, że tyle osób zostaje na nocna zmianę...
   Bo rzeczywiście, w Ministerstwie pozostała przynajmniej jedna czwarta pracowników.
   - Kiedy jeszcze zajmowałem się na poważnie moją robotą, często zarywałem noce - odpowiedział Kingsley. - Ale pomyśl, w jakiej jestem teraz sytuacji. Dwa miesiące temu myślałem, że wykonuję kawał solidnej roboty, a teraz co? Oszukuję mojego szefa, a on mi jeszcze za to płaci.
   - Ale przecież robisz coś bardzo pożytecznego - uśmiechnęła się Tonks. - Gdyby nie ty, Wąchacz prędzej czy później wróciłby tam, gdzie... gdzie spędził kiedyś bardzo dużo czasu. Ale... chyba się polubiliście.
   Kingsley uśmiechnął się.
   - Wąchacz bardzo zyskuje przy bliższym poznaniu - przyznał. 
   Winda zatrzymała się na szóstym piętrze, na którym wciąż było pełno pracowników, więc musieli przerwać rozmowę. Ruszyli razem długim korytarzem, zezując ukradkiem na mijające ich osoby, po czym weszli do gabinetu Sturga Podmore'a.
   - Dobry wieczór - powiedzieli. Sturg skinął chłodno głową, nawet nie podnosząc wzroku znad stosu dokumentów. Podeszli do biurka.
   - My w sprawie zalegalizowania świstokliku - skłamał płynnie Kingsley.
   - Niech pan zamknie drzwi - polecił Sturg.
   Kingsley podszedł do drzwi i zamknął je. Dopiero wtedy Sturg się uśmiechnął.
   - Siadajcie - powiedział, wskazując im dwa krzesła przy biurku. Tonks i Kingsley usiedli. - No, więc tak... Koło wiadomej sprawy zaczął się kręcić jeden facet, Curtis Green. Dzisiaj w barze przysiadł się do Amelii Bones i ciągle ją wypytywał... A wcześniej kręcił się koło Lucjusza Malfoy'a. Jestem pewien, że przynajmniej dwa razy wypowiedział słowo "Potter".
   - To ktoś ważny? - zapytał Kingsley.
   - Zasiada w Wizengamocie jako zastępca nieobecnych i przeważnie współpracuje z Dolores Umbridge. Nie wiem, czy byliście na tym posiedzeniu, kiedy Szalonooki mówił o Umbridge...
   - Ja wiem, kto to jest - powiedziała Tonks. - To jedna z najbliższych pracownic Knota, zdaje się, starszy podsekretarz.
   - Odkąd wybuchła afera z Sami-Wiecie-Kim - dorzucił Kingsley - zaczęła gromadzić przeciwników Dumbledore'a i w końcu stworzyła nieformalny obóz, którego głównym zadaniem jest uprzykrzanie życia wszystkim, którzy nie poszli za Knotem. Mam w swoim boksie jednego delikwenta... na szczęście, straszną gadułę. On sobie siedzi i przechwala się, co nowego zmajstrował... a ja na bieżąco robię notatki. Muszę go tylko ciągle zapewniać, że słucham, tylko ten protokół w sprawie Blacka ma być przygotowany na wczoraj.
   - Greena, niestety, nie da się podejść tak łatwo - westchnął Sturg. - Oczywiście, próbowałem... Ale facet jest ostrożny, jakby chodziło o jego życie. 
   - Wobec tego trzeba pójść za radą Roberta i zorganizować sabotaż - powiedziała raźnie Tonks. - Dajcie mi chwilę, zrobię się na bóstwo i możemy ruszać do akcji.
   Wstała, wyciągnęła różdżkę i wyczarowała sobie w kącie parawan. Schowała się za nim, wyciągnęła z torebki szykowną, czerwoną sukienkę z głębokim dekoltem, kabaretki i pantofle na wysokim obcasie. Gdy się przebrała, wyjrzała zza parawanu i podeszła do małego lusterka wiszącego na ścianie. Powiększyła usta i oczy, dodała sobie piękne, blond pukle, wyostrzyła brwi i wysmukliła szyję. Po chwili namysłu dodała pieprzyk na policzku i z zadowoleniem zaczęła robić sobie wyzywający makijaż. W końcu stanęła przed swoimi kolegami, gotowa do misji i promieniująca seksapilem.
