Posiedzenie okazało się niezwykle ciekawe. Pierwszym jego elementem było zaopatrzenie Tonks i Kingsley'a w wielokierunkowe lusterka, które służyły członkom Zakonu do porozumiewania się. Następnie nasza bohaterka poznała sylwetki kilku podejrzanych osób, a pod koniec dała się wciągnąć w żywą dyskusję na temat CKŁP. Jako świeżo upieczona członkini Dzielnicowych Stróży, otrzymała twardy nakaz podglądania i podsłuchiwania, gdzie tylko się da.
- Taka mała sugestia – rzekł na zakończenie Szalonooki. – Noś swoją odznakę nawet, kiedy wypełniasz swoje zwykłe obowiązki. Niech ludzie widzą, że jesteś całym sercem z Knotem.
- Robi się, szefie – zaśmiała się Tonks.
- I tak, jak mówiłem – ciągnął Szalonooki, składając stos papierów – nie sugeruj się innymi DS-ami, którzy będą od rana do wieczora siedzieć w Dziurawym Kotle… Odwiedzaj wszystkie magiczne miejsca w kraju i rewiduj, kogo tylko się da.
- I pokuś się czasem na kogoś z wyższej półki – odezwał się chrapliwym głosem Elfias Doge, zgarbiony staruszek siedzący obok Szalonookiego. Elfias był jednym z pierwszych członków Zakonu, w dodatku słynnym czarodziejskim prawnikiem i starym przyjacielem Dumbledore'a. Tonks nigdy jeszcze nie spotkała go osobiście, tak więc jego przybycie przywitała z ogromną radością.
- Jeśli o mnie chodzi, to z przyjemnością - odpowiedziała - ale nie chcę, żeby mieli do mnie pretensje…
- Bo to trzeba sposobem, moja droga – rzekł nagle mężczyzna o gęstej, ciemnej czuprynie, który przedstawił jej się jako Robert Burnley. – Prostym, ale skutecznym. Ci wszyscy parlamentarzyści to żywy dowód na to, że człowiek pochodzi od małpy, ale mają jedną zaletę: jak tylko usłyszą słowo „autograf”, zrobią dla ciebie wszystko.
- Co racja, to racja… – westchnął Szalonooki, wstając z krzesła i ruszając do wyjścia. Po chwili zniknął za drzwiami na szczycie schodów. Część osób w kuchni zaczęła z wolna iść za jego przykładem.
- No więc – nie przerywał sobie Robert – podchodzisz do jakiegoś przykładowego frajera z miną skrzata domowego, podstawiasz zeszyt i po chwili pytasz, czy pozwoli ci się zrewidować. Dodajesz oczywiście, że jesteś jego gorącą fanką i to będzie dla ciebie zaszczyt. Zapewniam cię… zgodzi się i jeszcze da ci napiwek!
Tonks roześmiała się.
- Widzę, że jesteś specjalistą od takich spraw – zauważyła.
- Już od dawna twierdzę, że Robert marnuje się w Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów - powiedział siedzący obok Sturgis Podmore. Był to szczupły, wysoki mężczyzna o kwadratowej szczęce i gęstych włosach w kolorze słomy. Przemawiał ciepłym, wesołym barytonem. - Jeszcze w Hogwarcie mówiłem mu, że powinien zostać aurorem. Ale nie... On wolał usiąść sobie za biureczkiem i korespondować z francuskim rządem czarodziejów.
- Chyba nie muszę przypominać, jak odpowiedzialną funkcję przekazano mi ostatnimi czasy? - rzekł dumnie Robert. - Jako tłumacz w Specjalnej Komisji do spraw Ochrony Aktów Niejawnych mam dostęp do najważniejszych informacji przemierzających w tę i z powrotem kanał La Manche. Kiedy tylko wynajdę coś interesującego… Fiuu, do Szalonookiego.
Zerknął jakby od niechcenia na Syriusza i nagle z jego twarzy zniknął uśmiech.
- Ach… – odezwał się cicho. – Wybacz, stary.
Tonks spojrzała na kuzyna i ujrzała na jego twarzy złość i ból. Jednak po chwili Syriusz uśmiechnął się z wysiłkiem.
- Nie szkodzi – mruknął.
- O co chodzi? – zapytała Tonks z niepokojem.
- O nic – burknął Syriusz. Sięgnął po swój puchar i wysączył resztkę wina. – O nic, poza tym, że muszę tkwić w tym cholernym domu i nie mogę się na nic przydać.
