niedziela, 16 września 2012

Rozdział 1 ~ Zakon Feniksa ~


   Starą, obdrapaną ruderę na Heatherfold Way chronił nie tylko wysoki, ostro zakończony płot, ale również cała masa skomplikowanych zaklęć ochronnych.
   Tonks wiedziała o tym bardzo dobrze.
   Ta niewysoka, dwudziestodwuletnia dziewczyna o krótkich, różowych włosach, bladej, trójkątnej twarzy i wesołych, czarnych oczach chwilę wcześniej aportowała się w pobliskiej gęstwinie drzew i teraz stała przed bramą, czekając, aż ktoś ją wpuści do środka. 
   Oczywiście, Szalonooki nie dał jej żadnej innej możliwości dostania się do środka; zabronił jej zdradzać czymkolwiek, że jest czarownicą, więc nie mogła wysłać Patronusa z informacją o swoim przybyciu. Brakowało tu kołatki, a mugolski dzwonek był tylko atrapą mającą zmylić ewentualnych szpiegów. Szalonooki nie uznawał czegoś takiego, jak odwiedziny bez uprzedniego ustalenia dnia, godziny i sprawy, dlatego tak trywialna sprawa, jak możliwość dostania się do środka przypadkowego gościa, nie zaprzątała jego głowy.
   Po krótkiej chwili czekania, Tonks zaczęła zdrapywać łuszczącą się farbę z prętów. Szalonooki pewnie i tak nie zauważy tych nowych ubytków. Emerytowany auror i stary kawaler zdawał się dbać wyłącznie o swoje bezpieczeństwo, a wygląd, czy to miejsca zamieszkania, czy swojej własnej, skromnej osoby, był rzeczą znacznie mniej ważną. Dajmy na to, kiedy był jeszcze jednym z wykładowców w Szkole Aurorów, do której uczęszczała Tonks, jednym z jego znaków rozpoznawczych – obok drewnianej nogi i magicznego oka – była okropna, zielona jesionka.
   Dodajmy, damska jesionka.
   Tonks uśmiechnęła się do swoich wspomnień, drapiąc bezmyślnie farbę. 
   Owa jesionka – ku szczeremu żalowi studentów – nie przeżyła ostatniego głośnego śledztwa Szalonookiego. Poturbowana i zmieszana z krwią swojego właściciela, dokonała żywota pośród rwących fal Tamizy, strącona tam przez jednego z niebezpiecznych zbirów. Żadna inna część garderoby wykładowcy – włączając w to nawet melonik nasuwany na magiczne oko – już nigdy nie zdobyła tak serdecznej sympatii na uczelni.
   Wspomnienia, pojawiające się luźnym ciągiem w głowie Tonks, nie zdołały zepchnąć na dalszy plan zainteresowania sprawą, która zmusiła naszą nową znajomą do zjawienia się tego dnia na Heatherfold Way. Tonks myślała o niej przez cały czas, marszcząc blade czoło i czując nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Informacja ta wciąż była dla niej nowością, i choć młoda aurorka nie miała już najmniejszych wątpliwości, komu ufa, nadal nie potrafiła opanować ogarniającego ją przerażenia.
   Sami-Wiecie-Kto odzyskał swoją moc. A minister Knot i całe społeczeństwo czarodziejskie było teraz narażone na zgubę, ponieważ nie przyjęło tego strasznego faktu do wiadomości. Ministerstwo rozpoczęło walkę – jednak nie z Ciemnymi Mocami, ale z Albusem Dumbledore’em, który uwierzył Harry’emu Potterowi i teraz przy każdej okazji dawał temu świadectwo. 
   Na szczęście, z inicjatywy Dumbledore’a, kilka tygodni temu zaczęła działać grupa ochotników, której celem było przeciwdziałanie siłom ciemności. Grupa ta, wciąż niewielka i słaba, była jedyną nadzieją współczesnego czarodziejskiego świata. 
   Tą grupą był wskrzeszony po latach Zakon Feniksa.
   Tonks przestępowała z nogi na nogę, zaczynając czuć zniecierpliwienie. Stała pod tą bramą już prawie pięć minut.
   - No, co ten Szalonooki… – mruknęła, starając się zajrzeć z daleka przez jedno z brudnych okien. 
   I nagle poczuła mocne szarpnięcie w tył; ktoś z całej siły pociągnął ją w stronę gęstych drzew. 
   Tonks zaczęła krzyczeć. Napastnik zakrył jej usta dłonią i wykręcił ręce, prawie uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch. Łapiąc z trudem powietrze, dziewczyna spróbowała wymierzyć mu kopniaka. Jednak nieznajomy zdawał się być na to przygotowany. Tak samo był przygotowany na próbę przerzucenia go przez plecy. Po chwili Tonks wylądowała na trawie, wydawać by się mogło, zupełnie bezbronna.