   - Genialnie - pochwalił ją Sturg. - Tylko... Nie za jasną masz cerę? Te wszystkie patykowate lalunie z reguły nałogowo odwiedzają solarium.
   - Nie będę zmieniać karnacji, bo od ciemnej wszystko mnie swędzi - oznajmiła Tonks lekko urażonym tonem.
   - No, skoro tak... - zgodził się Sturg. Potem zarządził: - To wy ruszajcie na stanowiska, a ja czekam na informacje. Powodzenia.
   - Nawzajem - odpowiedzieli Tonks i Kingsley, po czym wyszli z gabinetu. Za rogiem rozdzielili się i każdy ruszył w swoją stronę.
   Tonks, dokładnie poinstruowana, odnalazła gabinet Curtisa Greena i zapukała. Gdy usłyszała burknięcie, bez wątpienia oznaczające zaproszenie, weszła do środka.
   Curtis Green był lekko otyłym mężczyzną o nudnej, wąsatej twarzy, ubrany w wyjątkowo elegancką szatę i uczesany nienagannie, choć niezbyt twarzowo. Jego spuszczony wzrok wyrażał zniecierpliwienie, jednak ledwie przeniósł go na wchodzącą - wyraźnie zgłupiał.
   - Jest sprawa, szefie - powiedziała Tonks niskim głosem z lekką chrypką, występującą u osób, które palą papierosy. Podeszła szybko do biurka (sprężysty, uwodzicielski chód w butach na dwunastocentymetrowym obcasie nie był najlepszym pomysłem w jej wykonaniu) i usiadła bez zaproszenia w fotelu, zakładając nogę na nogę. Zanim jednak przeszła do rzeczy, odezwała się, przybierając wyzywający wyraz twarzy:
   - Mam nadzieję, że nie odmówisz mi jakiegoś dobrego trunku?
   Green przez chwilę patrzył na nią z rozdziawioną buzią, po czym zerwał się gwałtownie i przywołał różdżką dwa kieliszki i ognistą whisky. Nalał sobie i jej.
   - Cóż to za sprawa każe tak pięknej kobiecie przychodzić tu o tej porze? - zapytał, robiąc głupią minę, która w jego mniemaniu była zapewne uwodzicielska.
   - Wszystko w swoim czasie - burknęła Tonks, biorąc kieliszek. - Na zdrowie! - rzekła i umoczyła wargi w przeźroczystym płynie, starając się nie pić i jednocześnie wyglądać, jakby piła. Za to Green wychylił cały kieliszek jednym haustem.
   - Jestem Abigail - przedstawiła się Tonks. - A ty, słodki chłopczyku?
   - Curt... - wyznał przejęty Green.
   - No więc, Curt - ciągnęła grę Tonks. - To miło, że interesuje cię, co robię tu o tak późnej porze... No więc, do rzeczy. - Wyprostowała się i przysunęła do biurka. Tam oparła łokieć o blat. - Przychodzę od Dolores. Jest nadzieja, że uda się jutro wepchnąć mnie do przesłuchania w zastępstwie Adalberta Newmana. Muszę wiedzieć, co się kroi. Mamy coś na tego gnojka, Pottera?
   - A, pewnie, że mamy - zgodził się zadowolony Green. Nachylił się konspiracyjnie. - Pisaliśmy do tego jego wujostwa, czy nie przysłaliby nam tu tego... no... Bradley'a. Jakby go odpowiednio pokierować, mógłby zeznać, że Potter potraktował go czymś ostrym.
   - I co, udało się? - zapytała Tonks, nie starając się kryć podekscytowania, które czuła.
   - A gdzie tam - burknął Green. - Gumochłony boją się nas jak diabeł święconej wody. Pisali, żeby ich zostawić w spokoju, że są porządnymi ludźmi i nie mają nic wspólnego z takimi, jak my... bla bla bla. No... to zrobiliśmy z Dustinem Howkinsem mały wywiad środowiskowy. Protokół mam tutaj. - Poklepał pieszczotliwie blat, pod którym znajdowała się szuflada zamykana zaklęciem. - Wszystkie brudy Pottera, prawdziwe czy nie, ujrzą jutro światło dzienne.
   - Ten protokół na pewno będzie wiarygodny? - zapytała Tonks z powątpiewaniem.
   - Najważniejsze, że ma moc prawną - powiedział z zadowoleniem Green. - Malfoy załatwił nam stosowne piecząteczki. A mnie się udało dotrzeć do ciekawej historii Pottera sprzed trzech lat...
