sobota, 23 lutego 2013

Rozdział 10 ~ Szczęśliwy finał ~

   Tonks obudziła się przed pierwszą po południu. Czuła, że bardzo chętnie pospałaby dłużej, jednak rażące słońce wpadające przez jej cienkie, pomarańczowe rolety, skutecznie spędzało sen z powiek. W dodatku było tak nieznośnie gorąco!
   Trąc oczy, podniosła się z łóżka, wygrzebała z szafy świeże ubranie i udała się do łazienki, żeby wziąć chłodny prysznic.
   Pół godziny później weszła do kuchni i zastała tam mamę, mieszającą w garnku.
   - Cześć, mamuś - ziewnęła, prawie po omacku szukając czajnika.
   - Jak minęła warta? - zainteresowała się mama, jako, że przed kilkoma godzinami nie dowiedziała się od córki nic konkretnego.
   - Ciężko - westchnęła Tonks.
   Ruszyła wolno do stołu i natychmiast potknęła się o krzesło. Kawa, którą sobie zrobiła, natychmiast rozchlapała się na stół.
   Mama, nauczona wieloletnim doświadczeniem, natychmiast złapała mokrą szmatkę i unicestwiła plamę, nim jej córka zdążyła chociaż przeprosić. Dawniej - co było bardziej pedagogiczne - pozwalała, by winowajczyni posprzątała po sobie. Jednak bardzo szybko stwierdziła, że dla własnego i Dory bezpieczeństwa, będzie wszystko robić sama. Dora, im więcej szkód robiła, tym bardziej była zdenerwowana. A im bardziej była zdenerwowana, tym więcej szkód robiła. Najrozsądniej zatem było posprzątać, nim do rozlanej kawy dojdą strzaskane naczynia oraz porozcinane ręce i stopy.
   - Nie przyszło nic do mnie? - zapytała Tonks, podnosząc do ust kubek z resztką kawy. - Żadna sowa, Patronus...
   - Nie, nie było do ciebie żadnych wiadomości - odparła mama, marszcząc brwi. - A co, stało się coś złego?
   - Miałam po prostu nadzieję, że wiadomo już coś w sprawie Harry'ego - mruknęła Tonks. - Ale niewykluczone, że już po wszystkim. Po prostu po obiedzie wyskoczę sobie do Syriusza.
   Oczywiście, w domu Tonksów wiedziano o Zakonie Feniksa, ale ponieważ ani pan, ani pani Tonks nie byli jego członkami, Tonks nie mogła wypowiadać nazwy Grimmauld Place głośno. Odkąd czary antywłamaniowe zostały rzucone na nowo, nawet dawni bywalcy nie mogli tam dotrzeć bez pomocy osób wtajemniczonych.
   - Spakuję mu trochę makowca - zaofiarowała się natychmiast mama. - A myślę, że i dzieciaczki chętnie sobie zjedzą.
   - Kazał cię pozdrowić - przypomniała sobie Tonks.
   Na twarzy mamy pojawił się cień gorzkiego uśmiechu.
   - Dziękuję - powiedziała. - Ja również go pozdrawiam.
   Przez chwilę mieszała w garnku bez słowa.
   - Naprawdę nie wolno mi się z nim zobaczyć? - odezwała się nagle.
   Tonks podniosła się i położyła jej głowę na ramieniu.
   - Przykro mi, mamuś - szepnęła. - Może za jakiś czas... Teraz nie wolno nam sprowadzać do Kwatery, kogo nam się żywnie podoba. Decyzja Szalonookiego.
   Mama objęła ją lekko w pasie.
   - Musi mu być ciężko... bez przewy w tych czterech ścianach - powiedziała. - Kiedy był mały, obiecywał, że stamtąd ucieknie i już nigdy nie wróci. No... - odezwała się dziarskim tonem. - Pomożesz mi zrobić mizerię?
   Gdy obiad był już gotowy, Tonks ruszyła żwawo do warsztatu, by zawołać ojca. Zastała go tam w niezbyt dobrym humorze.
   - Co się stało, tata? - zapytała.
   Tata sapnął jak rozwścieczony smok.
   - A co się mogło stać? - burknął. - Pamiętasz, jak prosiłem tego gargulca, MacPhersona, żeby przeniósł gdzieś śmietnik, bo mi śmierdzi w warsztacie? Doprosić się go nie mogłem już od wiosny. Dzisiaj straciłem cierpliwość i jak go zobaczyłem, kazałem mu przesunąć to paskudztwo na moich oczach. I przesunął. Na złość, nie więcej, niż dwa metry... Oczywiście, śmierdzi, jak śmierdziało.
   MacPherson był nowym sąsiadem Tonksów i od samego początku szukał zaczepki, gdzie tylko się dało. Odkąd posadził przy płocie - oczywiście, tym graniczącym z działką Tonksów - rządek jabłoni, pan Tonks zaczął się poważnie bać, że za dwa lata, kiedy drzewka urosną na tyle, by zaśmiecać ich podwórko cudzymi liśćmi, rozpęta się tu istna wojna.
   - Nie możesz użyć czarów? - zapytała Tonks z lekkim uśmiechem.
   Tata spojrzał na nią, unosząc brwi.
   - Ale to nie o smród tutaj chodzi, córcia! - zakrzyknął. - Tylko o trochę kultury! Myślisz, że mnie by nie przyszło do głowy usunąć ten fetor, gdyby tylko o to chodziło?
   W następnej chwili zaczął się rozglądać za różdżką.
   - Że też ja wcześniej na to... Ee... dobra, córcia, leć na ten obiad. Stary ojciec tylko coś dokończy i też zaraz przyjdzie. 
   Pół godziny później Tonks aportowała się nieopodal Grimmauld Place. Czując ogarniający ja strach - bo co, jeśli Harry'ego faktycznie wylali?... - weszła wolno do holu, a stamtąd - do kuchni.
   Tam przywitały ja radosne okrzyki, które od razu rozwiały wszystkie jej obawy.
   - Cześć i czołem! - zakrzyknęła, schodząc po schodach i zatrzymując się przed stołem, przy którym siedzieli tryskający radością Harry, Ron i Hermiona. Molly, stojąca przy zlewie pełnym naczyń, co jakiś czas ocierała twarz fartuchem, a Fred, George i Ginny tańczyli coś w rodzaju tańca wojennego, wyśpiewując: „A on się wy… a on się wy… a on się wymigał znowu!”
   - Nawet nie muszę pytać, jak poszło, Harry - uśmiechnęła się Tonks, siadając naprzeciwko niego przy stole. 
   - Niewinny - oznajmił Harry, a oczy zapłonęły mu ze szczęścia. - Niewinny!
   - Moje gratulacje, stary! - Tonks uścisnęła mu rękę.
   - A on się wy… a on się wy… a on się wy…
   - Fred, George, Ginny, przestańcie już w końcu! - zawołała Molly. - Ile można…
   - Mamo, daj się cieszyć - obruszył się Fred. - Taka okazja nie zdarza się często.
   - I bardzo dobrze - mruknęła Molly, choć nie wyglądała na rozgniewaną. 
   - A on się wy… - zaczęli od nowa Fred, George i Ginny. - A on się wy… a on się wy…
   - Opowiadaj, jak to wyglądało! - zarządziła Tonks.
   W następnej chwili jej oczy i buzia otworzyły się szeroko ze zdumienia. Mimo tak starannie zabezpieczonego terenu, Ministerstwo jednak zdołało wywinąć im niemałe świństwo: Harry został postawiony przed całym Wizengamotem, w dodatku grubo przed wyznaczonym czasem. I gdyby nie to, że przybyli z Arturem tak wcześnie, kolejną rozprawą byłaby apelacja.
   - Pewnie będziemy o tym gadać na najbliższym zebraniu - powiedziała Tonks, marszcząc brwi. - Robiliśmy wszystko, żeby do takiej sytuacji nie doszło... No, nic. Najważniejsze, że dowiodłeś swojej niewinności.
   - O, tak - zaśmiał się Harry. - Myślałby kto, że tak trudno uchodzić za niewinnego...
   - Ja to wiem - odparła Tonks. - Jakbyś ty był aurorem, też byś to wiedział... Nie myślałeś o tym zawodzie? 
   Już dawno na Grimmauld Place 12 nie było tak wesoło. Jednak Tonks zauważyła, że jest jedna osoba, której najwyraźniej nie cieszy uniewinnienie chłopaka. Syriusz, który z początku był nie mniej rozpromieniony od innych, przez resztę dnia chodził jakby osowiały, by w końcu po późnym, uroczystym obiedzie zamknąć się w pokoju swojej matki razem z Hardodziobem. 

***

   Miltonowski pub bielił się z daleka w sierpniowym słońcu. Tonks, ubrana od góry do dołu w stylu punk, zmierzała do niego wolnym krokiem. Gdyby nie te obrzydliwe glany, które miała na nogach, a które były o pół numeru za duże, dotarłaby tam znacznie szybciej. Ach, dlaczego nie przyszło jej do głowy, żeby odkopać swoje gotyckie ciuchy?!
   Na miejscu usiadła ciężko przy stoliku i przywołała gestem Florę, która stała za barem i polerowała szklanki.
   - Espresso i muffiny - powiedziała ponurym tonem.
   Flora natychmiast się rozpromieniła; nie było to zamówienie, lecz hasło, które między sobą ustaliły. Nie było ryzyka, że ktoś inny przywita kelnerkę tymi słowami; przypadkowi goście zazwyczaj pytali, co słodkiego serwuje się w Białym Koniu, natomiast u miejscowych sam dźwięk słowa "muffiny" wywoływał odruch wymiotny. Było to bowiem najgorze ciastko, jakie tam serwowano. I nawet, jeśli do lokalu wpadł przypadkiem jakiś miłośnik muffin i espresso, zaalarmowana Flora stawała się czujna na barwę głosu, której Tonks nigdy nie zmieniała.
   - Czyli to samo, co zwykle - powiedziała kelnerka, starając się ukryć radość ze spotkania kogoś z jej świata. Biedna Flora była tak spragniona życia w świecie czarodziejów, że przywiązała się do Tonks jak młodsza siostra. Tonks doskonale ją rozumiała i zaczęła po cichu snuć plany, jak by ją tu wciągnąć z powrotem w społeczeństwo czarodziejów.
   Pół godziny później obie kobiety spotkały się na tyłach pubu. Flora opowiedziała Tonks wszystko, co udało jej się usłyszeć, po czym sama zaczęła nieśmiało wypytywać, co się dzieje w ich świecie.
   Tonks nie miała serca jej powiedzieć, że Sami-Wiecie-Kto odzyskał swoją moc, dlatego ponarzekała trochę na politykę, opowiedziała kilka anegdot ze swojej pracy, po czym podarowała dziewczynie - jak ostatnio obiecała - kilka starych egzemplarzy "Czarownicy". Flora nie posiadała się z radości.
   - Tyle dla mnie robisz, Tonks... - westchnęła, kołysząc małą Azalkę. - Nie wiem, czy ci się kiedyś za to odwdzięczę...
   - Ty też wiele robisz dla świata czarodziejów - przypomniała Tonks. - Ci faceci, których obserwujesz, mogą narobić dużo złego, jeśli pozostaną na wolności.
   Przez chwilę zapanowała cisza.
   - Nie próbowałaś szukać pracy w naszym świecie? - zapytała po chwili Tonks.
   Flora pokręciła głową.
   - To nie ma sensu - powiedziała smutno. - Nawet, gdybym tę pracę znalazła... I tak nie mam z kim zostawić Azalki. Ten pub pozwala mi jednocześnie zarabiać pieniądze i zajmować się małą. 
   - A jak Azalka podrośnie? - drążyła Tonks. - Kiedy będzie na tyle duża, żeby ją oddać do żłobka?
   - Nigdy nie będę mogła stąd odejść - wyszeptała Flora. - Pan Verns udostępnia mi pokój tylko dlatego, że u niego pracuję. Dla niego to lepiej, bo zawsze jestem pod ręką. Ale nigdy nie pozwoli mi tu mieszkać, jeśli złożę wypowiedzenie. Musiałabym więc zmienić jednocześnie i mieszkanie, i pracę... A na to nie mam pieniędzy.
   Tonks słuchała tego ze ściśniętym sercem i myślała gorączkowo, co może w tej sytuacji zrobić. Jednak nic nie przychodziło jej do głowy.
   - Musisz mieć nadzieję - powiedziała, uśmiechając się krzepiąco. - Przecież nie będziesz siedzieć u tego dziada do końca życia.
   Po policzkach Flory pociekły łzy.
   - Jestem złą matką - wyszeptała nagle. - Czasami... czasami myślę, że to wszystko jest karą za tamtą chwilę słabości. Moje dziecko musi się wychowywać bez ojca... a matka wiecznie w pracy... Czasami się boję, że... po prostu... sobie nie poradzę!
   Tonks objęła szlochającą dziewczynę.
   - Nie masz naprawdę żadnej rodziny? - zapytała.
   Flora otarła oczy.
   - Mam... mam siostrę - wyznała. - Ale zostałyśmy rozdzielone już bardzo dawno temu. Kiedy rodzice zginęli, ją zabrała do siebie ciotka z Reims... mnie już nie chciała. Laura pewnie o mnie zapomniała... a jeśli nawet nie... i tak nie wiem, gdzie mam jej szukać.
   Tonks słuchała tego ze zmarszczonym czołem. Potem coś jej zaświtało w głowie.
   - Podpisz się pod moimi notatkami, dobrze? - poprosiła. - Na wszelki wypadek. Gdyby sprawa wyjaśniła się szybko, te notatki posłużą za protokół i nie będziesz musiała wszystkiego powtarzać w śledztwie.
   Flora bez słowa sprzeciwu podpisała się pełnym imieniem i nazwiskiem. Tonks podziękowała jej, pożegnała się i odeszła.
   Oczywiście, podpisanie notatek było tylko pretekstem, by zdobyć pełne nazwisko Flory. Tonks nie chciała pytać o nie wprost, żeby nie robić dziewczynie nadziei. Bo najpierw... musiała mieć pewność, że jej plan się powiedzie.