Łypnął ponurym wzrokiem na przechodzącego obok nich Kingsley’a, który udał, że tego nie widzi.
- Ty się już przydałeś – rzekł Robert. – Chyba trudno o lepszą Kwaterę Główną, niż twój dom.
Syriusz prychnął.
- Wielkie rzeczy – burknął.
- No co ty, Syriuszu – odezwała się Tonks. – Przecież to jasne, że w twojej sytuacji najbezpieczniej jest się ukrywać…
- A w czyjej sytuacji bezpiecznie jest się wystawiać? – zapytał ostro Syriusz. – Kto szpieguje i walczy bez ryzyka, że zostanie zabity?
- Ale nikt też nie wychyla nosa z domu, jeśli ma wypisane na czole "poszukiwany" - powiedział twardo Sturgis. - Musimy zachowywać maksimum ostrożności, bo teraz w każdym zakamarku, w każdej dziurze czai się ktoś, komu zależy na pokrzyżowaniu nam planów. Prawie wszyscy starzy członkowie Zakonu są poważnie zagrożeni utratą pracy. Roberta i mnie, na szczęście, chyba nikt nie pamięta, ale wszyscy przyjaciele Dumbledore'a... mają przekichane. Choćby Elfias. Wizengamot podziękował mu już w zeszłym tygodniu.
- Mogę szpiegować jako Wąchacz – odburknął Syriusz. – Nie ma najmniejszego problemu.
- A… co to znaczy? – nie zrozumiała Tonks.
Robert pośpieszył jej z wyjaśnieniem:
- Syriusz jest animagiem. Przemienia się w psa, którego nazwaliśmy sobie „Wąchacz”.
- Bo, rozumiesz - dodał Sturgis - musieliśmy wynaleźć mu taki bezpieczny kryptonim, żeby móc swobodnie rozmawiać w towarzystwie.
Tonks wytrzeszczyła oczy na kuzyna.
- Jesteś animagiem? – zapytała z niedowierzaniem.
- Owszem – zgodził się obojętnie Syriusz. – I uważam, że spokojnie mógłbym pracować dla Zakonu pod moją psią postacią… Ale Dumbledore uznał, że to może komuś zaszkodzić.
Chyba żadne słowa nie opiszą pogardy, z jaką Syriusz wypowiedział nazwisko dyrektora Hogwartu.
- Z Dumbledore'em chyba nie warto się kłócić - zauważył Sturgis tonem kończącym rozmowę. Potem wstał. - No, to ja się już będę zbierał. Wieczorem muszę objąć wartę przy Departamencie Tajemnic.
- A pewnie, idź - zgodził się Syriusz wyjątkowo ugrzecznionym tonem. - I pozdrów ode mnie tych wszystkich, którym dasz w piernicz w imieniu całego Zakonu.
- Chyba trochę przesadzasz - powiedział Sturg, po czym pożegnał się i wyszedł.
- I krzyżyk ci na drogę - mruknął Syriusz, gdy zamknęły się drzwi.
- Ojej, Syriuszu... - szepnęła współczująco Tonks.
Nie wiedziała, co mogłaby jeszcze powiedzieć. Na szczęście, z pomocą przyszedł jej Robert:
- Syriuszu, w tym miejscu chyba warto przypomnieć sobie niedawne słowa Remusa. Mnie osobiście bardzo się spodobały… „Najlepsze, co możesz dla nas zrobić, to po prostu być po naszej stronie”.
Syriusz, wyraźnie wbrew woli, parsknął śmiechem.
- Romantyczny dureń – wyraził swoje zdanie.
Tonks poczuła, że najwyższy czas, by ktoś zmienił temat.
- A kto to jest Remus? – zapytała.
Twarz Syriusza trochę się rozpogodziła.
- To mój przyjaciel – odpowiedział. – Jeszcze ze szkolnej ławki. Teraz mieszka ze mną, ale akurat wyjechał na tydzień do Reims, do naszych francuskich sojuszników.
- To genialny facet – zapewnił Robert. Potem westchnął i dodał: – Ale, niestety, życie go nie oszczędzało.
- To znaczy? – zaniepokoiła się Tonks.
Robert i Syriusz wymienili smutne spojrzenia.
- Jak był mały – zaczął Syriusz – ukąsił go wilkołak.
Tonks poczuła ciarki na plecach.