   Tonks starała się za wszelką cenę nie wpaść w panikę. Przecież wystarczyło tylko wyciągnąć zza pazuchy różdżkę… Ten napastnik, jeśli chciał zrobić coś więcej, niż tylko ją obezwładnić, potrzebował obydwu rąk. Jak tylko spróbuje choć trochę zwolnić uścisk… gorzko pożałuje całego tego zajścia.
   Jednak napastnik nagle odezwał się:
   - Żeby nie przeciągać… Jesteś Nimfadora Tonks?
   Tonks poczuła ogarniającą ją ulgę, a zaledwie chwilę po niej – złość.
   - Porąbało cię?! – ryknęła.
   Walter Watson, jej partner zawodowy, puścił ją i po chwili oboje wyprostowali się, otrzepując ubranie z trawy.
   - Przepraszam – odezwał się. – Ale Szalonooki kazał się upewnić, że to na pewno ty. Póki co wykonałem dopiero pół zadania, bo powinienem cię przepytać z twojego życiorysu, żeby zyskać całkowitą pewność.
   - Zyskasz, jak cię rąbnę moją ulubioną klątwą – zdenerwowała się Tonks. – Nie mogłeś tego załatwić inaczej?
   Wargi Waltera podjechały w górę.
   - Mistrz cały czas patrzy – rzekł, wskazując podbródkiem okno domu Szalonookiego.
   Tonks spojrzała we wskazanym kierunku. Wyobraziła sobie tęgiego czarodzieja, lustrującego ich przez firankę swoim magicznym okiem i poczuła, że złość zaczyna z niej ulatywać.
   - Ciebie też tak ciepło przywitał? – zapytała, gdy po chwili stanęli przed bramą, która sama się przed nimi otworzyła.
   - Cieplej – zapewnił Walter, puszczając ją przodem. Ruszyli przez zachwaszczony ogródek do frontowych drzwi. – Byłem na tyle nieostrożny, że kiedy już się zniecierpliwiłem, nacisnąłem klamkę. I… otworzyłem zapadnię.
   Tonks zaśmiała się, nie bez satysfakcji.
   - Szalonooki powinien na to sprzedawać bilety – stwierdziła.
   - Otóż to – przyznał Walter, zatrzymując się przy drzwiach i stukając dwa razy. – W jego domu nic nie jest tym, czym się wydaje. Każda książka na półce i każdy szczebel w poręczy to ukryta dźwignia.
   - A drzwi frontowe? – zapytała Tonks. 
   Walter uśmiechnął się i ponownie zapukał, tym razem trzy razy.
   - Chronią przed przeciągami – odparł, a drzwi otworzyły się. 
   Weszli do środka. Przed nimi rozciągał się ciemny, wąski korytarz, na końcu którego znajdowało się przysłonięte wyblakłą zasłonką wejście do salonu. Tonks była tu tylko raz w życiu. Nie wspominała dobrze tej wizyty; przewróciła wtedy wieszak, co spowodowało uruchomienie całej obronnej maszynerii, zainstalowanej tu przez Szalonookiego. Gdy w końcu właściciel domu ściągnął ją z sufitu i odczarował więzy, przysięgła sobie, że jej noga więcej tu nie postanie. Teraz, po prawie dwóch latach, wciąż pamiętała o swojej obietnicy, dlatego bardzo niechętnie zgodziła się odwiedzić dawnego mistrza w jego domu. Przesuwając się ostrożnie między zakurzonymi sprzętami, starannie ominęła niebezpieczny wieszak.
   - Czuję się jak w twierdzy – wyznała szeptem.
   - Nie pochlebiaj twierdzom – odparł Walter, który ostrożnie posuwał się za nią. – Architekci tych najlepszych przewracają się teraz w grobach.
   Po chwili Tonks pierwsza weszła do obskurnego salonu na końcu korytarza. Zobaczyła, że znajduje się tu już pięć osób; w fotelu przy kominku siedział sam Szalonooki, opierając dłonie na lasce i wodząc wokół swoim magicznym okiem. 
   - Tonks, świetnie – ucieszył się, gdy Tonks przywitała się ze wszystkimi. Wstał z głuchym stęknięciem i wskazał jej sofę, na której usiadła razem z Walterem. 
   Tonks rozejrzała się po twarzach przybyłych: znała już Kingsley’a Shacklebolta i Jerry’ego Moore’a, pozostałe dwie osoby osoby widziała po raz pierwszy w życiu. Nie miała jednak czasu dokładniej im się przyglądać, bo Szalonooki prawie natychmiast rozpoczął:
   - Cieszę się, że udało nam się tu zebrać bez żadnych nieprzyjemnych niespodzianek.