***

   - Syriusz!
   W całym pokoju Hardodzioba panował straszny zaduch. I nie pochodził on wyłącznie z wora pełnego zdechłych szczurów.
   Syriusz siedział na łóżku; w jednej ręce trzymał butelkę wina, drugą obejmował hipogryfa za szyję.
   - I tak to jess... mój ssszydlaty szyjacielu... - bełkotał. - H-harry wrasssa... A-a ja tu sssieze... i ty też ssiezisz. Obaj chlamy to sssamo piwwwo... i wąchamy to sssamo gó...
   - Syriusz! - powtórzyła Tonks, zbliżając się do niego. - Wszystko dobrze?
   - T-taaak... - uśmiechnął się krzywo Syriusz, dostrzegłszy kuzynkę. - Tak ssse tu z H-hardo... H-hardo... H-ardoziobem... gadamy.
   - Chodź ty stąd lepiej - powiedziała Tonks, wyrywając mu butelkę i starając się podnieść go z łóżka.
   Nagle przez uchylone drzwi zajrzała do środka głowa o mysich włosach i bardzo zaniepokojonym spojrzeniu.
   - Remus! - ucieszyła się Tonks. - Możesz mi pomóc?
   Kilka minut później Syriusz został położony na łóżku w swojej sypialni. W połowie drogi zasnął twardym snem.
   - Martwię się o niego - wyznała Tonks, gdy wyszli z Remusem na korytarz. - Nawet sobie nie wyobrażam, jak on musi się czuć, skoro doprowadza się do takiego stanu.
   - Może nie zamierzał - przypuścił Remus. - Wiesz... to wino leży w piwnicy już kilkadziesiąt lat. A naklejki informują, że najmocniejsze ma niewiele ponad dwadzieścia procent... Miało wtedy, gdy wyszło ze sklepu. Teraz... możesz sobie tylko wyobrazić, jaką ma moc.
   - Najważniejsze, żeby Molly go nie widziała - szepnęła Tonks, rozglądając się uważnie. Donośny głos Molly dochodził z drugiego piętra, gdzie młodzi Weasley'owie, Harry i Hermiona robili porządki w bibliotece. - Bo mu tu urządzi jesień średniowiecza... A tak w ogóle, chciałam z tobą pogadać.
   - To może chodźmy do kuchni, na herbatę - zaproponował Remus. - Właśnie miałem sobie zrobić... Godzinę temu wróciłem z Glasgow.
   Przy herbacie i wyśmienitej babce czekoladowej Tonks opowiedziała mężczyźnie o Florze.
   - I tak mi przyszło do głowy... - przeszła do rzeczy chwilę po tym, jak udało im się wyprosić burczącego Stworka. - Ty przecież często jeździsz do Reims... Nie masz jakiegoś znajomego urzędnika, który mógłby sprawdzić, gdzie mieszka ta jej siostra?
   Remus zamyślił się, mieszając łyżką w swojej herbacie.
   - Muszę cię zmartwić... to nie takie proste - wyznał. - Mogę, oczywiście, popytać tu i tam... Ale Reims to największy ośrodek czarodziejski we Francji i znalezienie tam dziewczyny, która w dodatku może się teraz inaczej nazywać, to jak szukanie różdżki w stosie nieśmiałków.
   - Ale na pewno da się coś zrobić - naciskała Tonks. - Posłuchaj... Flora dusi się w tym pubie, z małym dzieckiem i z dala od świata czarodziejów, a odnalezienie siostry może być dla niej ratunkiem. Jeśli nie zrobię wszystkiego, co w mojej mocy, żeby jej pomóc... chyba sobie tego nie daruję.
   Remus rzucił jej kilka powolnych, badawczych spojrzeń. A potem parsknął cichym śmiechem.
   - Co jest? - nie zrozumiała Tonks.
   - Nie, nic - powiedział Remus i upił łyk herbaty. - Nie, naprawdę - dodał tonem usprawiedliwienia. - Po prostu... przyszło mi do głowy, że jesteś z tych aurorów, którzy... jak by to ująć... mają poczucie misji w społeczeństwie. Taki młodzieńczy zapał bywa z jednej strony naiwny, ale z drugiej...
   Postawił twardo swój wyszczerbiony kubek na stole.
   - Jeśli dowiesz się o Florze czegoś nowego - zaczął - daj mi natychmiast znać. Możesz być pewna, że uruchomię wszystkie moje kontakty w Reims.
   Tonks poczuła tak wielką radość, że wstała, obeszła stół i uściskała Remusa z całej siły.

***

   Koniec wakacji zbliżał się wielkimi krokami. Oznaczało to, że konieczna będzie kolejna akcja bezpiecznego doprowadzenia Harry'ego z miejsca na miejsce. I nawet, jeśli na King's Cross można było dotrzeć pieszo w dwadzieścia minut, Szalonooki nie chciał słyszeć o wypuszczeniu chłopaka bez "należytej" opieki.
   Tonks, którą zaproszono na uroczystą kolację z okazji mianowania Rona i Hermiony nowymi prefektami Gryffindoru, uznała za stosowne nie powiadamiać Harry'ego, jak czułego i troskliwego opiekuna ma w Szalonookim. Była pewna, że gdyby usłyszał o przeciwurokach, którymi zostały zabezpieczone wszystkie chodniki w promieniu dwóch mil, czułby się co najmniej głupio.
   Zamiast tego podchwyciła gorący temat i oznajmiła wesoło, gdy wszyscy ruszyli do stołu po przekąski:
   - Ja tam nigdy nie byłam prefektem. Mój opiekun domu powiedział, że brakuje mi pewnych niezbędnych kwalifikacji.
   - Jakich? - zapytała Ginny, nakładając sobie na talerz pieczonego ziemniaka.
   - Na przykład umiejętności przyzwoitego zachowania.
   Ginny parsknęła śmiechem. Hermiona sprawiała wrażenie, jakby nie wiedziała, czy się roześmiać, czy nie, i w końcu rozwiązała ten problem, wypijając jeszcze jeden duży łyk kremowego piwa i krztusząc się nim.
   - A ty, Syriuszu? - zapytała Ginny, waląc Hermionę w plecy.
   Syriusz ryknął śmiechem, przypominającym ujadanie psa. Na szczęście, był dziś w znacznie lepszej formie, niż w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
   - Mnie też nikt by nie zrobił prefektem, za dużo mieliśmy z Jamesem szlabanów. Ale Lupin był grzecznym chłopcem, więc dostał odznakę.
   - Dumbledore pewnie miał nadzieję, że będę miał dobry wpływ na moich najlepszych przyjaciół – powiedział Remus. - Muszę niestety wyznać, że go okropnie zawiodłem.
   Większość wieczoru Tonks rozmawiała z Ronem na temat jego nowej miotły.
   - To Zmiatacz Jedenastka - pławił się Ron. - Nowa! Za to, że zostałem prefektem.
   Wieczór minął szybko i przyjemnie. A już następnego ranka Tonks wstała wcześnie i pierwsze, co zrobiła po porannej toalecie i sniadaniu, to przebrała się za garbatą staruszkę. Należała bowiem do grupy, która odprowadzała młodych na King's Cross.
   Minęło zaledwie kilka minut, odkąd pojawiła się na Grimmauld Place (dla niepoznaki wypełniała czas oczekiwania karmieniem gołębi suchą bułką, która została jej ze śniadania), kiedy zobaczyła zmierzających w jej stronę Harry’ego, Molly... oraz czarnego psa. Od razu domyśliła się, że to Syriusz postanowił odprowadzić swojego chrześniaka na dworzec.
   No i super. Biedak trochę sobie odetchnie świeżym powietrzem.
   - Cześć, Harry - powiedziała, puszczając oko do chłopaka. Harry, który na początku miał trochę nieufną minę, chyba poznał ją, bo uśmiechnął się i przywitał ją wesoło. - Chyba mamy niewiele czasu, co, Molly? - dodała, zerkając na zegarek.
   - Wiem, wiem - jęknęła Molly, przyspieszając kroku - ale Szalonooki chciał poczekać na Sturgisa… Och, gdyby Arturowi udało się znowu załatwić samochody z Ministerstwa… ale teraz Knot nie pożyczy mu nawet pustego kałamarza… Nie wiem, jak ci mugole znoszą podróżowanie bez użycia magii…
   Czarny pies szczeknął radośnie i zaczął krążyć wokół nich, kłapiąc zębami na gołębie i ścigając swój ogon. Harry śmiał się, patrząc na niego. Tonks też nie mogła powstrzymać uśmiechu: Syriusz naprawdę zbyt długo tkwił w domu. Molly ściągnęła usta w bardzo wymowny sposób.
   Dojście pieszo do dworca King’s Cross zajęło im około dwudziestu minut i po drodze nie wydarzyło się nic szczególnego poza tym, że Syriusz wystraszył parę kotów, żeby rozśmieszyć Harry’ego. Na dworcu odczekali chwilę przy barierce między peronami dziewiątym i dziesiątym, a kiedy wokół nich zrobiło się pusto, po kolei opierali się o barierkę, by znaleźć się na peronie dziewięć i trzy czwarte, gdzie stał Ekspres Hogwart, którego czerwona lokomotywa wydmuchiwała już strugi pary na tłum uczniów i ich rodzin. Tonks rozejrzała się z czułością; minęło już pięć lat, odkąd ostatnio zjawiła się tu jeszcze jako uczennica. 
   Pięć długich lat, podczas których tyle się wydarzyło…
   - Mam nadzieję, że reszta zdąży - powiedziała z niepokojem Molly, spoglądając przez ramię na żeliwny łuk, przez który wchodzili nowi pasażerowie.
   - Fajny pies, Harry! - zawołał wysoki chłopiec z dredami.
   - Dzięki, Lee - odrzekł Harry z uśmiechem, a Syriusz zaczął namiętnie wymachiwać ogonem.
   - Och, nareszcie! - Molly odetchnęła z ulgą. - Jest Alastor z bagażem, patrzcie…
   Szalonooki przeszedł pod żeliwnym łukiem, pchając przed sobą wózek z kuframi. Na głowie miał czapkę tragarza, nasuniętą na czoło tak, że zasłaniała jego magiczne oko,
   - Wszystko w porządku - mruknął do Molly i Tonks. - Nikt nas nie śledził…
   W chwilę później na peronie pojawił się Artur z Ronem i Hermioną. Rozładowali już prawie cały wózek Szalonookiego, gdy zjawili się bliźniacy, Ginny i Remus.
   - Bez kłopotów? - zapytał Szalonooki.
   - Bez najmniejszych - odrzekł Remus.
   - Zamierzam złożyć Dumbledore’owi raport w sprawie Sturgisa. Już po raz drugi nie pojawił się przez cały tydzień. Zrobił się tak nieodpowiedzialny jak Mundungus.
   - No, uważajcie na siebie - powiedział Remus, ściskając dłonie młodym Weasley’om i Hermionie. Na ostatku podszedł też do Harry’ego i poklepał go po ramieniu. - Ty też, Harry. Bądź ostrożny.
   - Tak, Harry, nie szukaj guza i miej oczy otwarte - rzekł Szalonooki, również ściskając mu dłoń. - I pamiętajcie wszyscy: zanim coś napiszecie, najpierw pomyślcie. A jak będziecie mieć wątpliwości, to lepiej w ogóle o tym nie piszcie.
   Tonks odwróciła się do Ginny i Hermiony i obie uściskała z całej siły.
   - Fajnie było was poznać - powiedziała. - Mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy.
   Rozległ się gwizdek ostrzegawczy i uczniowie zaczęli pośpiesznie wchodzić do przedziałów.
   - Szybko, szybko - denerwowała się Molly, tuląc do siebie każdego, kto jej się nawinął pod rękę. - Piszcie… Bądźcie grzeczni… Jak czegoś zapomnieliście, to wam przyślemy… No, do pociągu, pospieszcie się…
   Wielki czarny pies stanął na tylnych nogach i oparł Harry’emu przednie łapy na piersiach, ale Molly szybko popchnęła Harry’ego w stronę drzwi przedziału, sycząc:
   - Na miłość boską, Syriuszu, zachowuj się bardziej jak pies!
   - Do zobaczenia! - zawołał Harry przez otwarte okno, gdy pociąg ruszył.
   Obok niego Ron, Hermiona i Ginny machali rękami, a ich wystające z okna głowy oddalały się coraz bardziej. Czarny pies nagle poderwał się i ruszył obok pociągu, wzbudzając śmiech wśród zgromadzonych na peronie ludzi. Wkrótce jednak pociąg minął zakręt i Syriusz był zmuszony zawrócić.
   - Zachowuje się okropnie nieodpowiedzialnie - mruknęła Molly. - Jakby chciał za wszelką cenę wrócić do Azkabanu…
   Tonks prawie jej nie usłyszała, wypatrując czegoś z drugiej strony peronu. Zobaczyła dwoje ludzi, idących nieśpiesznie w stronę barierki. Oboje mieli bardzo jasne, blond włosy i wyniosłe twarze.
   W pewnej chwili mężczyzna odwrócił głowę i spojrzał prosto na nich, a zobaczywszy czarnego psa, zatrzymującego się z podkulonym ogonem u stóp Remusa, nagle uśmiechnął się w sposób, który wcale się Tonks nie spodobał.
   - Co tam widzisz, Tonks? - usłyszała nagle wesoły głos Remusa. 
   Wskazała podbródkiem na dwoje ludzi, znikających w żeliwnym łuku.
   - Malfoyowie… - szepnęła.
   - Niech to szlag… - warknął Szalonooki. - Jeżeli rozpoznali Wąchacza… Lepiej już wracajmy.
   Ruszyli razem w stronę barierki. Gdy przeszli po kolei na drugą stronę, Tonks rozejrzała się mimochodem, ale nie zobaczyła już ciotki i wuja.
   - Odprowadzić tego kretyna do domu - warknął Szalonooki, spoglądając wściekle na Syriusza, który zaczął się uganiać za własnym ogonem. Zdziwiony, że nikt się nie śmieje, przysiadł na tylnych łapach i wbił w nich uważne spojrzenie. Rzeczywiście... wyglądał zbyt poważnie, jak na psa. Mugole mogli dać się nabrać - w końcu który z nich spodziewałby się spotkać zbiegłego więźnia zamienionego w zwierzę? - ale czarodzieje, którzy wiedzieli, jakimi mocami dysponuje Black, byli w stanie go rozpoznać. 
   Nagle cała ta wycieczka kuzyna wydała się Tonks bardzo... bezmyślna.
   - Wpadnę tam wieczorem - dodał Szalonooki, robiąc kilka kroków w stronę najbliższego przystanku. - Pogadamy o Sturgisie.
   - Chyba naprawdę musimy o nim pogadać - zgodził się Artur. - Nie udało mi się z nim dzisiaj skontaktować.
   Przez twarz Szalonookiego przebiegł lekki grymas.
   - Uważajcie na siebie - powiedział pozornie ostrym tonem. - Jeśli ten kretyn jakimś cudem szczęśliwie dotrze do domu, będzie miał szlaban nawet na wyglądanie przez okno.
   Syriusz szczeknął z oburzeniem.
   - Do wieczora - pożegnał się Szalonooki i odszedł.
   Molly otarła twarz chusteczką; teraz, gdy jej dzieci już pojechały, mogła dać upust tęsknocie, która rozlała się w jej sercu w chwili, gdy pociąg zniknął za zakrętem.
   - Pójdziemy z wami - powiedziała wilgotnym głosem. - Muszę... muszę zabrać wszystkie swoje rzeczy. I ugotuję wam, Remusie, coś na najbliższe dni.
   Syriusz zwiesił ogon i cała piątka ruszyła w kierunku Grimmauld Place. Tonks odetchnęła głębiej dopiero w chwili, gdy jej kuzyn, wróciwszy do swojej ludzkiej postaci, zaryglował wejściowe drzwi.
   Wiedziała, że póki Syriusz znajduje się w domu, włos mu z głowy nie spadnie.