- Przemieniony? – zapytała cicho.
- Przemieniony – zgodził się Syriusz.
Tonks przymknęła oczy i oparła się o poręcz krzesła.
- Możesz sobie wyobrazić, ile przez to wycierpiał – powiedział Robert smutno, bawiąc się swoim kieliszkiem na wino, w którym na dnie pływało jeszcze trochę czerwonego płynu. – Biedny facet… Najgorszemu wrogowi nie życzę takiego losu.
Tonks wyprostowała się.
To stwierdzenie zabrzmiało w jej uszach prawie niedorzecznie, zapewne dlatego, że nigdy nie uważała, by wilkołaki były godne współczucia. Prawdę powiedziawszy, ciemna natura tych stworzeń wydawała jej się zawsze tak oczywista, tak niepodlegająca żadnej dyskusji, że aż niewarta tego, by się nad nią zastanawiać. Tonks nie interesowała się życiem wilkołaków; całą swoją wiedzę na temat ich natury czerpała z kultury czarodziejskiej i własnego instynktu samozachowawczego. Te zaś wyraźnie kłóciły się z tym, co przed chwilą powiedział Robert.
To tak, jakby współczuć bazyliszkowi, bo jest bazyliszkiem.
Zdezorientowany umysł Tonks nie zdążył jeszcze połączyć faktu, że ów wilkołak jest członkiem Zakonu i dawnym przyjacielem Syriusza. W innym przypadku nie zadałaby kolejnego pytania:
- On jest na pewno bezpieczny?
Syriusz zrobił nagle taką minę, jakby w ostatniej chwili powstrzymał wybuch gniewu. Wypuścił głośno powietrze i zapewnił, siląc się na spokój:
- Bezpieczniejszy od rozbrojonego pierwszoklasisty.
- Ale spokojnie, stary – odezwał się Robert łagodzącym tonem. – To normalna reakcja… Ja sam nie byłem lepszy.
Potem zwrócił się do Tonks:
- Możesz być pewna, że Remus jest… wyjątkowo dobrym wilkołakiem.
- To znaczy? – dopytywała się Tonks.
- Został wychowany w cywilizowanym świecie i dlatego zachowuje się jak każdy normalny facet – powiedział twardo Syriusz.
- To prawda – zgodził się Robert. – Nigdy nie przestanie być wilkołakiem, bo na to nie ma lekarstwa. Ale, możesz mi wierzyć, staje się nim tylko na czas pełni księżyca. Wtedy nie odpowiada za siebie i dlatego odcina się od świata, nie chcąc nikomu zrobić krzywdy. Przez resztę miesiąca to człowiek, po prostu, do rany przyłóż.
- Zapytaj, kogo chcesz – dodał Syriusz. – Każdy ci powie to samo.
Tonks milczała przez dłuższą chwilę, trawiąc to, co usłyszała.
- Nie mówię, że wam nie wierzę – odezwała się w końcu. – Po prostu… nie spotkałam się jeszcze z taką historią.
- Trudno się dziwić – rzekł Syriusz, opierając brodę na złożonych dłoniach. – Normalny człowiek prędzej czy później by sfiksował… A Remus się trzyma.
Tonks westchnęła. A potem powiedziała, niespodziewanie dla samej siebie:
- Biedny facet…
Jednak, powiedziawszy to, nie czuła, że skłamała. Choć jej świadomość bardzo powoli i niechętnie przyjmowała ten nowy obraz wilkołaka, serce z całą stanowczością stanęło po stronie przyjaciela Syriusza. I to ono domagało się teraz prawa głosu, chcąc wykrzyczeć, jak wielki ból może sprawić człowiekowi szybki, bezmyślny osąd.
Przedłużającą się ciszę przerwało nagle wejście Molly.
- Jeszcze tu siedzicie? – zapytała; w kuchni, oprócz Tonks, Syriusza i Roberta nie było już nikogo. – Robercie kochany, Berta przyszła już kwadrans temu i pyta, czy możesz wracać do domu.
- Oczywiście, że mogę – odparł żywo Robert, podnosząc się z krzesła. – Tak się tu zagadałem z Syriuszem i nową znajomą…
- To teraz będziesz musiał pogadać z Maksiem, i to bardzo poważnie – odezwał się nagle zabarwiony nutką ironii głos zza pleców Molly. Po chwili w drzwiach stanęła niewysoka czarownica o krótkich, ognistorudych włosach i pociągłej, nieładnej twarzy o surowych rysach. – Pamiętasz, że obiecałeś wysłuchać z nim bajkę w radiu?