   Walter zakasłał lekko a Tonks z trudem opanowała pokusę, by parsknąć śmiechem. Szalonooki spojrzał na nich surowo swoim zwykłym okiem, jednak najwidoczniej postanowił sobie nie przerywać.
   - Sprawa jest poważna, dlatego od razu przejdę do rzeczy – ciągnął. – Mam nadzieję, że nikt już nie wątpi w słowa moje i dyrektora Dumbledore’a… W innym wypadku marnuje tutaj swój czas. Zebranie jest przeznaczone dla osób, które są gotowe niezwłocznie wstąpić w szeregi Zakonu Feniksa.
   - Zakładamy, że każdy z nas ci wierzy, Szalonooki – odezwał się z lekkim uśmiechem Kingsley, łysy, czarnoskóry czarodziej, przemawiający głębokim basem. – Więc chyba możemy przejść do konkretów.
   - Jeśli to możliwe – dodała kędzierzawa czarownica siedząca obok niego – chcielibyśmy jak najszybciej włączyć się do działania Zakonu.
   - Cierpliwości – upomniał ich Szalonooki. – Zanim zabierzecie się za cokolwiek, musicie dokładnie poznać nasz plan działania. Przedstawię go wam w takim telegraficznym skrócie… To nie jest najbezpieczniejsze miejsce do wdawania się w szczegóły…
   Kilka osób wymieniło rozbawione spojrzenia.
   - To może być jeszcze bezpieczniejsze miejsce? – zapytał Walter niewinnym tonem.
   Szalonooki zgromił go wzrokiem.
   - Chyba nie muszę przypominać, co przytrafiło mi się w zeszłym roku – burknął. – Moje zabezpieczenia to zaledwie kropla w kotle potrzeb…
   Siedząca obok Kingsley’a czarownica przewróciła wymownie oczami.
   - Może od razu zamknijmy się w krypcie Gringotta, żeby omówić podstawowe kwestie – zaproponowała ironicznie. 
   - Mogę zaproponować swoją – odezwał się szczupły czarodziej w zielonej kamizelce, siedzący najbliżej drzwi. – Ciągle czekam na wypłatę, więc mam tam bardzo dużo miejsca.
   Wszyscy, poza Szalonookim, parsknęli śmiechem. Szalonooki tylko zmarszczył swoje poorane bliznami czoło, po czym nabrał powietrza i rozpoczął, jak gdyby nigdy nic: 
   - Walką z odrodzonymi Ciemnymi Mocami zajmuje się powołany przez Dumbledore’a Zakon Feniksa. Pierwsze jego posiedzenie, co warto wiedzieć, zostało zwołane w sierpniu 1970 roku i wzięło w nim udział trzydziestu dwóch członków. Sześciu z nich, nie licząc mnie i Dumbledore’a, mamy obecnie w naszych szeregach… Nie będę wymieniał ich nazwisk, na pewno będziecie mieli okazję poznać ich na posiedzeniach, którym będą przewodniczyć. Z wiadomych powodów są naszymi najbardziej zaufanymi ludźmi… Reszta pierwszego składu w bohaterski sposób pożegnała się z życiem. 
   - Czyli, Szalonooki… Jak się mają statystyki, jeśli chodzi o śmiertelność naszych towarzyszy? – zapytał Walter. – Oczywiście, pytam z czystej ciekawości, nie, żebym się bał, czy coś…
   - To bardzo dobre pytanie – przyznał Szalonooki. – W przeciągu roku poprzedzającego upadek Sami-Wiecie-Kogo zginął co czwarty członek Zakonu. Wcześniej… zaledwie co piąty.
   Tonks poczuła niemiłe ukłucie w żołądku. Co czwarty członek Zakonu… To przecież niewyobrażalnie wielka ilość niewinnych ludzkich istnień!
   - Obyśmy tym razem mieli lepsze statystyki – westchnął Jerry Moore, odrzucając z oczu swoje jasnoblond włosy. Był to młody, bardzo przystojny auror, którego Tonks pamiętała jeszcze ze studiów, choć była od niego o dwa lata młodsza.
   Szalonooki pokiwał smutno głową.
   - Nie łudźcie się, że obejdzie się bez ofiar – uprzedził jeszcze. – Być może… to my będziemy następni.
   Tonks poczuła ciarki na plecach. 