środa, 9 stycznia 2013

Rozdział 9 ~ Przed przesłuchaniem ~

   Kilka dni później Tonks oraz Lucy - zakrywając wstydliwie pokrytą krostami twarz - udali się do domu Burnley'ów na posiedzenie.
   - Będzie Jerry? - zapytała beznamiętnie Tonks.
   - On dzisiaj pracuje - odparła Lucy. Tonks trochę się rozchmurzyła.
   - Witam, miłe panie! - zakrzyknął Robert, wpuszczając gości do swojego domu. - Lucy, moja kochana, widzę, że życie powoli wraca do twego znękanego ciałka.
   - Oj, znękanego, Robercie - przyznała Lucy, rzucając ukradkowe spojrzenie na ogromne lustro wiszące w przedpokoju. - Te pryszcze już chyba nigdy się nie zagoją...
   - Zagoją się, moja kochana - zapewniła Berta, wychodząc do holu. - Po posiedzeniu przypomnij mi, żebym ci dała trochę liści apusuli. Ugotowane z łyżką miodu w tydzień wyleczą ci skórę. Zresztą, apusula jest dobra nawet jako maseczka.
   - Ale śmierdzi jak kupa goblina - ostrzegł Robert.
   - Nie szkodzi - powiedziała Lucy. - Ważne, żeby pomogło.
   Po tej wymianie zdań rozpoczęło się posiedzenie.
   - Instrukcje naszego drogiego Szalonookiego przewidują na dzisiaj... sprawę młodego Pottera - rozpoczął Robert, przeglądając z namysłem dokumenty, które miał przed sobą. - A ściślej... chodzi o zabezpieczenie terenu przed przesłuchaniem, które odbędzie się dwunastego sierpnia w godzinach przedpołudniowych w gabinecie Amelii Bones.
   - A co masz na myśli, mówiąc: "zabezpieczenie"? - zapytała Tonks.
   - Chodzi o wyłapanie wszystkich smrodów, jakie Ministerstwo gotuje dla naszego Harry'ego - odpowiedział Robert. - I tu uśmiech w twoją stronę, Tonks. Nasi ludzie mają na wroga oko przez cały czas... Ale ostatniej nocy planujemy posunąć się nawet do sabotażu. Ty i twoje metamorfozy mogą okazać się bardzo przydatne.
   - Okej... - odparła Tonks niepewnie. - A co dokładnie miałabym robić?
   W tym miejscu Robert przedstawił cały plan. Godzinę później Tonks opuściła dom Burnley'ów, zastanawiając się, jaki kamuflarz sprawdzi się w tej akcji najlepiej. Teleportowała się prosto do Kwatery Głównej, gdyż obiecała, że pomoże dzieciakom w sprzątaniu.
   - Z nieba nam spadasz - powiedziała Ginny. - Dzisiaj bierzemy się za łazienkę... To najgorsze, co może być. 
   Cała ekipa wdziała rękawiczki i ruszyła do boju. Tonks postanowiła zająć się szafką, stojącą w rogu pomieszczenia, na której zieleniła się ohydna pleśń. Gdy wyszorowała blat oraz dwie boczne ścianki, postanowiła ją odsunąć, by wyczyścić ją także od tyłu - ale gdy pchnęła śmierdzący mebel, paskuda ani drgnęła. 
   - Chłopaki, moglibyście mi pomóc? - poprosiła. 
   Fred, George i Ron podeszli do niej i zaczęli pchać szafkę, jednak udało im się ją przesunąć zaledwie o parę milimetrów. 
   - Może coś ciężkiego siedzi w środku - podsunęła Hermiona. 
   Tonks uchyliła drzwiczki. 
   - AAACH! - krzyknęła i odskoczyła. 
   Istotnie, w środku siedziało coś ciężkiego... Wielki, bardzo brzydki ghul, który natychmiast wyskoczył z szafki i rzucił się na Tonks z przeraźliwym wyciem. 
   - DRĘTWOTA! - ryknęli jednocześnie bliźniacy, celując różdżkami w ghula, który po chwili przewrócił się z łoskotem na brudną podłogę. 
   Tonks oddychała szybko, wpatrując się z przerażeniem w bezwładne cielsko. 
   - Rany... - wyjąkała po chwili.
   Fred pochylił się nad oszołomionym ghulem.
   - Nie zdziwiłbym się, jakby zdechł - wyraził swoje zdanie. - Dwa oszałamiacze to nie przelewki.
   - Przecież oddycha - zauważyła Hermiona, zbliżając się ostrożnie. - Teraz nie powinien stanowić zagrożenia, więc możemy go przetransportować na przykład na jakiś stary cmentarz... Powinno mu się tam podobać.
   - A nie prościej od razu dobić? - zaproponował Ron. - No... spójrz na niego. Męczy się tylko.
   - Hermiona ma rację - stanęła po jej stronie Tonks. - Trzeba poprosić Mundungusa, żeby go stąd zabrał i wypuścił na jakimś odludnym polu.
   Już pół godziny później Mundungus z kwaśną miną i wielkim pudłem (zaczarowanym tak, by prawie nic nie ważył) opuścił Grimmauld Place. Reszta towarzystwa wzięła się ponownie za czyszczenie łazienki. 
   - To jak na razie najgorsza rzecz, jaką tu znaleźliśmy - powiedziała Ginny, szorując jedną ze ścianek feralnej szafki. - Wczoraj na przykład znaleźliśmy takie wielkie pająki w jadalni... Jakiś czas temu ten wielki zegar strzelał w nas sworzniami, ale Remus już go unieszkodliwił.
   - Jakim cudem? - dopytywała się Tonks.
   - Pojęcia nie mam. Remus powiedział, że po prostu poprosił go, aby przestał, dobrze dobierając słowa, ale ja myślę, że za tym musi się kryć coś jeszcze. 
   - Niekoniecznie - uśmiechnęła się Tonks. - Czasami, naprawdę, wystarczy odpowiednio dobrać słowa... 
   Reszta sprzątania upłynęła na wesołej pogawędce, a kiedy Tonks wróciła do swojego domu, prawie już zapomniała o incydencie z ghulem. 