- Jakże mógłbym zapomnieć – uśmiechnął się Robert. – Ale cały czas wierzę, że uda mi się zdążyć na czas. Zakładając, że mój zegarek chodzi prawidłowo… – Podniósł przed oczy lewy nadgarstek. – Mamy jeszcze całe dwadzieścia dwie minuty.
- Mimo wszystko chodźmy już – poprosiła kobieta nazwana Bertą.
- No, to chodźmy – zgodził się Robert. – Ale jeśli pozwolisz, to jest kuzynka naszego…
Przeniósł wzrok na twarz swojej nowej znajomej i urwał, dostrzegając tam wyraz niedowierzania. Chwilę potem zarejestrował bardzo podobne objawy na twarzy swojej żony.
- Ee… wszystko w porządku? – upewnił się.
Tonks podniosła się z krzesła i zrobiła kilka niepewnych kroków naprzód.
- Profesor Carter? – wyszeptała.
Rudowłosa kobieta zeszła wolno po schodach, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Po chwili roześmiała się; śmiech niespodziewanie uczynił jej twarz niemal piękną.
- No tak, to przecież Nimfadora Tonks! – zawołała. – Wiedziałam, że skądś znam twoją twarz, ale z tymi różowymi włosami ledwie cię poznałam! Więc już nie jesteś gotem?
Tonks podeszła do kobiety z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Przestałam się w tym odnajdywać – wyznała.
- Byłaś gotem? – zapytali jednocześnie Robert i Syriusz.
- Trzy lata – zgodziła się Tonks. Potem znów zwróciła się do rudowłosej kobiety: – W życiu bym nie pomyślała, że tu panią spotkam!
- I nawzajem – zaśmiała się kobieta. A potem zapytała: – Pierwszy raz widzę cię bez Lucy… Przyjaźnicie się jeszcze?
- Oczywiście – zapewniła Tonks. – Lucy nie jest w Zakonie, ale niebawem chcę ją tutaj ściągnąć.
- Chwila, moment – odezwał się nagle Robert. – Berciu, nie wiem, czy dobrze rozumiem… Tonks jest twoją dawną uczennicą?
- Oczywiście, skarbie – roześmiała się profesor Carter.
Była to prawda: profesor Berta Carter uczyła kiedyś w Hogwarcie obrony przed czarną magią. Tonks była wtedy w szóstej klasie i szczerze ją uwielbiała. Zresztą, nie tylko ona; chyba tylko co złośliwsi Ślizgoni nie potrafili docenić wysokich kompetencji, zaangażowania i dobrego serca nauczycielki.
Profesor Carter uczyła tylko osiem miesięcy; poprzedni nauczyciel, profesor Glen, uległ nieszczęśliwemu wypadkowi zaledwie sześć tygodni po rozpoczęciu pracy. Krążyły wprawdzie plotki, że nieszczęśliwy wypadek nie był wcale nieszczęśliwym wypadkiem, a zemstą woźnego Filcha za to, że profesor wypchnął przez okno Panią Norris, która śledziła go dłuższy czas. Okno znajdowało się na parterze, więc kotu nic się nie stało, jednak tajemniczy wypadek profesora Glena, który zdarzył się zaledwie dzień później, w logiczny sposób wydawał się związany z tą zniewagą. Tak czy siak, było jasne, że całe to zdarzenie oznaczało zwolnienie posady, a ponieważ trwał rok szkolny, Dumbledore poruszył niebo i ziemię, by jak najszybciej znaleźć zastępstwo. Takim to sposobem do Hogwartu zawitała profesor Carter. Od początku było jednak jasne, że rozwiązanie jest tymczasowe; profesor Carter w sierpniu wychodziła za mąż i z góry zapowiedziała swoje odejście pod koniec czerwca. I tak też się stało; od dnia zakończenia roku szkolnego Tonks ani razu nie spotkała swojej nauczycielki.
Nigdy jej jednak nie zapomniała.
- Więc to Robert jest tym pani tajemniczym narzeczonym? – zapytała ze śmiechem, przypominając sobie wszystkie żarty i domysły, które ona i jej koleżanki snuły na ten temat.
- Dzisiaj już mężem – poprawiła ją profesor Carter. – Tak, to właśnie on. I mamy synka… Niedawno skończył cztery latka.