   - Ale do rzeczy – powiedział Szalonooki. – Wiedza Zakonu Feniksa o działaniach Sami-Wiecie-Kogo opiera się na informacjach zdobytych przez naszych wywiadowców… Czytaj, przez każdego członka, który przez pewien czas sporządza dla nas dokumentację, obserwując wyznaczone osoby. Korzystamy z naszych archiwów, badamy miejsca powiązane z Sami-Wiecie-Kim… Ale reszta to są czyste spekulacje. Profesor Dumbledore zdołał wysnuć wnioski, które są podstawą naszego działania. Przede wszystkim – zrobił pauzę i wykonał kilka kroków, uderzając swoją drewnianą nogą o zakurzoną podłogę – przez dłuższy czas nie mamy prawa oczekiwać, że Ministerstwo nagle zmądrzeje i przejdzie na naszą stronę. Sami-Wiecie-Kto nie spodziewał się takiego obrotu spraw, dziś o jego powrocie mieli wiedzieć tylko śmierciożercy. Dzięki młodemu Potterowi wszystkie jego plany wzięły w łeb i teraz nie pozostaje mu nic innego, jak tylko siedzieć na swoim odrodzonym dupsku i czekać, aż cała sprawa ucichnie. No… to teraz siedzi i knuje.
   - A wiemy, co takiego knuje? – zapytała kędzierzawa czarownica.
   - Na razie wiemy bardzo mało – podkreślił Szalonooki – ale możemy być pewni, że próbuje wykorzystać ten czas na zebranie dostatecznie silnej armii, z którą uderzy na Ministerstwo. Dumbledore podejrzewa też, że zamierza przeciągnąć na swoją stronę nie w pełni ludzkie stworzenia… wilkołaki, czy gobliny. Te stworzenia mają wrodzone skłonności do buntów i bez szemrania pójdą za tymi, którzy im więcej zaoferują.
   - A co konkretnie – zaczęła Tonks – ma przeciwko Dumbledore’owi Ministerstwo? To chyba też jest dość istotna kwestia…
   - Oczywiście, Tonks – zgodził się Szalonooki. – Wszystko zaczyna się od tego, że Knot zwyczajnie boi się odpowiedzialności. Dużo łatwiej jest mu wierzyć, że to wszystko jest tylko wymysłem młodego Pottera, tym bardziej, że sprzyjają temu okoliczności… Cały ten kram z Turniejem Trójmagicznym, śmierć młodego Diggory’ego, kontakty ze śmierciożercą Crouchem…
   - Ale przecież nikt nie wiedział, że Crouch to Crouch – zauważyła kędzierzawa czarownica. – Skąd niby Potter mógł wiedzieć, że… no… ty to nie ty?
   Szalonooki westchnął ciężko.
   - To jest tylko pretekst, Janet – odpowiedział. – Może niezbyt wyszukany… ale chwytliwy. Kontakty z niebezpiecznym śmierciożercą automatycznie odbierają ludziom wiarygodność. W dodatku, wszystkie pozostałe okoliczności…
   Urwał i syknął ze złością. Zanim Tonks zdążyła się choćby zdziwić, rozległ się ohydny chlupot, przywodzący na myśl gwałtowne odetkanie się rury. Szalonooki, najspokojniej w świecie… wyciągnął swoje magiczne oko z oczodołu. 
   Tonks poczuła, że robi jej się niedobrze. Tymczasem Szalonooki podszedł do stolika, na którym stał dzbanek z wodą.
   - Proszę o dwie chwile – mruknął, wrzucając oko do dzbanka i trącając je palcem. Oko zawirowało gwałtownie. – Ten bandzior, Crouch, oczywiście nie obchodził się z nim jak należy. Pewnie trzymał gdzieś na wierzchu, w kurzu… i teraz mam. Będę szczęśliwy, jeśli skończy się tylko na zapaleniu nerwu wzrokowego.
   Nie dostrzegając wyrazu obrzydzenia na twarzach swoich gości, wyjął oko i włożył je na miejsce. Kropla wody pociekła mu po policzku; otarł ją nieuważnie i odezwał się:
   - Czasem naprawdę miałbym ochotę dobrać mu się do skóry i załatwić wszystko po męsku. I chyba lepiej by dla niego było… – Westchnął, a w jego głosie zabrzmiało coś w rodzaju współczucia. – Biedny głupiec.