***

   Jedenastego sierpnia o dwudziestej drugiej Tonks zamknęła swój boks i ruszyła w stronę wind. Jednak nie wybierała się do domu, choć była zmęczona i najchętniej weszłaby pod gorący prysznic. U wyloty korytarza spotkała się z Kingsley'em.
   - Jeszcze nigdy nie byłam tu o tej porze - wyznała, gdy drzwi windy zamknęły się za nimi ze zgrzytem i mogli porozmawiać bez obaw, że ich ktoś usłyszy. - Myślałby kto, że tyle osób zostaje na nocna zmianę...
   Bo rzeczywiście, w Ministerstwie pozostała przynajmniej jedna czwarta pracowników.
   - Kiedy jeszcze zajmowałem się na poważnie moją robotą, często zarywałem noce - odpowiedział Kingsley. - Ale pomyśl, w jakiej jestem teraz sytuacji. Dwa miesiące temu myślałem, że wykonuję kawał solidnej roboty, a teraz co? Oszukuję mojego szefa, a on mi jeszcze za to płaci.
   - Ale przecież robisz coś bardzo pożytecznego - uśmiechnęła się Tonks. - Gdyby nie ty, Wąchacz prędzej czy później wróciłby tam, gdzie... gdzie spędził kiedyś bardzo dużo czasu. Ale... chyba się polubiliście.
   Kingsley uśmiechnął się.
   - Wąchacz bardzo zyskuje przy bliższym poznaniu - przyznał. 
   Winda zatrzymała się na szóstym piętrze, na którym wciąż było pełno pracowników, więc musieli przerwać rozmowę. Ruszyli razem długim korytarzem, zezując ukradkiem na mijające ich osoby, po czym weszli do gabinetu Sturga Podmore'a.
   - Dobry wieczór - powiedzieli. Sturg skinął chłodno głową, nawet nie podnosząc wzroku znad stosu dokumentów. Podeszli do biurka.
   - My w sprawie zalegalizowania świstokliku - skłamał płynnie Kingsley.
   - Niech pan zamknie drzwi - polecił Sturg.
   Kingsley podszedł do drzwi i zamknął je. Dopiero wtedy Sturg się uśmiechnął.
   - Siadajcie - powiedział, wskazując im dwa krzesła przy biurku. Tonks i Kingsley usiedli. - No, więc tak... Koło wiadomej sprawy zaczął się kręcić jeden facet, Curtis Green. Dzisiaj w barze przysiadł się do Amelii Bones i ciągle ją wypytywał... A wcześniej kręcił się koło Lucjusza Malfoy'a. Jestem pewien, że przynajmniej dwa razy wypowiedział słowo "Potter".
   - To ktoś ważny? - zapytał Kingsley.
   - Zasiada w Wizengamocie jako zastępca nieobecnych i przeważnie współpracuje z Dolores Umbridge. Nie wiem, czy byliście na tym posiedzeniu, kiedy Szalonooki mówił o Umbridge...
   - Ja wiem, kto to jest - powiedziała Tonks. - To jedna z najbliższych pracownic Knota, zdaje się, starszy podsekretarz.
   - Odkąd wybuchła afera z Sami-Wiecie-Kim - dorzucił Kingsley - zaczęła gromadzić przeciwników Dumbledore'a i w końcu stworzyła nieformalny obóz, którego głównym zadaniem jest uprzykrzanie życia wszystkim, którzy nie poszli za Knotem. Mam w swoim boksie jednego delikwenta... na szczęście, straszną gadułę. On sobie siedzi i przechwala się, co nowego zmajstrował... a ja na bieżąco robię notatki. Muszę go tylko ciągle zapewniać, że słucham, tylko ten protokół w sprawie Blacka ma być przygotowany na wczoraj.
   - Greena, niestety, nie da się podejść tak łatwo - westchnął Sturg. - Oczywiście, próbowałem... Ale facet jest ostrożny, jakby chodziło o jego życie. 
   - Wobec tego trzeba pójść za radą Roberta i zorganizować sabotaż - powiedziała raźnie Tonks. - Dajcie mi chwilę, zrobię się na bóstwo i możemy ruszać do akcji.
   Wstała, wyciągnęła różdżkę i wyczarowała sobie w kącie parawan. Schowała się za nim, wyciągnęła z torebki szykowną, czerwoną sukienkę z głębokim dekoltem, kabaretki i pantofle na wysokim obcasie. Gdy się przebrała, wyjrzała zza parawanu i podeszła do małego lusterka wiszącego na ścianie. Powiększyła usta i oczy, dodała sobie piękne, blond pukle, wyostrzyła brwi i wysmukliła szyję. Po chwili namysłu dodała pieprzyk na policzku i z zadowoleniem zaczęła robić sobie wyzywający makijaż. W końcu stanęła przed swoimi kolegami, gotowa do misji i promieniująca seksapilem.
   - Genialnie - pochwalił ją Sturg. - Tylko... Nie za jasną masz cerę? Te wszystkie patykowate lalunie z reguły nałogowo odwiedzają solarium.
   - Nie będę zmieniać karnacji, bo od ciemnej wszystko mnie swędzi - oznajmiła Tonks lekko urażonym tonem.
   - No, skoro tak... - zgodził się Sturg. Potem zarządził: - To wy ruszajcie na stanowiska, a ja czekam na informacje. Powodzenia.
   - Nawzajem - odpowiedzieli Tonks i Kingsley, po czym wyszli z gabinetu. Za rogiem rozdzielili się i każdy ruszył w swoją stronę.
   Tonks, dokładnie poinstruowana, odnalazła gabinet Curtisa Greena i zapukała. Gdy usłyszała burknięcie, bez wątpienia oznaczające zaproszenie, weszła do środka.
   Curtis Green był lekko otyłym mężczyzną o nudnej, wąsatej twarzy, ubrany w wyjątkowo elegancką szatę i uczesany nienagannie, choć niezbyt twarzowo. Jego spuszczony wzrok wyrażał zniecierpliwienie, jednak ledwie przeniósł go na wchodzącą - wyraźnie zgłupiał.
   - Jest sprawa, szefie - powiedziała Tonks niskim głosem z lekką chrypką, występującą u osób, które palą papierosy. Podeszła szybko do biurka (sprężysty, uwodzicielski chód w butach na dwunastocentymetrowym obcasie nie był najlepszym pomysłem w jej wykonaniu) i usiadła bez zaproszenia w fotelu, zakładając nogę na nogę. Zanim jednak przeszła do rzeczy, odezwała się, przybierając wyzywający wyraz twarzy:
   - Mam nadzieję, że nie odmówisz mi jakiegoś dobrego trunku?
   Green przez chwilę patrzył na nią z rozdziawioną buzią, po czym zerwał się gwałtownie i przywołał różdżką dwa kieliszki i ognistą whisky. Nalał sobie i jej.
   - Cóż to za sprawa każe tak pięknej kobiecie przychodzić tu o tej porze? - zapytał, robiąc głupią minę, która w jego mniemaniu była zapewne uwodzicielska.
   - Wszystko w swoim czasie - burknęła Tonks, biorąc kieliszek. - Na zdrowie! - rzekła i umoczyła wargi w przeźroczystym płynie, starając się nie pić i jednocześnie wyglądać, jakby piła. Za to Green wychylił cały kieliszek jednym haustem.
   - Jestem Abigail - przedstawiła się Tonks. - A ty, słodki chłopczyku?
   - Curt... - wyznał przejęty Green.
   - No więc, Curt - ciągnęła grę Tonks. - To miło, że interesuje cię, co robię tu o tak późnej porze... No więc, do rzeczy. - Wyprostowała się i przysunęła do biurka. Tam oparła łokieć o blat. - Przychodzę od Dolores. Jest nadzieja, że uda się jutro wepchnąć mnie do przesłuchania w zastępstwie Adalberta Newmana. Muszę wiedzieć, co się kroi. Mamy coś na tego gnojka, Pottera?
   - A, pewnie, że mamy - zgodził się zadowolony Green. Nachylił się konspiracyjnie. - Pisaliśmy do tego jego wujostwa, czy nie przysłaliby nam tu tego... no... Bradley'a. Jakby go odpowiednio pokierować, mógłby zeznać, że Potter potraktował go czymś ostrym.
   - I co, udało się? - zapytała Tonks, nie starając się kryć podekscytowania, które czuła.
   - A gdzie tam - burknął Green. - Gumochłony boją się nas jak diabeł święconej wody. Pisali, żeby ich zostawić w spokoju, że są porządnymi ludźmi i nie mają nic wspólnego z takimi, jak my... bla bla bla. No... to zrobiliśmy z Dustinem Howkinsem mały wywiad środowiskowy. Protokół mam tutaj. - Poklepał pieszczotliwie blat, pod którym znajdowała się szuflada zamykana zaklęciem. - Wszystkie brudy Pottera, prawdziwe czy nie, ujrzą jutro światło dzienne.
   - Ten protokół na pewno będzie wiarygodny? - zapytała Tonks z powątpiewaniem.
   - Najważniejsze, że ma moc prawną - powiedział z zadowoleniem Green. - Malfoy załatwił nam stosowne piecząteczki. A mnie się udało dotrzeć do ciekawej historii Pottera sprzed trzech lat...
   W tym miejscu rozpoczął długą i bogatą historię użycia przez biednego Harry'ego zaklęcia swobodnego zwisu w lipcu 1992 roku. Nie omieszkał się wspomnieć o swojej roli w przesłuchaniu niejakich państwa Masonów, oraz o długim i żmudnym procesie wszczepiania mugolom wspomnienia, które przedstawiało chłopca lewitującego krzesło ogrodowe.
   Tonks słuchała z uwagą, starając się nie uronić ani słowa. Wiedziała, że musi jak najszybciej biec do Sturga i powiadomić go o konieczności modyfikacji pamięci mugoli w Surrey. Jeżeli Harry przegra tę sprawę, Dumbledore będzie mógł wnieść o apelację i uzupełniające przesłuchanie sąsiadów Dursley'ów wymienionych w protokole. To tak na wypadek, gdyby Kingsley'owi nie udało się przejąć na czas protokołu wywiadu środowiskowego. Wiadomo, że bez niego dowód w postaci zeznań tego czuba Greena nie będzie miał żadnej mocy prawnej.
   Nagle za plecami Tonks rozległo się ostre pukanie do drzwi. Nim Green zdążył powiedzieć "proszę", rozwarły się z hukiem. Tonks obróciła się - i serce w niej zamarło.
   W progu stała Umbridge.
   Tonks odwróciła się, jak gdyby nigdy nic, starając się zachować spokój. Umbridge przecież jej nie zna. Może... może sobie pójdzie, załatwiwszy jakąś bardzo pilną sprawę? A Green... Byle się nie wygadał, będzie dobrze.
   Tonks zacisnęła kciuki pod blatem.
   - Curt, co ty tu wyprawiasz? - zgromiła Greena Umbridge, podchodząc do biurka. Stojąc, była tak wysoka, jak Tonks w siedzącej pozycji. - O której miałeś mi przynieść te... no... - rzuciła Tonks ostrożne spojrzenie - ekspertyzy?
   - Najmocniej przepraszam, Dolores - powiedział Green z niewyraźnym uśmiechem. - Ot, tak się tu zagadaliśmy z Abigail...
   Umbridge rzuciła Tonks jeszcze jedno spojrzenie, tym razem długie i przenikliwe. Tonks przełknęła ślinę.
   - Następnym razem, jak nie wykonasz mojego polecenia, wylecisz z roboty na zbity pysk - ostrzegła go. - Masz te... ekspertyzy?
   Green z westchnieniem sięgnął do szuflady i podał Umbridge teczkę, na której ktoś napisał koślawymi literami "Potter". Umbridge złapała ją szybko i ukryła za plecami, rzucając jeszcze jedno spojrzenie Tonks.
   - Jutro o ósmej u mnie - powiedziała jeszcze, ruszając do wyjścia. Tonks odważyła się wypuścić pierwsze, nieśmiałe westchnienie ulgi. - I lepiej weź się do roboty, a nie migdalisz się tu z tą... Abigail.
   Dotarła już do drzwi i chwyciła klamkę.
   - Ale, Dolores - zaprotestował Green. - Przecież sama mi kazałaś!
   Umbridge zamarła, tak, jak serce Tonks.
   - CO kazałam? - zapytała ostro.
   - No... - stropił się Green. - Wprowadzić Abigail do jutrzejszej rozprawy... Bo Abigail ma... iść za... kogoś tam...
   Ostatnie słowa wypowiadał coraz ciszej i wolniej, widząc, że brwi starszego podsekretarza ministra łączą się w jedną, ostrą linię.
   - Pierwszy raz widzę na oczy tę dziewuchę - odezwała się, a Tonks włosy zjeżyły się na głowie. Rozpaczliwie myślała, jak by tu załagodzić sytuację.
   - No, jak to... - powiedziała, śmiejąc się nerwowo. - Myślałam, że pani wie... Adalbert Newman chciał, żebym go zastąpiła i tak sobie pomyślałam...
   - Łżesz jak pies - odezwała się nagle Umbridge. - Może mi jeszcze powiesz, że nie przysyła cię Albus Dumbledore?
   - No, co pani? - oburzyła się natychmiast Tonks, ale było już za późno: Green poderwał się z miejsca i obezwładnił ją jednym chwytem. Chwilę później wylądował na podłodze, stękając z bólu, a Tonks rzuciła się do drzwi. Była już na korytarzu, kiedy dosięgły ją magiczne więzy, wyczarowane przez Umbridge.
   - Ta żmija za dużo wie - usłyszała nad sobą złowieszczy głos i po chwili znalazła się z powrotem w pozycji stojącej. Tyle, że teraz nie mogła się ruszyć, bo magiczne więzy oplatały całe jej ciało.
   Green przerzucił ją sobie przez ramię i zaniósł z powrotem do gabinetu. Tonks chciała wołać o pomoc, ale ciasny knebel na ustach nie pozwolił jej na wydanie najmniejszego dźwięku.
   - To, co? - zapytała Umbridge, gdy Tonks znalazła się znów w fotelu, skazana na łaskę wroga. - Czyścimy jej pamięć i odsyłamy do Świętego Munga na oddział zamknięty?
   - Trochę szkoda - stwierdził Green ironicznym tonem. - Ładna z niej dupeczka.
   - Och, na jej zgrabnym ciałku nie pozostanie nawet najmniejsza blizna! - obiecała Umbridge, unosząc lekko rękę, w której trzymała różdżkę. Tonks zdołała jakoś przełknąć ślinę. - Będziesz mógł ją sobie odwie...
   Nie zdążyła dokończyć ostatniego zdania. Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł Kingsley, a za nim Robert Burnley. Powalili Umbridge i Greena dwoma szybkimi oszałamiaczami, nim ci zdążyli chociaż otworzyć usta ze zdziwienia.
   Tonks już po chwili poczuła, że jest wolna. Podniosła się, rozcierając obolałe nadgarstki.
   - Dzięki, chłopaki - sapnęła. - Niewiele brakowało.
   - Masz szczęście, że nasz Król mnie zaalarmował - uśmiechnął się Robert. - Ja akurat przechodziłem obok, ale pomyślałem, że widzę scenę zazdrości urządzoną przez małżonkę szanownego pana Greena. Tak przy okazji... wyglądasz zjawiskowo.
   - Nie zamierzam tak wyglądać ani chwili dłużej - powiedziała twardo Tonks, zaciskając oczy i pozwalając swojej twarzy wrócić do zwykłego wyglądu. - Chodźmy już do Sturga, bo chcę się przebrać.
   Tymczasem Kingsley nachylał się nad Greenem i Umbridge, szepcząc jakieś niezrozumiałe słowa. Po chwili podniósł się, trzymając w ręku teczkę.
   - Nic nie będą pamiętali - powiedział. - A to... Wnioskuję, że to coś ważnego.
   - Dobrze wnioskujesz - zgodziła się Tonks. - Ale wszystko opowiem u Sturga. Dzięki, Robercie, za pomoc. Zmywaj się na swoje stanowisko.
   - Robi się, laleczko - puścił do niej oko Robert. - Uszanowanie, Królu.
   Opuścił gabinet Greena, a Tonks i Kinsley już po chwili uczynili to samo.