- Wspaniale! – zapiszczała uradowana Tonks. – Ale nawet sobie pani nie wyobraża, jak smutno było bez pani w Hogwarcie…
- Ee, tam – odparła skromnie profesor Carter. – Jestem pewna, że kolejny nauczyciel nie był gorszy…
- Był – odezwał się nagle George Weasley, który wszedł do piwnicy jako pierwszy z grupki swojego rodzeństwa. Po chwili wokół nich zrobiło się gęsto i gwarno.
- Jak słowo daję – dorzucił Fred. Obaj bliźniacy zatrzymali się przy rozmawiających, pozostali zaczęli rozkładać na stole talerze i sztućce.
- A co on wam takiego zrobił? – roześmiała się profesor Carter.
- Niech nas pani lepiej zapyta, czego ten nasz kochany profesor Whitby nie zrobił – oburzył się Fred. – Zaoszczędzimy mnóstwo czasu.
- Zaczął ostro, bo zabronił nam siedzieć w jednej ławce – dorzucił George, nie ukrywając złości. – Uzasadnił to tak, że i bez nas jego nieszczęścia chodzą parami.
Profesor Carter stanęła na wysokości zadania i nie roześmiała się.
- To nie było zbyt miłe – przyznała.
- A do mnie się przyczepił za mój styl – wtrąciła Tonks swoje trzy knuty. – Już na pierwszych zajęciach nazwał mnie satanistką! A przecież goci nie są wcale…
- Wiemy, wiemy – odezwał się Robert łagodzącym tonem. – Goci są niedoceniani. Osobiście znałem kiedyś jednego gota, bardzo miłego i wyjątkowo inteligentnego faceta. No, tylko, że – dorzucił, pesząc się lekko – w końcu targnął się na swoje życie…
- Na szczęście – powiedziała Tonks, nie ukrywając satysfakcji – pan Whitby pod koniec roku złożył rezygnację. Powiedział, że nie zniesie już dłużej braku organizacji… czy coś w ten deseń. Ale prawda jest taka – dorzuciła, a w jej oczach zapaliły się iskierki śmiechu – że ktoś poprzyklejał mu meble do sufitu.
Profesor Carter i Robert wybuchnęli śmiechem.
- To nasza zasługa – powiedział nagle George.
Tonks wytrzeszczyła na niego oczy.
- No… – ciągnął George, wyraźnie bardzo z siebie zadowolony – w pewnym momencie doszliśmy z Fredem do wniosku, że dłużej tego hipogryfa nie zniesiemy.
- On nam dosłownie zatruwał życie – dodał Fred. – Co lekcję odpytywał któregoś z nas…
- Za byle żarcik dawał nam ciężkie szlabany…
- …a odgrażał się przy tym gorzej niż Filch…
- …no to postanowiliśmy troszkę pomóc klątwie, która ciąży na jego stanowisku.
- Byliśmy dopiero w drugiej klasie – powiedział Fred – więc niewiele jeszcze umieliśmy. Jednak szczęśliwym zbiegiem okoliczności nauczyliśmy się zaklęcia trwałego przylepca. George przypadkowo wynalazł je w bibliotece, kiedy wypruwaliśmy sobie flaki, żeby znaleźć przynajmniej kilka zagadnień, które mieliśmy na lekcjach z tym wampirem.
- Uznaliśmy – dodał George – że to niezwykle pożyteczna sztuczka. Ćwiczyliśmy ją po cichaczu i w końcu postanowiliśmy poddać ją poważniejszej próbie.
- Poczekaliśmy, aż Whitby pójdzie na obiad i włamaliśmy się do jego gabinetu.
- To nie było trudne, wystarczyło zwykłe Alohomora. I kto tu miał wszystkim za złe brak organizacji?
- A kiedy skończyliśmy przyklejać meble do sufitu, cichutko opuściliśmy gabinet i dla niepoznaki udaliśmy się do pokoju wspólnego.
- I co, upiekło się wam? – zapytała z szelmowskim uśmiechem profesor Carter.
- No pewnie – odparł zadowolony z siebie Fred. – Jakoś żaden nauczyciel nie kwapił się, by znaleźć winnego. Wprawdzie Dumbledore apelował do uczniów podczas śniadania następnego dnia, ale wszyscy tylko strasznie się śmiali.