   Po krótkiej chwili powrócił do przerwanej wcześniej myśli: 
   - Tak… wszystkie pozostałe okoliczności wybornie świadczą przeciwko młodemu Potterowi i Ministerstwo doi z tego, ile tylko może. Oczywiście, nikt nie oskarża Pottera o umyślne zabójstwo. Dumbledore jest zdania, że padła i taka propozycja wśród popleczników Knota, ale zanim ktokolwiek zabrał głos w tej sprawie, do opinii publicznej dostała się ekspertyza, z której wynika, że zaklęcie, które zabiło Diggory’ego, nigdy nie wyszło z różdżki Pottera. Dlatego wymyślono, że Potter dostał pomieszania zmysłów, że w tym irracjonalnym stanie mimo wszystko obawia się odpowiedzialności i dlatego opowiada bajki o powrocie Sami-Wiecie-Kogo. Dumbledore, który od dawna czekał na okazję, by przejąć władzę w Ministerstwie, wykorzystuje to jako nagonkę przeciwko Knotowi. Zamierza zmusić go do przedsięwzięcia serii niepotrzebnych kroków, które do niczego nie prowadzą, a które wykażą jego nieudolność i podatność na plotki i manipulacje… W międzyczasie Dumbledore miałby wyciągnąć kilka asów z rękawa, doprowadzić do jego wydalenia ze stanowiska i samemu ubiegać się o tytuł ministra. Przecież zdaje sobie sprawę ze swoich ogromnych szans, bo w 1990 roku, po odejściu Milicenty Bagnold wiele osób widziało go na tym stanowisku, a przez ostatnie pięć lat jego popularność jeszcze bardziej wzrosła.
   - No więc – odezwała się czarownica Janet – właśnie stąd te nowe komisje… i ta cała propaganda antydumbledore’owska?
   - Tak, dokładnie – zgodził się Szalonooki. – Dobrze, że o tym wspominasz, Janet, bo to też jest bardzo istotna kwestia… Największym, jak dotąd, krokiem Ministerstwa jest zawiązanie CKKC i CKŁP, czyli Czarodziejskiej Komisji Kontroli i Cenzury, oraz Czarodziejskiej Kontroli Ładu i Porządku. CKKC zajmuje się obserwacją komunikacji, cenzurą prasy i lustracją czarodziejskich instytucji publicznych, natomiast CKŁP to grupa wypełniająca ogólne zadania CKKC w terenie, złożona w dużej mierze z aurorów. Na pewno o tym słyszeliście.
   - Tak, teraz mamy tego pełno – powiedziała Tonks. Po chwili dodała: – Nawet mi ostatnio zaproponowali stanowisko w Dzielnicowych Stróżach.
   Szalonooki zwrócił na nią obydwoje swoich oczu.
   - I co zrobiłaś? – zapytał z napięciem w głosie.
   - No… powiedziałam, że jak się namyślę, dam znać – odparła Tonks z wahaniem. – Nie chciałam się pakować w coś, co z daleka pachnie jakąś aferą… I teraz widzę, że dobrze zrobiłam.
   - Dobrze? – ryknął Szalonooki, tak, że wszystkie osoby obecne w salonie podskoczyły. – Tonks, odpowiedz mi… dużo ci dali czasu do namysłu? Możesz jeszcze iść do nich i przyjąć tę posadę?
   Tonks wybałuszyła oczy.
   - Nie wiem, czy cię dobrze zrozumiałam, Szalonooki… – odezwała się ściśniętym głosem. – Ty chcesz, żebym… żebym pracowała… dla NASZYCH WROGÓW?!
   Szalonooki klasnął w dłonie.
   - Tak! – zawołał. – Właśnie tego chcę! Tonks, jeżeli tylko cię tam przyjmą, zostaniesz jednym z naszych wywiadowców!
   Słowa te dotarły do Tonks po krótkiej chwili.
   - Ja?… – zaczęła zszokowana; jednocześnie poczuła pierwsze, nieśmiałe szczypnięcie podekscytowania na myśl, co oznacza dla niej taka rola.
   - Pilnie potrzebujemy takich ludzi – ciągnął Szalonooki. – Musimy mieć szpiegów w Ministerstwie, żeby wiedzieć, co się dzieje.
   Tonks poczuła, że się uśmiecha.
   - Mogę przyjąć posadę w każdej chwili – odrzekła. – Jeśli o mnie chodzi… nie mam nic przeciwko. Słyszałam, że to bardzo opłacalne stanowisko. Dzielnicowi Stróże mają pensję wyższą o dwadzieścia galeonów, a i tak podejrzewam, że większość patroli spędzają w barach.
   Szalonooki wyglądał na wyjątkowo zadowolonego. Natomiast na twarzach zebranych pojawiło się oburzenie.
   - Dwadzieścia galeonów! – syknęła Janet. – To oburzające… Oni w ten sposób kupują ludzi do swojej armii!
   - DS to jeszcze pikuś – odezwał się Kingsley. – Słyszałem, że te papierkowe stanowiska CKKC zapełnia się świeżymi absolwentami Hogwartu, albo przedsiębiorcami-bankrutami… Czyli po prostu ludźmi, którzy pilnie potrzebują złota. Wyobraźmy sobie teraz, że ci ludzie muszą wybrać między wiarą w słowa Dumbledore’a, a życiem w godziwych warunkach… Zgadnijmy, co wybiorą?