***

   Gdy za oknami pojawiły się pierwsze oznaki wstającego dnia - wprawdzie magiczne, ale jednak równie punktualne, jak te prawdziwe - Tonks czuła się tak wyczerpana, że Kingsley nieraz musiał ją szturchać, bo zasypiała na stojąco.
   Kilka minut przed piątą oboje poskładali swoje raporty, zapieczętowali biurka i - nie mając nawet siły na rozmowę  - wsiedli do windy i zjechali do atrium.
   Gdy drzwi windy otworzyły się, ujrzeli Dumbledore’a, wychodzącego ze strefy teleportacji.
   – Ach, witajcie – zakrzyknął dyrektor na ich widok. Tonks i Kingsley podeszli do niego. – I jak poszło?
   – Nie było żadnych problemów – odparł Kingsley. – No... trochę zaniepokoił nas Scrimgeour. Odniosłem wrażenie, że nas podejrzewa. Zadawał mnie i Tonks dziwne pytania...
   - Ach, tak... - zamyślił się Dumbledore. - No, nic. Dziękuję, że mi o tym mówisz, Kingsley. Teraz nie bardzo mam czas... ale jak tylko uporam się z naszym Harrym, na pewno spróbuję coś wymyślić. Dobrze... dziękuję wam, moi drodzy. Idźcie się trochę przespać... Ach, Nimfadoro, czy to nie ty miałaś dzisiaj wyznaczoną wartę przy... Departamencie Tajemnic? - ściszył głos tak, że Tonks musiała wyczytać ostatnie dwa słowa z jego ust.
   - Taaak... - westchnęła Tonks.
   - Czujesz się na siłach?
   – Przykro mi, profeso-o-orze... ale chyba nie…
   – Więc dopilnuj, żeby ktoś cię zastąpił, dobrze? – powiedział Dumbledore. – Ja niestety nie mogę, mam dużo spraw na głowie…
   – Do-o-obrze – mruknęła Tonks, ziewając ponownie.
   Dumbledore minął ich i podszedł do wind. Tymczasem Tonks i Kingsley dotarli do strefy teleportacji.
   – No to cześć – powiedział Kingsley.
   – Raczej: „dobranoc” – mruknęła Tonks. – Jak tylko wrócę do domu, od razu kładę się spać. Tylko najpierw muszę wpaść do Kwatery…
   Oboje okręcili się w miejscu i zniknęli.
   Po chwili Tonks pojawiła się przed Grimmauld Place. Gdy tylko zmaterializowały się przed nią drzwi, weszła po wychodzonych stopniach, sięgnęła po różdżkę i stuknęła nią w klamkę w kształcie głowy węża. Rozległy się metaliczne szczęknięcia i Tonks weszła do środka.
   Spodziewała się, że o tak wczesnej porze nie zastanie nikogo w kuchni, ale gdy pchnęła drzwi, ujrzała Syriusza, Artura, Molly i Remusa, siedzących przy kuchennym stole.
   – Dzień dobry wszystkim – powiedziała, po czym podeszła do najbliższego wolnego krzesła i opadła na nie ciężko.
   – Jak tam warta? – zagadnął ją Syriusz.
   – Koszmarnie – mruknęła Tonks. – Jestem zmęczona jak nie wiem, co. Od wpół do czwartej ani na chwilkę nie usiadłam.
   – Może zrobić ci kawy? – zaproponowała Molly. – Zaraz postawi cię na nogi.
   – Nie, dzięki – powiedziała Tonks. – Zaraz wracam do sie-e-ebie – tu ziewnęła potężnie – i położę się spać.
   – Dowiedziałaś się czegoś nowego? – zapytał Remus.
   – O, tak – Tonks ożywiła się nieco. – Wiecie co? Okazało się, że ten Curtis Green zbiera brudy na naszego Harry'ego na zlecenie Umbridge.
   Przez dłuższą chwilę relacjonowała przebieg wydarzeń dzisiejszej nocy. Tymczasem litościwa Molly postawiła przed nią filiżankę herbaty i talerz z kanapkami.
   - Poza tym - ciągnęła Tonks kilka minut później - kiedy byliśmy z Kingsley’em na piątym piętrze, zaczepił nas Scrimgeour…
   Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich Harry, już kompletnie ubrany. Tonks, na widok jego markotnej miny, poczuła zalewającą ją falę współczucia.
   Molly szybko podniosła się ze swojego miejsca.
   – Śniadanie – powiedziała, wyciągając różdżkę i podchodząc do paleniska.
   – Dzie-eee-eń dobry, Harry – ziewnęła Tonks. – Wyspałeś się?
   – Taaak – mruknął Harry.
   – A ja nie-ee spa-a-ałam całą noc – powiedziała, ziewając ponownie. – Chodź tu i usiądź…
   Wysunęła mu krzesło. Była tak zmęczona, że nie zauważyła, iż przy okazji przewróciła drugie.
   – Co byś zjadł, Harry? – zapytała tymczasem Molly. – Owsiankę? Bułeczki? Wędzone śledzie? Jajka na bekonie? Tosty?
   – Dzięki… - odparł beznamiętnie Harry - wystarczy mi tost.
   Remus zerknął szybko na niego; jego brwi zmarszczyły się lekko. Następnie zwrócił się, jak gdyby nigdy nic, do Tonks:
   – Co mówiłaś o tym Scrimgeourze?
   – Och… tak… no wiesz, musimy być ostrożni, zadawał Kigsleyowi i mnie dziwne pytania…
   Opowiedziała im cały przebieg rozmowy ze Scrimgeourem, a potem jeszcze pozostałą część warty. Domyśliła się, że Remus chce zrobić wszystko, aby Harry nie czuł się zobowiązany do rozmowy. W duchu zgodziła się z nim.
   Biedny chłopak... czeka go ciężki dzień.
   – …i musiałam powiedzieć Dumbledore’owi, że tej nocy nie będę w stanie nic zrobić, jestem za bardzo zmęczo-o-ona – skończyła, jeszcze raz ziewając potężnie.
   – Ja cię zastąpię – oświadczył Artur. – Czuję się znakomicie, zresztą i tak muszę skończyć raport… Jak się czujesz? – zwrócił się do Harry’ego.
   Harry wzruszył ramionami.
   – Wkrótce będzie po wszystkim – powiedział Artur pocieszającym tonem. – Za parę godzin zostaniesz uniewinniony.
   Harry milczał. Żuł jednego tosta chyba od piętnastu minut.
   – Przesłuchanie odbędzie się na moim piętrze, w gabinecie Amelii Bones. Jest szefem Departamentu Przestrzegania Prawa i to ona będzie ci zadawać pytania.
   – Harry, Amelia Bones to równa babka – wtrąciła Tonks. – Jest w porządku, wysłucha twoich wyjaśnień.
   Harry kiwnął głową, nadal milcząc.
   – Nie trać panowania nad sobą – rzekł nagle Syriusz. – Bądź uprzejmy i trzymaj się faktów.
   Harry znowu kiwnął głową.
   W mdłym świetle kinkietów jego twarz sprawiała wrażenie zielonej.
   – Prawo jest po twojej stronie – powiedział spokojnie Remus. – Nawet niepełnoletni czarodzieje mogą użyć czarów w sytuacji zagrożenia życia.
   Tymczasem Molly podeszła do Harry’ego z tyłu i zaczęła przyczesywać mu rozczochrane włosy mokrym grzebieniem.
   – Czy ich się nie da przygładzić? – zapytała rozpaczliwym tonem.
   Harry pokręcił głową.
   Artur zerknął na zegarek i spojrzał na Harry’ego.
   – Chyba musimy już iść Jest trochę wcześnie, ale myślę, że lepiej się poczujesz w drodze, niż czekając tutaj.
   – W porządku – zgodził się Harry, po czym rzucił niedojedzoną grzankę i wstał.
   – Wszystko będzie dobrze, Harry – pocieszyła go Tonks, klepiąc go po ramieniu.
   – Powodzenia – rzekł Remus. – Jestem pewny, że wszystko dobrze się skończy.
   – A jak nie – mruknął Syriusz – to sobie porozmawiam z Amelią Bones…
   Harry uśmiechnął się blado. Molly uściskała go.
   – Wszyscy trzymamy kciuki.
   – Fajnie – rzekł Harry. – No… to do zobaczenia.
   Ruszył za Arturem na górę, do przedpokoju. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Tonks ponownie ziewnęła.
   – Mam nadzieję, że jakoś to będzie – powiedziała.
   – Będzie – powiedział stanowczo Remus.
   - Ale gdyby... nie daj, Boże... coś się nie udało... - zaczęła Tonks niepewnie. - To... mamy dla Harry'ego jakąś alternatywę na życie?...
   Syriusz i Remus spojrzeli na siebie.
   - No... - odezwał się Syriusz. - Wtedy Harry najprawdopodobniej zamieszka u mnie...
   - Nie rozpędzaj się, Syriuszu - zgromił przyjaciela Remus. - Wtedy będzie można wnieść apelację. Dzisiejszy dzień nie przekreśla niczego... Chodzi tylko o to, żeby wszystko się jak najszybciej powiodło... żeby chłopak odetchnął i mógł się cieszyć z wakacji.
   Czy tylko Tonks się wydawało, czy też Syriusz nagle sposępniał? Może jej się wydawało... Przecież była tak nieludzko zmęczona.
   – To ja już pójdę – powiedziała, wstając od stołu. – Padam z nóg…
   – Wpadnij tu, jak się wyśpisz – powiedział Syriusz. – Około południa będzie wiadomo, co postanowiono w sprawie Harry’ego… Ach, i pozdrów Andromedę.
   – Pozdrowię. I wpadnę – Tonks pomachała Molly, która przygotowywała śniadanie dla reszty dzieciaków i wspięła się po schodach do przedpokoju. A gdy parę minut później znalazła się już w swoim domu, nawet nie przebrała się w koszulę nocną, tylko padła na łóżko i od razu zasnęła.

sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział 8 ~ Harry ~


   Posiedzenie trwało jeszcze pół godziny. Choć Snape opowiadał wszystko sucho i bez zbędnych ubarwień, Tonks słuchała z rosnącym zainteresowaniem. Między wierszami można się było domyślić, że kilka razy był o włos od poważnych tarapatów.
   Gdy Szalonooki zarządził koniec posiedzenia, Snape natychmiast podniósł się z miejsca i ruszył do drzwi.
   - Nie wyjdziesz z nami? - zapytała Tonks Syriusza.
   - Już dosyć się napatrzyłem na Snape'a - odburknął Syriusz. - Odprawcie go, byle szybko, i wracajcie tu z Harrym.
   Wszyscy ci, którzy nie zostawali na kolacji, opuścili kuchnię i zaczęli pojedyńczo wychodzić na ulicę. Snape wyszedł jako jeden z ostatnich.
   Remus, Tonks i Molly podeszli do drzwi, by pozasuwać wszystkie zasuwy i rygle. Gdy się z tym uporali, zobaczyli młodych Weasley'ów, Hermionę i Harry'ego, schodzących schodami z góry.
   - Jemy tu na dole, w kuchni - wyjaśniła Harry'emu Molly. 
   Tonks wyminęła ich i pierwsza ruszyła ku drzwiom na końcu korytarza. Ale nagle zaczepiła o coś nogą i już po chwili z głośnym łoskotem wylądowała na podłodze.
   - Tonks! - zawołała Molly ze złością, odwracając się w jej stronę.
   - Przepraszam! - jęknęła Tonks z podłogi. - To przez ten kretyński stojak na parasole, potykam się o niego już drugi raz...
   Reszta jej słów utonęła w straszliwym wrzasku, który po chwili wypełnił hol. To pani Black przebudziła się i zaczęła krzyczeć, co sił w płucach:
   - SZUMOWINY! MĘTY! NĘDZNE, PLUGAWE KREATURY! 
   Remus i Molly rzucili się, by zaciągnąć z powrotem zasłony, ale pani Black wrzeszczała coraz głośniej.
   - Przepraszam! - jęknęła Tonks, wlokąc ciężką nogę trolla na swoje miejsce. - O jejku... przepraszam...
   - WYNOCHA STĄD, BĘKARTY, MUTANTY, POTWORY! JAK ŚMIECIE PLUGAWIĆ DOM MOICH OJCÓW?!
   Molly zrezygnowała z prób zaciągnięcia zasłon i biegała po przedpokoju, uciszając różdżką inne portrety, które również wyły wniebogłosy. A potem nagle z kuchni wybiegł Syriusz i wrzasnął:
   - Zamknij się, stara wiedźmo! Zamknij się, ale już!
   Pani Black pobladła.
   - TYYY! - zawyła, wytrzeszczając dziko oczy. - TY ZDRAJCO, TY SZKARADO, HAŃBO MEGO ŁONA!
   - Powiedziałem... ZAMKNIJ SIĘ! - krzyknął Syriusz.
   Szarpnął z całej siły zasłonę, Remus pociągnął drugą i w końcu udało im się je zaciągnąć. Wrzaski umilkły, a w przedpokoju ponownie zapanowała cisza.
   Syriusz odgarnął z czoła długie czarne włosy, odwrócił się i spojrzał na Harry'ego.
   - Witaj, Harry - powiedział ponuro. - Widzę, że już poznałeś moją matkę. 
   - Twoją... 
   - Tak, moją milutką, starą mamuśkę - rzekł Syriusz. - Przez cały miesiąc próbowaliśmy ją ściągnąć ze ściany, ale chyba musiała użyć Zaklęcia Trwałego Przylepca. No, schodźcie szybko, zanim znowu się obudzi.
   Wszyscy razem zeszli z powrotem do kuchni. Tonks zobaczyła, że Mundungus zasnął przy stole, a Artur i Bill rozmawiają cicho, pochylając ku sobie głowy. 
   Molly chrząknęła głośno. Artur podniósł wzrok i, ujrzawszy wchodzących, zerwał się na równe nogi.
   - Harry! - podszedł do niego szybkim krokiem i uścisnął mu rękę. - Jak dobrze cię widzieć!
   Bill natychmiast zaczął zbierać pozostawione na stole protokoły, oraz raporty, przyniesione przez Marca.
   - Jak tam podróż, Harry?! - zawołał, próbując zebrać tuzin zwojów naraz. - Mam nadzieję, że Szalonooki nie kazał wam lecieć przez Grenlandię? 
   - Próbował - powiedziała Tonks, podchodząc do stołu, by pomóc Billowi. Biorąc jeden pergamin, niechcący przewróciła świecę na mapę domu Rowle'a. - Ojej... przepraszam...
   - Zdarza się, moja kochana - powiedziała Molly i szybko machnęła różdżką, by usunąć wosk. Potem porwała mapę ze stołu i wcisnęła w naręcz zwojów, ściskanych przez Billa.
   - To wszystko powinno zniknąć ze stołu pod koniec posiedzenia - warknęła i podeszła do staroświeckiego kredensu, żeby wyjąć z niego talerze.
   Bill wyciągnął różdżkę, mruknął: "Evanesco!" i wszystkie zwoje znikły.
   - Siadaj, Harry - powiedział Syriusz. - Poznałeś już Mundungusa, prawda?
   Mundungus zachrapał donośnie i ocknął się.
   - Któś cóś mówił? - zapytał sennym głosem. - Zgadzam się z Syriuszem...
   Uniósł brudną rękę, jakby głosował, a jego załzawione oczy wpatrywały się tępo w przestrzeń. Ginny zachichotała.
   - Dung, posiedzenie już się skończyło - powiedział Syriusz, kiedy usiedli przy stole. - Przybył Harry.
   - Taa? - wymamrotał Mundungus, łypiąc smętnie na Harry'ego spoza rozczochranych, brudnych włosów. - Ożeż ty karol... rzeczywiście, on tu jest... W porząsiu, 'Arry?
   - Tak jest - odrzekł Harry. 
   Mundungus pogrzebał nerwowo w kieszeniach, wciąż wpatrując się w Harry'ego, i wyciągnął brudną czarną fajkę. Wetknął ją do ust, przypalił końcem różdżki i pociągnął głęboko. Po chwili zniknął w kłębach zielonkawego dymu.
   - Winnym ci jest przeprosiny - rozległ się ochrypły głos z cuchnącej chmury dymu.
   - Proszę cię po raz ostatni, Mundungusie - powiedziała Molly podniesionym głosem - żebyś mi w kuchni nie kopcił tego świństwa, a już zwłaszcza wtedy, gdy zabieramy się do jedzenia!
   - Ach... - mruknął Mundungus. - Dobra. Nie gniewaj się, Molly.   
   Obłok dymu zniknął, kiedy Mundungus schował fajkę do kieszeni, ale w powietrzu nadal unosił się smród palonych skarpetek.
   - I jeśli chcecie coś zjeść przed północą, to ktoś musi mi pomóc - zwróciła się do wszystkich Molly. - Nie, nie ty, Harry, ty siedź, masz za sobą długą podróż...
   - Co mam robić, Molly? - spytała z zapałem Tonks.
   - Eee... nie, dam sobie radę, Tonks, ty też musisz odpocząć, dość dzisiaj przeżyłaś...
   - Nie, nie, muszę ci pomóc! - zawołała Tonks, przewracając krzesło i biegnąc w stronę kredensu, z którego Ginny wyciągała już sztućce.
   Wkrótce ciężkie noże same kroiły mięso i jarzyny pod czujnym okiem Artura, podczas gdy Molly mieszała w kotle nad paleniskiem, a reszta rozkładała talerze, puchary i sztućce, i wyjmowała jedzenie ze spiżarni.
   - Gotowe - powiedziała po kilkunastu minutach Molly, zestawiając gulasz z ognia.
   - Zaniesiemy to do stołu, mamo - zaproponowali Fred i George, wyjmując różdżki.
   - Fred... George... - jęknęła Molly. - NIE! SAMI TO PRZYNIEŚCIE!
   Ale bliźniacy już machnęli różdżkami, a kociołek z gulaszem, żelazny, pękaty dzban z kremowym piwem i ciężka, drewniana deska do krajania chleba z nożem na wierzchu poszybowały ku stołowi. Siedzący tam Harry, Syriusz i Mundungus szybko dali nurka pod stół. Kociołek przeleciał całą długość stołu, zatrzymując się tuż przed krawędzią i 
pozostawiając czarną smugę na drewnianym blacie, dzban z piwem rąbnął z hukiem w stół, a jego zawartość rozprysnęła się po całej kuchni, szeroki nóż do chleba ześliznął się z deski ostrzem w dół i wbił w miejsce, na którym dopiero co spoczywała prawa dłoń Syriusza.
   - NA MIŁOŚĆ BOSKĄ! - wrzasnęła Molly. - PRZECIEŻ NIE MUSIELIŚCIE... MAM JUŻ TEGO DOSYĆ... POZWOLONO WAM UŻYWAĆ CZARÓW, ALE TO NIE ZNACZY, ŻE MUSICIE WYMACHIWAĆ RÓŻDŻKAMI NA WSZYSTKO, CO JEST W TYM DOMU!
   - My chcieliśmy tylko to wszystko przyspieszyć! - zawołał Fred, podbiegając i wyciągając nóż ze stołu. Wybacz, stary - zwrócił się do Syriusza - naprawdę nie chciałem...
   Harry i Syriusz zaśmiewali się głośno. Mundungus, który przewrócił się razem z krzesłem, wstał, kląc pod nosem. Kot Hermiony, Krzywołap wydał z siebie obronne prychnięcie i śmignął pod kredens, skąd widać było tylko jego żółte oczy.
   - Chłopcy - powiedział Artur, przenosząc kociołek z zupą na środek stołu - wasza matka ma świętą rację. Macie już tyle lat, że powinniście wykazać się poczuciem odpowiedzialności...
   - Żaden z waszych braci nie sprawiał takich kłopotów! - wściekała się Molly, stawiając na stole nowy dzban kremowego piwa z takim hukiem, że znowu chlusnęło na wszystkich. - Bill nie musiał się aportować z sypialni do kuchni! Charlie nie rzucał zaklęć na wszystko, co mu się nawinęło pod rękę! Percy...
   Urwała i spojrzała z lękiem na męża, któremu twarz nagle skamieniała. Tonks wiedziała, dlaczego: Percy, trzeci syn Artura i Molly, pokłócił się z ojcem o głoszoną przez Dumbledore'a wersję wydarzeń, a w konsekwencji wyprowadził z domu i od tego czasu nie rozmawiał z żadnym z członków rodziny.
   - Jedzmy już - powiedział szybko Bill.
   - Molly, to wygląda smakowicie - rzekł Remus, nakładając na talerz gulasz i podając jej przez stół.
   Przez kilka minut nikt nic nie mówił, słychać było tylko podzwanianie talerzy, szczęk sztućców i zgrzyt przysuwanych krzeseł. Potem Artur zwrócił się do Syriusza, mówiąc:
   - Aha, miałem ci powiedzieć, że w tym biurku w salonie chyba coś siedzi, bo całe się trzęsie i coś w nim chroboce. Może to tylko bogin, ale uważam, że powinniśmy poprosić Alastora, żeby rzucił na to okiem.
   - Jak sobie życzysz - mruknął Syriusz obojętnym tonem.
   Tonks, którą już zaczęła męczyć ponura atmosfera panująca przy stole, zwróciła się do Hermiony i Ginny:
   - To co, może pozmieniam trochę kształt mojego nosa, chcecie?
   - Jasne! - Hermiona i Ginny trochę się ożywiły.
   - To patrzcie, tego numeru jeszcze nie widziałyście - Tonks zacisnęła powieki i całą siłą woli zmieniła kształt swojego nosa. Gdy otworzyła oczy, był mocno zgarbiony, a z każdej dziurki wyrastały długie kłaki włosów. Ginny i Hermiona wybuchnęły śmiechem. Po kilku minutach, jak weszło to już w zwyczaj przy posiłkach, zaczęły ją prosić o swoje ulubione nosy.
  - Zrób ten podobny do świńskiego ryjka, Tonks...
   Tonks spełniła prośbę. Po chwili dostrzegła zaciekawione spojrzenie Harry'ego i wyszczerzyła do niego zęby.
   Artur, Bill i Remus rozmawiali o goblinach, a Fred, George i Ron siedzieli nachyleni w stronę Mundungusa, słuchając jakiejś historyjki.