   W tym miejscu rozpoczął długą i bogatą historię użycia przez biednego Harry'ego zaklęcia swobodnego zwisu w lipcu 1992 roku. Nie omieszkał się wspomnieć o swojej roli w przesłuchaniu niejakich państwa Masonów, oraz o długim i żmudnym procesie wszczepiania mugolom wspomnienia, które przedstawiało chłopca lewitującego krzesło ogrodowe.
   Tonks słuchała z uwagą, starając się nie uronić ani słowa. Wiedziała, że musi jak najszybciej biec do Sturga i powiadomić go o konieczności modyfikacji pamięci mugoli w Surrey. Jeżeli Harry przegra tę sprawę, Dumbledore będzie mógł wnieść o apelację i uzupełniające przesłuchanie sąsiadów Dursley'ów wymienionych w protokole. To tak na wypadek, gdyby Kingsley'owi nie udało się przejąć na czas protokołu wywiadu środowiskowego. Wiadomo, że bez niego dowód w postaci zeznań tego czuba Greena nie będzie miał żadnej mocy prawnej.
   Nagle za plecami Tonks rozległo się ostre pukanie do drzwi. Nim Green zdążył powiedzieć "proszę", rozwarły się z hukiem. Tonks obróciła się - i serce w niej zamarło.
   W progu stała Umbridge.
   Tonks odwróciła się, jak gdyby nigdy nic, starając się zachować spokój. Umbridge przecież jej nie zna. Może... może sobie pójdzie, załatwiwszy jakąś bardzo pilną sprawę? A Green... Byle się nie wygadał, będzie dobrze.
   Tonks zacisnęła kciuki pod blatem.
   - Curt, co ty tu wyprawiasz? - zgromiła Greena Umbridge, podchodząc do biurka. Stojąc, była tak wysoka, jak Tonks w siedzącej pozycji. - O której miałeś mi przynieść te... no... - rzuciła Tonks ostrożne spojrzenie - ekspertyzy?
   - Najmocniej przepraszam, Dolores - powiedział Green z niewyraźnym uśmiechem. - Ot, tak się tu zagadaliśmy z Abigail...
   Umbridge rzuciła Tonks jeszcze jedno spojrzenie, tym razem długie i przenikliwe. Tonks przełknęła ślinę.
   - Następnym razem, jak nie wykonasz mojego polecenia, wylecisz z roboty na zbity pysk - ostrzegła go. - Masz te... ekspertyzy?
   Green z westchnieniem sięgnął do szuflady i podał Umbridge teczkę, na której ktoś napisał koślawymi literami "Potter". Umbridge złapała ją szybko i ukryła za plecami, rzucając jeszcze jedno spojrzenie Tonks.
   - Jutro o ósmej u mnie - powiedziała jeszcze, ruszając do wyjścia. Tonks odważyła się wypuścić pierwsze, nieśmiałe westchnienie ulgi. - I lepiej weź się do roboty, a nie migdalisz się tu z tą... Abigail.
   Dotarła już do drzwi i chwyciła klamkę.
   - Ale, Dolores - zaprotestował Green. - Przecież sama mi kazałaś!
   Umbridge zamarła, tak, jak serce Tonks.
   - CO kazałam? - zapytała ostro.
   - No... - stropił się Green. - Wprowadzić Abigail do jutrzejszej rozprawy... Bo Abigail ma... iść za... kogoś tam...
   Ostatnie słowa wypowiadał coraz ciszej i wolniej, widząc, że brwi starszego podsekretarza ministra łączą się w jedną, ostrą linię.
   - Pierwszy raz widzę na oczy tę dziewuchę - odezwała się, a Tonks włosy zjeżyły się na głowie. Rozpaczliwie myślała, jak by tu załagodzić sytuację.
   - No, jak to... - powiedziała, śmiejąc się nerwowo. - Myślałam, że pani wie... Adalbert Newman chciał, żebym go zastąpiła i tak sobie pomyślałam...
   - Łżesz jak pies - odezwała się nagle Umbridge. - Może mi jeszcze powiesz, że nie przysyła cię Albus Dumbledore?
   - No, co pani? - oburzyła się natychmiast Tonks, ale było już za późno: Green poderwał się z miejsca i obezwładnił ją jednym chwytem. Chwilę później wylądował na podłodze, stękając z bólu, a Tonks rzuciła się do drzwi. Była już na korytarzu, kiedy dosięgły ją magiczne więzy, wyczarowane przez Umbridge.