- Nawet sam Dumbledore wyglądał na rozbawionego, chociaż bohatersko to ukrywał – dodał George. – Nikt już później nie wracał do tej sprawy, co tylko utwierdziło Whitby’ego w przekonaniu, że jesteśmy okropnie niezorganizowani.
- Stwierdził, że nie chce mieć z nami już nic wspólnego i złożył swoją rezygnację. Jakoś nikt po nim za bardzo nie płakał.
- A co się stało z gabinetem? – zapytała profesor Carter. – Chyba musieli go przenieść gdzie indziej?
- A, nie – powiedział Fred. – Jak już wspomniałem, byliśmy w drugiej klasie, więc nasze czary nie były takie znowu doskonałe…
- Po kilku dniach meble zaczęły się odklejać i spadać – uzupełnił George. – W końcu Dumbledore pościągał te, co się jeszcze trzymały, żeby Whitby mógł się spokojnie spakować… Chociaż spokojnym to go już nigdy nie widziałem.
- Ale nie mógł tak po prostu odejść bez pożegnalnego prezentu – wyszczerzył zęby Fred. – Jak tylko zniknął na chwilkę w sypialni, wrzuciliśmy mu do torby łajnobombę… Tak na pamiątkę.
- Tylko, niestety – westchnął George – eksplodowała trochę za wcześnie, w Sali Wejściowej.
- Aż mi się żal zrobiło skrzatów domowych – dodał smutno Fred. – Tyle miały przez nas sprzątania…
- Ale Whitby ten jeden raz zachował się przyzwoicie – przypomniał bratu George. – Większość tego bajzlu przejął po męsku na klatę…
Tonks i Robert kiwali się ze śmiechu. Profesor Carter dzielnie powstrzymywała się od okazania zadowolenia dla takiego zakończenia kariery jej następcy.
- Macie szczęście, że was nie złapali – powiedziała nagle Molly, przechodząc obok nich z naręczem talerzy. – Wylecielibyście z Hogwartu jak nic. A wiecie, co w rodzinie Weasley’ów robi się z takimi, co nie ukończyli edukacji?
- Posyła się ich do mugolskiej szkoły z internatem – wyrecytowali bliźniacy.
- Otóż to – zgodziła się Molly. Potem zwróciła się do profesor Carter: – Berto, kochana, może jednak zostaniecie na kolacji?
- Oj, nie, nie możemy – powiedziała natychmiast Berta. – Innym razem. Dzisiaj obiecaliśmy coś Maksiowi…
- I to „coś” zacznie się dokładnie za siedem minut i czterdzieści sześć sekund – powiadomił żonę Robert, zerkając na zegarek.
- Biedny Maksio… – wyszeptała profesor Carter. – Pewnie się boi, że nie wrócimy na czas…
Potem zwróciła się szybko do Tonks:
- Wspaniale cię było znowu zobaczyć, kochana… Przy najbliższej okazji chętnie posłucham, co tam teraz u ciebie słychać.
Potem ona i Robert pożegnali się pośpiesznie i opuścili kuchnię.
- Tonks, kochaniutka – odezwała się Molly. – A może ty zostaniesz na kolacji?
- Z przyjemnością – zgodziła się Tonks. Potem zapytała: – A mogę wam pomóc nakryć do stołu?
- Oczywiście – uśmiechnęła się Molly i podała jej talerze. – Rozstaw, proszę, tam, gdzie jeszcze nie ma.
Tonks ruszyła do działania i nie minęła minuta, a pierwszy talerz roztrzaskał się w drobny mak.
- Ojej… przepraszam! – zawołała.
Wyciągnęła różdżkę i naprawiła naczynie, jednak gdy schyliła się, by je podnieść, upuściła dwa kolejne.
- Pomóc ci? – zapytał usłużnie Fred.
Tonks z wypiekami na policzkach przyjęła pomoc chłopaka. Ale zanim wszyscy zasiedli szczęśliwie do stołu, zdążyła jeszcze rozsypać cukier i przewrócić dwa krzesła.
- Trochę ze mnie niezdara – wyznała, siadając obok Ginny.
- Nie szkodzi – rzekła najmłodsza Weasley’ówna, wpatrując się w nią z wesołym błyskiem w oczach. – Nie widziałaś jednej mojej koleżanki… Ta to dopiero niezdara. Ale tak w ogóle – zmieniła temat – chciałabym zobaczyć, jak zmieniasz swoją twarz. Zrób jakiś świński ryjek, czy coś w tym rodzaju…
Tonks odstawiła półmisek z ziemniakami i spełniła prośbę. Ginny wybuchnęła śmiechem. Po chwili zawtórowało jej kilka osób siedzących przy stole, w tym Syriusz. Reszta kolacji upłynęła w bardzo wesołej atmosferze.