   - A teraz może zrób ten z tym wielkim pryszczem - poprosiła Hermiona. 
   Tym razem nos Tonks wydłużył się jak dziób pelikana i zakrzywił na końcu, a na samym jego czubku zakwitł wielki, obrzydliwy bąbel. 
   Nagle przy środkowej części stołu rozległ się głośny wybuch śmiechu. Fred, George, Ron i Mundungus kiwali się i trzęśli na krzesłach.
   - ...a wtedy... - wystękał Mundungus, ocierając rękawem łzy cieknące mu po policzkach - ...a wtedy... żebym tak skonał... on zasuwa taką gadkę: "Dung, skądżeś wytrzasnął tyle ropuch? Bo jakiś skurczybyk podprowadził mi wszystkie moje!" A ja mu na to zasuwam taki tekst: "Rąbnęli ci wszystkie ropuchy? To ja ci mogę kilka opchnąć za rozsądną cenę". I mówię wam, chłopaki, możecie mi wierzyć, albo nie, ale ten garbaty gargulec odkupił ode mnie wszystkie swoje ropuchy, płacąc dwa razy tyle, co za pierwszym razem...
   - Nie sądzę, żebyśmy chcieli słuchać więcej o twoich interesach, Mundungusie, wielkie dzięki, ale nie - powiedziała ostro Molly, kiedy Ron opadł na stół, wyjąc ze śmiechu.
   - Bardzo cię przepraszam, Molly - rzekł natychmiast Mundungus, ocierając oczy. - Ale, rozumiesz, to przecież Will podprowadził je Warty'emu Harrisowi, więc ja nie zrobiłem niczego złego...
   - Nie wiem, gdzie się uczyłeś rozróżniania dobra od zła, Mundungusie, ale wygląda na to, że opuściłeś kilka najważniejszych lekcji - oświadczyła chłodno Molly.
   Fred i George ukryli nosy w pucharach z kremowym piwem. George miał czkawkę. Z jakiegoś powodu Molly rzuciła gniewne spojrzenie na Syriusza, zanim wstała i poszła po wielki placek z rabarbarem.
   W końcu zniknął ostatni kawałek ciasta. Tonks, ziewając, obserwowała, jak Ginny, siedząc na podłodze, bawi się z Krzywołapem.
   - Chyba już czas iść spać - powiedziała Molly.
   - Jeszcze nie, Molly - rzekł Syriusz, odsuwając swój pusty talerz i zwracając się do Harry'ego. - Wiesz, trochę mnie zaskoczyłeś. Myślałem, że jak tylko się tu znajdziesz, zaczniesz pytać o Voldemorta.
   Atmosfera w kuchni nagle się zmieniła. Jeszcze chwilę temu wszyscy byli rozluźnieni i senni - teraz dało się wyczuć nagłe ożywienie, a nawet napięcie. Remus, który właśnie miał wysączyć łyk wina, odstawił ostrożnie puchar.
   - Pytałem! - odrzekł ze złością Harry. - Pytałem Rona i Hermionę, ale mi powiedzieli, że my nie możemy należeć do Zakonu, więc...
   - I mieli całkowitą rację - powiedziała Molly. - Jesteście za młodzi.
   Siedziała wyprostowana, zaciskając dłonie na poręczach krzesła. Już nie wyglądała na senną.
   - A od kiedy to trzeba należeć do Zakonu Feniksa, żeby zadawać pytania? - odezwał się Syriusz. - Harry był przez miesiąc uwięziony w domu mugoli. Ma prawo wiedzieć, co się wydarzyło...
   - No nie! - przerwał mu głośno George.
   - A niby dlaczego tylko on ma prawo? - zapytał ze złością Fred.
   - Przez cały miesiąc próbowaliśmy coś z was wyciągnąć i guzik się dowiedzieliśmy! - zaperzył się George.
   - "Jesteście za młodzi, nie należycie do Zakonu" - zapiał Fred głosem bardzo przypominającym głos jego matki. - A Harry nie jest nawet pełnoletni!
   - To nie moja wina, że nie powiedziano wam, czym zajmuje się Zakon - rzekł Spokojnie Syriusz. - To decyzja waszych rodziców. Natomiast Harry...
   - Nie możesz sam decydować o tym, co jest dobre dla Harry'ego! - krzyknęła Molly, a jej zwykle łagodna twarz zrobiła się groźna. - Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o tym, co powiedział Dumbledore?
   - A co konkretnie masz na myśli? - zapytał Syriusz uprzejmym tonem, w którym jednak czaiła się gotowość do walki.
   - A to, żeby nie mówić Harry'emu więcej, niż musi wiedzieć - odpowiedziała Molly, kładąc nacisk na ostatnich trzech słowach.
   - Wcale nie zamierzam powiedzieć mu więcej, niż musi wiedzieć, Molly - rzekł Syriusz. - Pamiętaj jednak, że to on był świadkiem powrotu Voldemorta. - I znowu na dźwięk tego nazwiska wszyscy się wzdrygnęli. - Ma większe prawo...
   - On nie jest członkiem Zakonu Feniksa! - zaperzyła się Molly. - Ma zaledwie piętnaście lat i...
   - ...i już zdążył dokonać więcej niż wielu członków Zakonu...
   - Nikt nie przeczy, że wiele dokonał! - zawołała Molly, a dłonie zaczęły jej drżeć. - Ale jest jeszcze...
   - Nie jest dzieckiem! - przerwał jej niecierpliwie Syriusz.
   - Ale jeszcze nie jest dorosły! - krzyknęła Molly, a policzki jej pociemniały. - Syriuszu, to nie jest James!
   - Dzięki ci, Molly, ale tak się składa, że doskonale wiem, kim on jest - rzekł chłodno Syriusz.
   - Wcale nie jestem pewna! Czasami mówisz o nim w taki sposób, jakbyś myślał, że wrócił twój najlepszy przyjaciel!
   - A co w tym złego? - zapytał Harry.
   - Złego? Rzecz w tym, Harry, że ty nie jesteś swoim ojcem, choćbyś nie wiem jak był do niego podobny! Chodzisz wciąż do szkoły, i dorośli, którzy są za ciebie odpowiedzialni, powinni o tym pamiętać!
   - A więc uważasz, że jestem nieodpowiedzialnym ojcem chrzestnym, tak? - zapytał Syriusz, podnosząc głos.
   - Uważam, że zawsze robisz wszystko trochę za szybko, Syriuszu, i właśnie dlatego Dumbledore wciąż ci przypomina, żebyś siedział w domu i...
   - Może byś nie mieszała do tego poleceń, jakie otrzymałem od Dumbledore'a, dobrze?
   - Arturze! - Molly spojrzała ostro na męża. - Arturze, może byś mnie poparł, co?
   Artur nie od razu odpowiedział. Zdjął okulary i zaczął powoli czyścić szkła, pocierając je o szatę i nie patrząc na żonę. Dopiero kiedy osadził je pieczołowicie na nosie, rzekł:
   - Molly, Dumbledore wie, że sytuacja się zmieniła. Wypada, by Harry dowiedział się czegoś więcej, skoro już jest w naszej Kwaterze Głównej...
   - Tak, ale to chyba nie znaczy, że trzeba go zachęcać, by pytał, o co mu się podoba!
   - Osobiście uważam - odezwał się cicho Remus, gdy Molly zwróciła się szybko ku niemu, w nadziei, że w końcu znalazła sojusznika    - że Harry powinien poznać fakty... nie wszystkie fakty, Molly, ale ogólny obraz sytuacji... i lepiej, żeby się dowiedział tego od nas niż... usłyszał spaczoną wersję wydarzeń... od innych...
   Mówił spokojnie, z łagodną miną, ale Tonks wiedziała, że Remus ma na myśli niewykryty dotąd przez Molly egzemplarz Uszu Dalekiego Zasięgu.
   - No cóż... - powiedziała Molly, oddychając głęboko i rozglądając się po wszystkich w poszukiwaniu poparcia - cóż... widzę, że jestem w mniejszości. Powiem więc tylko jedno: Dumbledore musiał mieć uzasadnione powody, kiedy mówił, że Harry nie powinien zbyt wiele wiedzieć, a w końcu komu jak komu, ale jemu na pewno leży na sercu dobro Harry'ego...
   - On nie jest twoim synem, Molly - powiedział cicho Syriusz.
   - Ale jakby nim był! - krzyknęła Molly. - Kogo ma poza mną?
   - Mnie!
   - Tak, ciebie - powiedziała drwiącym głosem Molly. - Tylko, że jak siedziałeś w Azkabanie, to nie bardzo mogłeś się nim zajmować, prawda?
   Syriusz zaczął podnosić się z krzesła. 
   - Molly, nie jesteś jedyną osobą przy tym stole, która martwi się o Harry'ego - rzekł ostro Remus. - Syriuszu, usiądź.
   Wargi Molly drżały. Syriusz usiadł powoli, biały na twarzy. 
   - Sądzę, że sam Harry powinien się wypowiedzieć w tej sprawie - ciągnął Remus. - Ma już tyle lat, że może podejmować samodzielnie decyzje.
   - Chcę wiedzieć, co się dzieje - wypalił natychmiast Harry.
   - Świetnie - powiedziała Molly, nieco rozdygotanym głosem. - Ginny... Ron... Hermiono... Fred... George... proszę wyjść z kuchni.
   Wszyscy zaczęli gwałtownie protestować.
   - Jesteśmy już dorośli! - ryknęli jednocześnie Fred i George.
   - Skoro Harry'emu wolno, to dlaczego mnie nie?! - krzyknął Ron.
   - Mamo, ja chcę zostać! - zapiszczała Ginny.
   - NIE! - wrzasnęła Molly, wstając i piorunując ich spojrzeniem. - Absolutnie zabraniam...
   - Molly, nie możesz zabronić zostać Fredowi i George'owi - powiedział ostrożnie Artur. - Oni są już dorośli...
   - Chodzą jeszcze do szkoły...
   - Ale prawnie są już ludźmi dorosłymi - odrzekł Artur tym samym zmęczonym tonem.  
   Molly zrobiła się purpurowa na twarzy.
   - Ja... och... no dobrze, Fred i George mogą zostać, ale Ron...
   - Harry i tak powtórzy mnie i Hermionie wszystko, czego się dowie! - krzyknął Ron. - Prawda, Harry?
   - No jasne - powiedział Harry.
   Ron i Hermiona odetchnęli z ulgą.
   - Wspaniale! - krzyknęła Molly. - Świetnie! Ginny... DO ŁÓŻKA!
   Ginny łatwo się nie poddała. Słyszeli jak się wścieka na matkę, idąc za nią po schodach.
   Po dłuższej chwili Syriusz odezwał się pierwszy:
   - No dobrze, Harry... co chcesz wiedzieć?
   - Gdzie jest Voldemort? - zapytał natychmiast Harry. - Co robi? Próbowałem dowiedzieć się czegoś z mugolskich wiadomości, ale nie znalazłem niczego, co by mogło świadczyć o jego działalności... żadnych wzmianek o dziwnych śmierciach czy innych wypadkach...
   - Bo do żadnych podejrzanych śmierci jeszcze nie doszło - rzekł Syriusz - a przynajmniej my nic o tym nie wiemy... a wiemy już sporo.
   - W każdym razie więcej, niż on się spodziewa - dodał Remus.
   - Przestał już zabijać? To do niego niepodobne - zdziwił się Harry.
   - Narazie nie chce zwracać na siebie uwagi - powiedział Syriusz. - To by było dla niego zbyt niebezpieczne. Jego powrót nie odbył się całkiem tak, jak to sobie zaplanował. Trochę mu nie wyszło.
   - Albo raczej to ty pomieszałeś mu szyki, Harry - wtrącił Remus, uśmiechając się z satysfakcją.
   - Ja? - zdziwił się ponownie Harry.
   - Ano ty, bo przecież miałeś umrzeć! - powiedział Syriusz. - O jego powrocie mieli wiedzieć tylko śmierciożercy. A ty znowu przeżyłeś i mogłeś zaświadczyć o tym, co się stało.
   - A jak ty mu uciekłeś, to już wiedział, że o jego powrocie dowie się Dumbledore. To mu właśnie pomieszało szyki.