   - Wiecie, kochani, władza ma na to pieniądze – mruknął czarodziej w zielonej kamizelce. – Ale jak przyjdzie co do czego… Moja siostra wychowuje trójkę dzieci, a szwagier, jedyny żywiciel rodziny, pracuje w fabryce za pięćdziesiąt galeonów miesięcznie. I mają tylko piętnaście galeonów zapomogi. Gdyby siostra nie dorabiała sobie szyciem, już dawno wylądowaliby na ulicy!
   Tonks natychmiast poczuła wyrzuty sumienia, że zaczęła planować odłożenie z tej wyższej pensji na nową miotłę. Zamiast tego obiecała sobie, że każdy dodatkowy galeon wrzuci do Fontanny Magicznego Braterstwa.
   - Cieszę się, że rozumiecie powagę sytuacji – rzekł Szalonooki z zadowoleniem. – Prawie już przestałem się obawiać, jak przyjmiecie ostatnią informację… w którą pewnie będzie wam najtrudniej uwierzyć.
   - Uwierzymy we wszystko – zapewnił Kingsley. – Co może być trudniejsze do przyjęcia od faktu, że Sami-Wiecie-Kto powrócił?
   Szalonooki spojrzał na niego swym czarnym, paciorkowatym okiem.
   - To bardzo zabawne, że akurat ty o tym mówisz, Kingsley – powiedział. – I już wyjaśniam, dlaczego.
   W następnej chwili podszedł do niemalże pustej ściany, pod którą leżało kilka zwiniętych rulonów.
   - Ostrzegam – powiedział jeszcze – że poprzednia grupa przyjęła to gorzej, niż mógłbym sobie tego życzyć. 
   Machnął różdżką i jeden z rulonów podfrunął do ściany i rozwinął się, ukazując stary, pożółkły plakat z podobizną więźnia azkabańskiego, trzymającego tabliczkę z numerem więziennym 390.
   Był to Syriusz Black.
   Tonks zmarszczyła czoło, wpatrując się niechętnie w tę młodą, choć już pooraną zmarszczkami twarz. Już dawno temu nauczyła się patrzeć na nią obojętnie, zabijając w zarodku pojawiającą się natrętnie myśl, że ten osobnik, morderca i zdrajca, należy do jej najbliższej rodziny. Syriusz Black był, można powiedzieć, jej ciotecznym wujem.
   Podobnie patrzyła na podobizny ciotki i wuja Lestrange’ów oraz tych wszystkich więźniów azkabańskich, którzy w mniejszym lub większym stopniu byli powiązani z jej rodziną. Ród Blacków, z którego wywodziła się matka Tonks, słynął dawniej ze współpracy z Ciemnymi Mocami, zatem przed czternastu laty wielu jego członków trafiło za kratki.
   - Chyba nie muszę pytać – odezwał się Szalonooki – kogo widzimy na załączonym obrazku.
   - Mogłem się domyślić – ucieszył się Kingsley – że Zakon zajmuje się ściganiem tego skurczybyka… Cieszę się, że będę mógł wam służyć pomocą.
   Kingsley, o czym Tonks dobrze wiedziała, prowadził pościg za Blackiem.
   - Ale spokojnie, bez nerwów, Kingsley – ostudził go Szalonooki. – Oszczędzaj energię przed tym, co za chwilę usłyszysz.
   - A co? – uśmiechnął się Kingsley. – Ktoś mnie ubiegł i go aresztował?
   - Nie – odparł spokojnie Szalonooki. – Syriusz Black jest niewinny.
   Gdyby do salonu wpadł nagle odbezpieczony granat, szok zebranych tu osób nie byłby większy. Walter wymienił pełne niedowierzania spojrzenie z Tonks i zaśmiał się nerwowo, ale ponieważ Szalonooki nie kwapił się, by powiedzieć: „Żartowałem”, poprawił się nerwowo na kanapie, jakby nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić. Czarodziej w zielonej kamizelce upuścił kapelusz i nawet tego nie zauważył, Janet rozdziawiła buzię, a Kingsley pobladł tak, że wyglądał teraz jak mulat. Jerry nieświadomie splatał i rozplatał dłonie, jakby czekał niecierpliwie, aż ktoś mu to wszystko wyjaśni.
   Tonks, nie wiedzieć, czemu, zainteresowała się nagle sterczącą z kanapy sprężyną. To było trochę tak, jakby jej przeciążony mózg szukał wokół jakichś ostatnich oznak normalności. Macała ostrożnie zimny drut, nawet go nie widząc i zastanawiając się, czy świat oszalał.