   - Ta żmija za dużo wie - usłyszała nad sobą złowieszczy głos i po chwili znalazła się z powrotem w pozycji stojącej. Tyle, że teraz nie mogła się ruszyć, bo magiczne więzy oplatały całe jej ciało.
   Green przerzucił ją sobie przez ramię i zaniósł z powrotem do gabinetu. Tonks chciała wołać o pomoc, ale ciasny knebel na ustach nie pozwolił jej na wydanie najmniejszego dźwięku.
   - To, co? - zapytała Umbridge, gdy Tonks znalazła się znów w fotelu, skazana na łaskę wroga. - Czyścimy jej pamięć i odsyłamy do Świętego Munga na oddział zamknięty?
   - Trochę szkoda - stwierdził Green ironicznym tonem. - Ładna z niej dupeczka.
   - Och, na jej zgrabnym ciałku nie pozostanie nawet najmniejsza blizna! - obiecała Umbridge, unosząc lekko rękę, w której trzymała różdżkę. Tonks zdołała jakoś przełknąć ślinę. - Będziesz mógł ją sobie odwie...
   Nie zdążyła dokończyć ostatniego zdania. Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł Kingsley, a za nim Robert Burnley. Powalili Umbridge i Greena dwoma szybkimi oszałamiaczami, nim ci zdążyli chociaż otworzyć usta ze zdziwienia.
   Tonks już po chwili poczuła, że jest wolna. Podniosła się, rozcierając obolałe nadgarstki.
   - Dzięki, chłopaki - sapnęła. - Niewiele brakowało.
   - Masz szczęście, że nasz Król mnie zaalarmował - uśmiechnął się Robert. - Ja akurat przechodziłem obok, ale pomyślałem, że widzę scenę zazdrości urządzoną przez małżonkę szanownego pana Greena. Tak przy okazji... wyglądasz zjawiskowo.
   - Nie zamierzam tak wyglądać ani chwili dłużej - powiedziała twardo Tonks, zaciskając oczy i pozwalając swojej twarzy wrócić do zwykłego wyglądu. - Chodźmy już do Sturga, bo chcę się przebrać.
   Tymczasem Kingsley nachylał się nad Greenem i Umbridge, szepcząc jakieś niezrozumiałe słowa. Po chwili podniósł się, trzymając w ręku teczkę.
   - Nic nie będą pamiętali - powiedział. - A to... Wnioskuję, że to coś ważnego.
   - Dobrze wnioskujesz - zgodziła się Tonks. - Ale wszystko opowiem u Sturga. Dzięki, Robercie, za pomoc. Zmywaj się na swoje stanowisko.
   - Robi się, laleczko - puścił do niej oko Robert. - Uszanowanie, Królu.
   Opuścił gabinet Greena, a Tonks i Kinsley już po chwili uczynili to samo.

***

   Gdy za oknami pojawiły się pierwsze oznaki wstającego dnia - wprawdzie magiczne, ale jednak równie punktualne, jak te prawdziwe - Tonks czuła się tak wyczerpana, że Kingsley nieraz musiał ją szturchać, bo zasypiała na stojąco.
   Kilka minut przed piątą oboje poskładali swoje raporty, zapieczętowali biurka i - nie mając nawet siły na rozmowę  - wsiedli do windy i zjechali do atrium.
   Gdy drzwi windy otworzyły się, ujrzeli Dumbledore’a, wychodzącego ze strefy teleportacji.
   – Ach, witajcie – zakrzyknął dyrektor na ich widok. Tonks i Kingsley podeszli do niego. – I jak poszło?
   – Nie było żadnych problemów – odparł Kingsley. – No... trochę zaniepokoił nas Scrimgeour. Odniosłem wrażenie, że nas podejrzewa. Zadawał mnie i Tonks dziwne pytania...
   - Ach, tak... - zamyślił się Dumbledore. - No, nic. Dziękuję, że mi o tym mówisz, Kingsley. Teraz nie bardzo mam czas... ale jak tylko uporam się z naszym Harrym, na pewno spróbuję coś wymyślić. Dobrze... dziękuję wam, moi drodzy. Idźcie się trochę przespać... Ach, Nimfadoro, czy to nie ty miałaś dzisiaj wyznaczoną wartę przy... Departamencie Tajemnic? - ściszył głos tak, że Tonks musiała wyczytać ostatnie dwa słowa z jego ust.
   - Taaak... - westchnęła Tonks.