- Przychodź tu częściej – poprosiła Ginny, odprowadzając ją do drzwi.
- Na pewno będę przychodziła – obiecała Tonks. – Chciałabym was wszystkich trochę lepiej poznać.
Napotkała nagle spojrzenie swojego kuzyna. Uśmiechnęła się do niego.
- Coś czuję, że będzie naprawdę fajnie – wyraziła swoje zdanie.
Syriusz tylko uśmiechnął się w odpowiedzi.
Kolejny blog tak wybitnej pisarki, uwielbiam twoje opowiadanie związane z Tonks <3
OdpowiedzUsuńPo pierwszym blogu, który przeczytałam w cały tydzień, a rozdziałów było 80 ileś, chyba tak, mam ochotę na więcej Dory w twoim wydaniu.
Mam nadzieję, że w tej historii nie uśmiercisz jej, ani Remusa (jeśli oczywiście będziesz chciała pisać, aż do Bitwy o Hogwart), bardzo bym chciała gdyby ta Tonks żyła sobie szczęśliwie po upadku Czarnego Pana razem z mężem i Teddym, ale może też z innymi pociechami, nie wiem co będziesz chciała wymyślić : )
Oczywiście jest też jeszcze jedna osoba, której nie możesz uśmiercać jak w poprzedniej części jest to - Lucy, za nic w świecie. Dora musi mieć jakieś wsparcie oprócz Molly.
Obiecuje, że od dziś postaram się komentować każdy rozdział, kiedy tylko uda mi się wejść na kompa. :) / Wiki. :*
Hej. Prosiłaś o podanie adresu. z-pamietnika-lupina.blog.onet.pl
UsuńByłabym bardzo wdzięczna za powiadomienia o nowych rozdziałach.
Pozdrawiam
Hej. Pamiętasz może jeszcze Juliet z blogu o Syriuszu? Oto i ja pod innym nickiem :)Ostatnio trochę zaniedbałam komentowanie u Ciebie, ale nie znaczy to, że nie czytałam rozdziałów. Cały czas śledzę Twoją historię o Tonks, bo - nie ma co ukrywać - zwyczajnie ją uwielbiam. I szczerze: nie znalazłam drugiego tak dobrego bloga o tematyce potterowskiej. Mam nadzieję, że nie zniknęłaś na stałe i niedługo wstawisz resztę rozdziałów, które miałaś na blog.pl i może jakieś nowe... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
PS: Jakbyś chciała zajrzeć, to teraz prowadzę nowy blog o Huncwotach, myślę, że lepszy niż to, co pisałam kiedyś: kronika-huncwotow.blogspot.com. Gdybyś miała czas i ochotę, zależałoby mi na Twojej ocenie :)
Witam. Na stronie http://oceny-blogow-hp.blog.onet.pl/ pojawiła się ocena Twojego bloga. Zapraszam do zawitania na naszym blogu i zapoznania się z recenzją :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam;
Charonax, jedna z oceniających
hej! Jesteś jeszcze?
OdpowiedzUsuńWbrew pozorom, jestem... :) Poproszę solidnego kopa w de, bo nie potrafię się zmotywować do pisania :(
UsuńNo hej :D Blog świetny kiedy pojawi się kolejna notka?
OdpowiedzUsuńdodaje do linków czekam na kolejną notkę zapraszam do nie ;*
OdpowiedzUsuńrozdział jest wspaniały ! ;3
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,czekam na nn i zapraszam do mnie na garstkę Fremione ;3
http://fremione-moja-historia.blogspot.com/
Cesiu, kiedy następna notka? Dzienks, że dałaś mojego Remuska do ''znajomych blogów'' ;* <3 xD
OdpowiedzUsuńHej, tu autorka ;) Dziękuję Wam za super miłe słowa :* Obecnie można mnie znaleźć na Facebooku: https://www.facebook.com/Nimfadora-Tonks-211328058900214
OdpowiedzUsuńNie jest to konto, które regularnie prowadzę, ale jeśli coś opublikuję, na pewno dam znać ;)
Pozdrawiam cieplutko! :*