   - W jaki sposób? - zapytał Harry.
   - Chyba żartujesz! - żachnął się Bill. - Dumbledore jest jedyną osobą, której Sam-Wiesz-Kto zawsze się bał i dotąd boi!
   - A dzięki tobie Dumbledore mógł zwołać członków Zakonu Feniksa już godzinę po powrocie Voldemorta - dodał Syriusz.
   - Więc co ten zakon właściwie robi? - zapytał Harry, patrząc po wszystkich.
   - Robimy wszystko, by Voldemort nie zrealizował swoich planów - odpowiedział Syriusz.
   - A skąd wiecie, jaki ma plany?
   - To Dumbledore na to wpadł - powiedział Remus - a jak Dumbledore na coś wpadnie, to zwykle się okazuje, że ma rację.
   - Więc co, według Dumbledore'a, planuje Voldemort?
   - Przede wszystkim chce odbudować szeregi swoich zwolenników - odrzekł Syriusz. - Za dawnych dni dysponował całkiem pokaźną armią. Pod jego rozkazami było sporo czarownic i czarodziejów, których zmusił pogróżkami, albo omamił czarami, jego wierni śmierciożercy, a poza tym najróżniejsze fantastyczne stworzenia spod ciemnej gwiazdy. Sam słyszałeś, jak mówił o olbrzymach, a nie tylko ich chce mieć w swoich szeregach. Na pewno nie będzie próbował opanować Ministerstwa Magii z garstką śmierciożerców.
   - Więc wy staracie się przeszkodzić mu w zdobywaniu nowych sprzymierzeńców, tak?
   - Robimy, co w naszej mocy - rzekł Remus.
   - Jak?
   - Cóż, przede wszystkim próbujemy przekonać jak największą liczbę osób, że Sam-Wiesz-Kto powrócił. Chcemy obudzić ich czujność - powiedział Bill. - A okazało się, że to wcale nie jest takie proste. 
   - Dlaczego?
   - Z powodu nastawienia ministerstwa - odpowiedziała Tonks. - Pamiętasz, Harry, jak się zachował Korneliusz Knot po powrocie Sam-Wiesz-Kogo? I do tej pory nie zmienił stanowiska. Uważa to za bzdurę wyssaną z palca.
   - Ale dlaczego? Dlaczego jest taki głupi? Skoro Dumbledore...
   - Utrafiłeś w sedno, Harry - powiedział Artur z krzywym uśmieszkiem. - Dumbledore. 
   - Bo widzisz, Harry, Knot się go boi - dodała ponuro Tonks.
   - Boi się Dumbledore'a?
   - Boi się tego, do czego Dumbledore według niego zmierza - rzekł Artur. - Knot jest przekonany, że Dumbledore spiskuje, by pozbawić go stanowiska. Myśli, że Dumbledore sam chce zostać ministrem magii.
   - Ale przecież Dumbledore wcale nie chce...
   - Oczywiście, że nie - zgodził się Artur. - Nigdy nie chciał być ministrem, chociaż mnóstwo ludzi widziało go na tym stanowisku, gdy Milicenta Bagnold odeszła na emeryturę. W końcu ministrem został Knot, któy jednak wciąż pamięta o popularności Dumbledore'a, choć ten nigdy nie wyraził chęci kandydowania.
   - W głębi ducha Knot dobrze wie, że Dumbledore jest mądrzejszym i potężniejszym czarodziejem od niego i na początku swego urzędowania często prosił go o pomoc i radę - rzekł Remus. - Ale tak bardzo polubił władzę, że teraz już nie chce niczyich rad. Udało mu się przekonać samego siebie, że jest najmądrzejszy, a Dumbledore tylko robi dużo hałasu o byle co.
   - Jak mogło mu coś takiego przyjść do głowy? - oburzył się Harry. - I co, pewnie uważa, że Dumbledore to wszystko wymyślił? Że JA to wymyśliłem, tak?
   - Rzecz w tym, że uwierzenie w powrót Voldemorta oznaczałoby dla ministerstwa stanięcie twarzą w twarz z problemami, z jakimi nie musiało się borykać od blisko czternastu lat - powiedział z goryczą Syriusz. - Knot po prostu się boi, że nie dałby sobie z tym wszystkim rady. O wiele wygodniej jest mu wierzyć, że Dumbledore to wszystko wymyślił, żeby go pozbawić władzy.
   - Teraz już chyba rozumiesz, na czym polega problem - rzekł Lupin. - W sytuacji, gdy ministerstwo utrzymuje, że nie ma co się obawiać Voldemorta, bardzo trudno jest przekonać ludzi o jego powrocie, zwłaszcza, że oni sami też wolą w to nie wierzyć. Co więcej, ministerstwo wywiera silny nacisk na "Proroka Codziennego", żeby przemilczać wszystkie, jak to w ministerstwie nazywają, "szkodliwe pogłoski", wychodzące od Dumbledore'a, więc większość społeczności czarodziejów nie ma pojęcia, co się właściwie dzieje, przez co stają się łatwym celem śmierciożerców, gdy ci użyją Zaklęcia Imperius.
   - Ale wy chyba mówicie ludziom, co się dzieje, prawda? - zapytał Harry.  
   Wszyscy uśmiechnęli się krzywo.
   - Sam pomyśl, Harry - odezwał się Syriusz. - Skoro wszyscy uważają mnie za masowego mordercę, za którego głowę ministerstwo wyznaczyło nagrodę w wysokości dziesięciu tysięcy galeonów, to czy mogę sobie chodzić po ulicach i rozdawać ulotki?
   - Mnie też nikt z ochotą nie zaprasza na herbatki i kolacje - powiedział Remus. - Bo kto by chciał gościć w swym domu wilkołaka?
   - Tonks i Artur straciliby pracę, gdyby zaczęli głośno przekonywać ludzi - dodał Syriusz - a przecież musimy mieć szpiegów w ministerstwie, bo niewątpliwie Voldemort już ma tam swoich.
   - Mimo wszystko udało się nam już przekonać kilka osób - rzekł Artur. - Tonks, na przykład, była ostatnim razem za młoda, żeby ją przyjąć do Zakonu, a na aurorach bardzo nam zależy... Kingsley Shacklebolt też jest cennym nabytkiem. Kieruje pościgiem za Syriuszem, więc łatwo mu przekonać tych z ministerstwa, że Black jest teraz w Tybecie.
   - Ale jeśli nikt z was nie rozpowszechnia informacji o powrocie Voldemorta...
   - A kto powiedział, że nikt z nas tego nie robi? - zapytał Syriusz. - A jak myślisz, dlaczego Dumbledore jest w takich opałach?
   - To znaczy?  
   - Próbują go zdyskredytować - odpowiedział Remus. - Nie czytałeś "Proroka Codziennego" w ubiegłym tygodniu? Napisali, że poniósł klęskę w głosowaniu na przewodniczącego Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, bo się starzeje i traci kontrolę, ale my dobrze wiemy, jak to było: przeciwko niemu głosowali czarodzieje z naszego ministerstwa, po tym, jak wygłosił mowę, w której oznajmił o powrocie Voldemorta. Pozbawili go godności Wielkiego Maga Wizengamotu, czyli Sądu Najwyższego Czarodziejów, i już mówią, że trzeba mu odebrać Order Merlina Pierwszej Klasy.
   - A Dumbledore mówi, że ma to w nosie, że zależy mu tylko na tym, by go nie wyrzucili z talii kart sprzedawanych z czekoladowymi żabami - wtrącił Bill, szczerząc zęby.
   - Nie pora na żarty - stwierdził krótko Artur. - Jeśli będzie dalej przeciwstawiał się ministerstwu, może skończyć w Azkabanie, a to już by była prawdziwa klęska. Dopóki Sam-Wiesz-Kto wie, że Dumbledore wciąż działa i zna jego plany, będzie ostrożny, przynajmniej narazie. A jak Dumbledore'a zabraknie... no, to Sam-Wiesz-Kto będzie miał drogę wolną.
   - Ale jeśli Voldemort będzie próbował zwerbować więcej śmierciożerców, to przecież szybko się rozejdzie, że on jednak powrócił, prawda? - zapytał Harry z wyraźną nadzieją.
   - Nie wyobrażaj sobie, Harry, że Voldemort chodzi po domach i wali do wejściowych drzwi - rzekł Syriusz - On ludzi wciąga podstępem, oszukuje, rzuca na nich uroki i szantażuje. Jest mistrzem działania z ukrycia. Zresztą werbowanie zwolenników to nie jedyne jego zajęcie, ma również inne plany, które może po cichu wprowadzić w życie, i na tym się obecnie skupia.
   - To znaczy? - zapytał szybko Harry.
   - Bardzo mu zależy na czymś, co może tylko wykraść - odpowiedział Syriusz. - Coś w rodzaju broni. Coś, czego nie miał ostatnim razem.
   - Wtedy, gdy miał władzę?
   - Tak.
   - Jaki rodzaj broni? Coś gorszego od Avada Kedavra?
   - Już dosyć! - rozległ się od drzwi głos Molly. 
   Tonks nie zauważyła jej powrotu. Ramiona skrzyżowała na piersi i wyglądała na rozsierdzoną. 
   - Macie zaraz iść spać. Wszyscy - dodała, spoglądając na Harry'ego, Freda, George'a, Rona i Hermionę.
   - Nie będziesz nami rządzić... - zaczął Fred.
   - Zaraz zobaczysz - warknęła Molly. Drżała lekko, patrząc na Syriusza. - Udzieliłeś Harry'emu mnóstwo informacji. Jeszcze parę i już mógłbyś go wprowadzić do Zakonu Feniksa.
   - Dlaczego nie? - zapytał szybko Harry. - Chętnie! Chcę być członkiem, chcę walczyć...
   - Nie.
   Tym razem był to głos Remusa.
   - Członkiem Zakonu może zostać tylko dorosły czarodziej. Taki, który ukończył szkołę - dodał, widząc, że Fred i George już otwierają usta. - Wiążą się z tym zagrożenia, o których żadne z was nie ma pojęcia... Syriuszu, myślę, że Molly ma rację. Dość już się dowiedział.
   Syriusz wzruszył nieznacznie ramionami, ale nie oponował. Molly skinęła władczo na swoich synów, Hermionę i Harry'ego, którzy wstali po kolei i wyszli z kuchni. 
   Przez chwilę zapanowała trochę nieprzyjemna cisza. Potem Artur i Bill oznajmili, że muszą wracać do domu.
   - To może i ja już se pójdę - oznajmił Mundungus, wstając i przeciągając się. - Ale wyżerka była przednia. 
   Po chwili w kuchni pozostali tylko Syriusz, Remus i Tonks.
   - Może naprawdę nie powinniśmy mu tego wszystkiego mówić? - odezwała się Tonks. - Koniec końców... Harry jest jeszcze bardzo młody.
   - Powinien wiedzieć, co się dzieje - powiedział twardo Syriusz. - W końcu kto, jak nie on, już tyle razy uratował nasz świat przed Voldemortem?
   Tonks wzdrygnęła się gwałtownie.
   - Może i tak - zgodziła się. - Ale on jeszcze tak mało wie... Sami-Wiecie-Kto może nim łatwo manipulować.
   - Nie zapominaj, Tonks, że póki Harry jest w Hogwarcie, włos mu z głowy nie spadnie - powiedział Remus. - Tam przecież rządzi Dumbledore.
   - Ale wcale nie jest powiedziane, że Harry do tego Hogwartu wróci - przypomniał Syriusz. Tonks nagle wydało się, że w głosie kuzyna zabrzmiała lekka nuta nadziei. - Poza Hogwartem nie będzie już taki bezpieczny.
   - Będzie - uśmiechnął się Remus. - Dumbledore już o to zadba.
   Tonks spojrzała na najlepszego przyjaciela Syriusza, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. Remus, z tą swoją wiarą w Dumbledore'a, był naprawdę rozbrajający.
   I dziwnie krzepiący.