   - Czujesz się na siłach?
   – Przykro mi, profeso-o-orze... ale chyba nie…
   – Więc dopilnuj, żeby ktoś cię zastąpił, dobrze? – powiedział Dumbledore. – Ja niestety nie mogę, mam dużo spraw na głowie…
   – Do-o-obrze – mruknęła Tonks, ziewając ponownie.
   Dumbledore minął ich i podszedł do wind. Tymczasem Tonks i Kingsley dotarli do strefy teleportacji.
   – No to cześć – powiedział Kingsley.
   – Raczej: „dobranoc” – mruknęła Tonks. – Jak tylko wrócę do domu, od razu kładę się spać. Tylko najpierw muszę wpaść do Kwatery…
   Oboje okręcili się w miejscu i zniknęli.
   Po chwili Tonks pojawiła się przed Grimmauld Place. Gdy tylko zmaterializowały się przed nią drzwi, weszła po wychodzonych stopniach, sięgnęła po różdżkę i stuknęła nią w klamkę w kształcie głowy węża. Rozległy się metaliczne szczęknięcia i Tonks weszła do środka.
   Spodziewała się, że o tak wczesnej porze nie zastanie nikogo w kuchni, ale gdy pchnęła drzwi, ujrzała Syriusza, Artura, Molly i Remusa, siedzących przy kuchennym stole.
   – Dzień dobry wszystkim – powiedziała, po czym podeszła do najbliższego wolnego krzesła i opadła na nie ciężko.
   – Jak tam warta? – zagadnął ją Syriusz.
   – Koszmarnie – mruknęła Tonks. – Jestem zmęczona jak nie wiem, co. Od wpół do czwartej ani na chwilkę nie usiadłam.
   – Może zrobić ci kawy? – zaproponowała Molly. – Zaraz postawi cię na nogi.
   – Nie, dzięki – powiedziała Tonks. – Zaraz wracam do sie-e-ebie – tu ziewnęła potężnie – i położę się spać.
   – Dowiedziałaś się czegoś nowego? – zapytał Remus.
   – O, tak – Tonks ożywiła się nieco. – Wiecie co? Okazało się, że ten Curtis Green zbiera brudy na naszego Harry'ego na zlecenie Umbridge.
   Przez dłuższą chwilę relacjonowała przebieg wydarzeń dzisiejszej nocy. Tymczasem litościwa Molly postawiła przed nią filiżankę herbaty i talerz z kanapkami.
   - Poza tym - ciągnęła Tonks kilka minut później - kiedy byliśmy z Kingsley’em na piątym piętrze, zaczepił nas Scrimgeour…
   Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich Harry, już kompletnie ubrany. Tonks, na widok jego markotnej miny, poczuła zalewającą ją falę współczucia.
   Molly szybko podniosła się ze swojego miejsca.
   – Śniadanie – powiedziała, wyciągając różdżkę i podchodząc do paleniska.
   – Dzie-eee-eń dobry, Harry – ziewnęła Tonks. – Wyspałeś się?
   – Taaak – mruknął Harry.
   – A ja nie-ee spa-a-ałam całą noc – powiedziała, ziewając ponownie. – Chodź tu i usiądź…
   Wysunęła mu krzesło. Była tak zmęczona, że nie zauważyła, iż przy okazji przewróciła drugie.
   – Co byś zjadł, Harry? – zapytała tymczasem Molly. – Owsiankę? Bułeczki? Wędzone śledzie? Jajka na bekonie? Tosty?
   – Dzięki… - odparł beznamiętnie Harry - wystarczy mi tost.
   Remus zerknął szybko na niego; jego brwi zmarszczyły się lekko. Następnie zwrócił się, jak gdyby nigdy nic, do Tonks:
   – Co mówiłaś o tym Scrimgeourze?
   – Och… tak… no wiesz, musimy być ostrożni, zadawał Kigsleyowi i mnie dziwne pytania…
   Opowiedziała im cały przebieg rozmowy ze Scrimgeourem, a potem jeszcze pozostałą część warty. Domyśliła się, że Remus chce zrobić wszystko, aby Harry nie czuł się zobowiązany do rozmowy. W duchu zgodziła się z nim.
   Biedny chłopak... czeka go ciężki dzień.
   – …i musiałam powiedzieć Dumbledore’owi, że tej nocy nie będę w stanie nic zrobić, jestem za bardzo zmęczo-o-ona – skończyła, jeszcze raz ziewając potężnie.