   Nie… to nie mogła być prawda. Przecież przez tyle lat… wpajano jej… że Syriusz Black jest seryjnym mordercą. Że zdradził Potterów. Że to jest ktoś, o kim nie powinna mówić ani nawet myśleć… bo ten ktoś nie jest tego wart.
   - Skoro pierwszy szok mamy już za sobą – zaczął Szalonooki tonem urzędnika mówiącego o nowej ustawie – może przejdziemy do krótkiego wyjaśnienia.
   - To bardzo dobry pomysł, Szalonooki – zgodził się Kingsley nienaturalnie piskliwym głosem. – Zdajesz sobie sprawę… co przed chwilą powiedziałeś?
   - Że Syriusz Black jest niewinny – powtórzył spokojnie Szalonooki. 
   Pan w zielonej kamizelce podniósł kapelusz drżącymi rękami.
   - Dobry Boże… – mruknął, ścierając kurz z ronda.
   - Wiem, że przez lata wpajano wam coś innego – powiedział Szalonooki, machając różdżką, a portret Blacka zwinął się i upadł na podłogę. – Że Black to morderca, że zabił trzynaście osób jednym przekleństwem… a wcześniej wydał Jamesa i Lily Potter Sami-Wiecie-Komu. To stek bzdur.
   - Szalonooki, przepraszam bardzo! – zawołał nagle Kingsley, zrywając się z miejsca. – Co to zna… Noż, kurka wodna… – zaczął się jąkać. – Ja… ja siedzę w tym już dwa lata, Szalonooki! Black jest mordercą, mam na to jasne dowody!
   Wywrócony do góry nogami świat Tonks zadrżał, jakby w nadziei, że ta łaskawa dusza przywróci mu dawną, stabilną pozycję. 
   Jednak Szalonooki zacmokał.
   - Spisek, nieszczęśliwe zbiegi okoliczności i głupie plotki – odpowiedział. Kingsley wpatrywał się w niego rozognionym wzrokiem. – Prawdziwym winowajcą śmierci Potterów jest ktoś zupełnie inny.
   Po raz kolejny machnął różdżką i na ścianie pojawił się plakat przedstawiający niskiego, grubego mężczyznę o rzadkich, szarobrązowych włosach.
   - Peter Pettigrew – powiedział Szalonooki w tej samej chwili, w której Tonks przypomniała sobie to nazwisko. – To on był prawdziwym strażnikiem tajemnicy Potterów.
   Kingsley usiadł na swoim miejscu.
   - Po wyjawieniu tajemnicy – ciągnął Szalonooki – ukrywał się, ale Syriusz, jak to on, zupełnie bezmyślnie, postanowił sam wymierzyć mu sprawiedliwość. Pettigrew wykorzystał to, by go wrobić.
   - Przecież Pettigrew został zabity – jęknął Kingsley. – Za morderstwo Black dostałby przynajmniej te dwanaście lat…
   Szalonooki pokiwał głową.
   - Syriusz chciał zabić Pettigrew’a – przyznał. – Ale Pettigrew uciekł. Odciął sobie palec i… zamienił się w szczura.
   Wszystkie sześć par oczu śledzące Szalonookiego, zrobiły się niemal zupełnie okrągłe.
   - Pettigrew to niezarejestrowany animag – dokończył Szalonooki. – Został nim w szkole, razem z Syriuszem.
   - No tak… – mruknął Kingsley martwym, ale rzeczowym głosem. – Black rzeczywiście był animagiem… Są na to dowody.
   - Zatem – zakończył Szalonooki z zadowoleniem – wszytko powinno być już jasne.
   Przez chwilę w salonie zapanowała głucha cisza. Po chwili jednak Kingsley odezwał się ze swojego fotela:
   - Nie wierzę ci.
   Szalonooki zmierzył go chłodnym spojrzeniem.
   - Jedno Obliviate i nikt cię tu nie trzyma – powiedział.
   Kingsley splótł palce między kolanami. Po chwili wstał.
   - Mogę skorzystać z twojej toalety? – zapytał ochrypłym głosem.
   Szalonooki skinął głową.
   - Drugie drzwi na lewo – poinformował jeszcze, a Kingsley wyszedł chwiejnym krokiem.
   Kilka minut później na korytarzu rozległ się ogłuszający łomot. Szalonooki wyszedł pośpiesznie, kuśtykając, a za nim wybiegło całe towarzystwo. 
   Na podłodze leżał przewrócony wieszak, a sam Kingsley wisiał za nogę obok pokrytego pajęczynami żyrandola. Jego twarz błyszczała od wilgoci; chyba próbował wrócić do równowagi, fundując sobie zimny prysznic pod kranem.
   Szalonooki machnął różdżką i po chwili Kingsley znalazł się bezpiecznie na dole. Gdy tylko się wyprostował, spojrzał na Szalonookiego poważnym wzrokiem.