   – Ja cię zastąpię – oświadczył Artur. – Czuję się znakomicie, zresztą i tak muszę skończyć raport… Jak się czujesz? – zwrócił się do Harry’ego.
   Harry wzruszył ramionami.
   – Wkrótce będzie po wszystkim – powiedział Artur pocieszającym tonem. – Za parę godzin zostaniesz uniewinniony.
   Harry milczał. Żuł jednego tosta chyba od piętnastu minut.
   – Przesłuchanie odbędzie się na moim piętrze, w gabinecie Amelii Bones. Jest szefem Departamentu Przestrzegania Prawa i to ona będzie ci zadawać pytania.
   – Harry, Amelia Bones to równa babka – wtrąciła Tonks. – Jest w porządku, wysłucha twoich wyjaśnień.
   Harry kiwnął głową, nadal milcząc.
   – Nie trać panowania nad sobą – rzekł nagle Syriusz. – Bądź uprzejmy i trzymaj się faktów.
   Harry znowu kiwnął głową.
   W mdłym świetle kinkietów jego twarz sprawiała wrażenie zielonej.
   – Prawo jest po twojej stronie – powiedział spokojnie Remus. – Nawet niepełnoletni czarodzieje mogą użyć czarów w sytuacji zagrożenia życia.
   Tymczasem Molly podeszła do Harry’ego z tyłu i zaczęła przyczesywać mu rozczochrane włosy mokrym grzebieniem.
   – Czy ich się nie da przygładzić? – zapytała rozpaczliwym tonem.
   Harry pokręcił głową.
   Artur zerknął na zegarek i spojrzał na Harry’ego.
   – Chyba musimy już iść Jest trochę wcześnie, ale myślę, że lepiej się poczujesz w drodze, niż czekając tutaj.
   – W porządku – zgodził się Harry, po czym rzucił niedojedzoną grzankę i wstał.
   – Wszystko będzie dobrze, Harry – pocieszyła go Tonks, klepiąc go po ramieniu.
   – Powodzenia – rzekł Remus. – Jestem pewny, że wszystko dobrze się skończy.
   – A jak nie – mruknął Syriusz – to sobie porozmawiam z Amelią Bones…
   Harry uśmiechnął się blado. Molly uściskała go.
   – Wszyscy trzymamy kciuki.
   – Fajnie – rzekł Harry. – No… to do zobaczenia.
   Ruszył za Arturem na górę, do przedpokoju. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Tonks ponownie ziewnęła.
   – Mam nadzieję, że jakoś to będzie – powiedziała.
   – Będzie – powiedział stanowczo Remus.
   - Ale gdyby... nie daj, Boże... coś się nie udało... - zaczęła Tonks niepewnie. - To... mamy dla Harry'ego jakąś alternatywę na życie?...
   Syriusz i Remus spojrzeli na siebie.
   - No... - odezwał się Syriusz. - Wtedy Harry najprawdopodobniej zamieszka u mnie...
   - Nie rozpędzaj się, Syriuszu - zgromił przyjaciela Remus. - Wtedy będzie można wnieść apelację. Dzisiejszy dzień nie przekreśla niczego... Chodzi tylko o to, żeby wszystko się jak najszybciej powiodło... żeby chłopak odetchnął i mógł się cieszyć z wakacji.
   Czy tylko Tonks się wydawało, czy też Syriusz nagle sposępniał? Może jej się wydawało... Przecież była tak nieludzko zmęczona.
   – To ja już pójdę – powiedziała, wstając od stołu. – Padam z nóg…
   – Wpadnij tu, jak się wyśpisz – powiedział Syriusz. – Około południa będzie wiadomo, co postanowiono w sprawie Harry’ego… Ach, i pozdrów Andromedę.
   – Pozdrowię. I wpadnę – Tonks pomachała Molly, która przygotowywała śniadanie dla reszty dzieciaków i wspięła się po schodach do przedpokoju. A gdy parę minut później znalazła się już w swoim domu, nawet nie przebrała się w koszulę nocną, tylko padła na łóżko i od razu zasnęła.

3 komentarze:

  1. Cieszę się, że wróciłaś na bloga. Brakowało mi Twojej historii. Mam nadzieję, że kolejna przerwa nie będzie taka długo.
    Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ty skarbie też weź się za swojego bloga ;-)

      Usuń
  2. Ekhm... Czekamy... :-P

    OdpowiedzUsuń