   - Może zwariowałem – powiedział dużo pewniejszym głosem, niż wcześniej – ale wierzę ci.
   To krótkie zdanie, wypowiedziane tonem, w którym ostatnie wątpliwości mieszały się z zaufaniem, spowodowało, że żołądek Tonks ścisnął się boleśnie. Ona również była coraz bliższa uwierzeniu Szalonookiemu, jednak dwunastoletnie przyzwyczajenie upominało się wciąż o swoje racje. I dopiero ta deklaracja kolegi z pracy sprawiła, że, mimo szoku i mnożących się wątpliwości, zakrzyknęła:
   - Ja też ci wierzę, Szalonooki.
   Za nią powtórzyły to wszystkie osoby zebrane w ciemnym korytarzu. Gdyby nie to, że Szalonooki był osobą dosyć powściągliwą, można by użyć określenia, że nie posiadał się z radości.
   - Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak przydzielić wam określone grupy – oznajmił.
   Chwilę później wszyscy zajęli z powrotem swoje miejsca, a Szalonooki wziął do ręki pióro i niewielką książeczkę.
   - Do Kwatery Głównej ma dostęp niewielu członków Zakonu – powiedział, kreśląc coś, co musiało być jakąś tabelką. – Większość z was będzie uczestniczyć w posiedzeniach w poszczególnych Kwaterach, założonych w kilku miejscach w Anglii. W Kwaterze Głównej urządziliśmy archiwum dokumentów… jak i miejsce, w którym ukrywamy Syriusza przed wymiarem sprawiedliwości.
   - Ale Black jest teraz… – zaczął Kingsley, a potem ugryzł się w język. – A niech mnie, czego ja się tu dowiaduję… Ostatnie ślady wskazywały na Transylwanię.
   Szalonooki wykrzywił wargi w niewyraźnym uśmiechu.
   - Dumbledore obiecał, że jeśli tylko cię pozyskam, osobiście przeprosi cię za te wszystkie oszustwa – powiedział. – I kazał ci przekazać, że teraz, kiedy będziesz chronił niewinnego człowieka… bo, nie ukrywam, tego od ciebie oczekujemy… twoja zasługa będzie… cytuję… większa, niż gdybyś osadził w więzieniu rzeczywistego zbrodniarza.
   Kingsley zwiesił swoją łysą, ciemnoskórą głowę.
   - Mam fałszować pościg – powiedział sobie, jednak w jego głosie zadźwięczał cień uśmiechu. – Do czego to doszło… 
   - A konkretnie… – zaczęła nagle Tonks – kto ma dostęp do Kwatery Głównej?
   Zadała to pytanie niespodziewanie nawet dla samej siebie. Przyłapała się na myśli, że chciałaby móc tam pójść… i spotkać się ze swoim kuzynem. Gdy jednak pomyślała o tym wprost – że miałaby go zobaczyć, po tylu latach oskarżania go o zbrodnię, której nie popełnił – straciła pewność, czy naprawdę ma na to ochotę.
   Szalonooki milczał przez chwilę.
   - Dumbledore wyraził zgodę, abyś uczestniczyła w zebraniach w Kwaterze Głównej – odezwał się w końcu. 
   Tonks poczuła, że jej żołądek wywraca się na lewą stronę. Nagle nabrała pewności, że wcale nie ma na to ochoty. Chwilę później skarciła się w duchu. Skoro Bl… to jest, Syriusz, był niewinny… Chyba ma wobec niego jakieś rodzinne obowiązki.
   - Cieszę się – odezwała się, choć ton jej głosu, zupełnie wbrew jej woli, wskazywał na coś innego.
   - Tak samo Kingsley – ciągnął Szalonooki. – Jako fałszerz pościgu, powinieneś być w stałym kontakcie z Syriuszem. To na pewno trochę uwiarygodni twoją pracę. W końcu Syriusz sam powinien wiedzieć najlepiej, gdzie chciałby się ukrywać…
   Otworzył książeczkę na ostatniej stronie i wyciągnął stamtąd dwa skrawki pergaminu.
   - Stawicie się tam najpóźniej w sobotę o czwartej – powiedział, podając im skrawki. – Nie zgubcie… i oddajcie je pierwszej napotkanej w Kwaterze osobie. 
   Tonks wzięła do ręki skrawek pergaminu i przeczytała słowa wypisane dziwnie znajomym pismem:

   Kwatera Główna Zakonu Feniksa znajduje się w Londynie, przy Grimmauld Place 12

3 komentarze:

  1. Jesteś Bogiem *o*

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne!Szacun!Tonks to moja druga ulubiona postać z H.P.(pierwsza to Bellatriks)

    OdpowiedzUsuń