środa, 9 stycznia 2013

Rozdział 9 ~ Przed przesłuchaniem ~

   Kilka dni później Tonks oraz Lucy - zakrywając wstydliwie pokrytą krostami twarz - udali się do domu Burnley'ów na posiedzenie.
   - Będzie Jerry? - zapytała beznamiętnie Tonks.
   - On dzisiaj pracuje - odparła Lucy. Tonks trochę się rozchmurzyła.
   - Witam, miłe panie! - zakrzyknął Robert, wpuszczając gości do swojego domu. - Lucy, moja kochana, widzę, że życie powoli wraca do twego znękanego ciałka.
   - Oj, znękanego, Robercie - przyznała Lucy, rzucając ukradkowe spojrzenie na ogromne lustro wiszące w przedpokoju. - Te pryszcze już chyba nigdy się nie zagoją...
   - Zagoją się, moja kochana - zapewniła Berta, wychodząc do holu. - Po posiedzeniu przypomnij mi, żebym ci dała trochę liści apusuli. Ugotowane z łyżką miodu w tydzień wyleczą ci skórę. Zresztą, apusula jest dobra nawet jako maseczka.
   - Ale śmierdzi jak kupa goblina - ostrzegł Robert.
   - Nie szkodzi - powiedziała Lucy. - Ważne, żeby pomogło.
   Po tej wymianie zdań rozpoczęło się posiedzenie.
   - Instrukcje naszego drogiego Szalonookiego przewidują na dzisiaj... sprawę młodego Pottera - rozpoczął Robert, przeglądając z namysłem dokumenty, które miał przed sobą. - A ściślej... chodzi o zabezpieczenie terenu przed przesłuchaniem, które odbędzie się dwunastego sierpnia w godzinach przedpołudniowych w gabinecie Amelii Bones.
   - A co masz na myśli, mówiąc: "zabezpieczenie"? - zapytała Tonks.
   - Chodzi o wyłapanie wszystkich smrodów, jakie Ministerstwo gotuje dla naszego Harry'ego - odpowiedział Robert. - I tu uśmiech w twoją stronę, Tonks. Nasi ludzie mają na wroga oko przez cały czas... Ale ostatniej nocy planujemy posunąć się nawet do sabotażu. Ty i twoje metamorfozy mogą okazać się bardzo przydatne.
   - Okej... - odparła Tonks niepewnie. - A co dokładnie miałabym robić?
   W tym miejscu Robert przedstawił cały plan. Godzinę później Tonks opuściła dom Burnley'ów, zastanawiając się, jaki kamuflarz sprawdzi się w tej akcji najlepiej. Teleportowała się prosto do Kwatery Głównej, gdyż obiecała, że pomoże dzieciakom w sprzątaniu.
   - Z nieba nam spadasz - powiedziała Ginny. - Dzisiaj bierzemy się za łazienkę... To najgorsze, co może być. 
   Cała ekipa wdziała rękawiczki i ruszyła do boju. Tonks postanowiła zająć się szafką, stojącą w rogu pomieszczenia, na której zieleniła się ohydna pleśń. Gdy wyszorowała blat oraz dwie boczne ścianki, postanowiła ją odsunąć, by wyczyścić ją także od tyłu - ale gdy pchnęła śmierdzący mebel, paskuda ani drgnęła. 
   - Chłopaki, moglibyście mi pomóc? - poprosiła. 
   Fred, George i Ron podeszli do niej i zaczęli pchać szafkę, jednak udało im się ją przesunąć zaledwie o parę milimetrów. 
   - Może coś ciężkiego siedzi w środku - podsunęła Hermiona. 
   Tonks uchyliła drzwiczki. 
   - AAACH! - krzyknęła i odskoczyła. 
   Istotnie, w środku siedziało coś ciężkiego... Wielki, bardzo brzydki ghul, który natychmiast wyskoczył z szafki i rzucił się na Tonks z przeraźliwym wyciem. 
   - DRĘTWOTA! - ryknęli jednocześnie bliźniacy, celując różdżkami w ghula, który po chwili przewrócił się z łoskotem na brudną podłogę. 
   Tonks oddychała szybko, wpatrując się z przerażeniem w bezwładne cielsko. 
   - Rany... - wyjąkała po chwili.
   Fred pochylił się nad oszołomionym ghulem.
   - Nie zdziwiłbym się, jakby zdechł - wyraził swoje zdanie. - Dwa oszałamiacze to nie przelewki.
   - Przecież oddycha - zauważyła Hermiona, zbliżając się ostrożnie. - Teraz nie powinien stanowić zagrożenia, więc możemy go przetransportować na przykład na jakiś stary cmentarz... Powinno mu się tam podobać.
   - A nie prościej od razu dobić? - zaproponował Ron. - No... spójrz na niego. Męczy się tylko.
   - Hermiona ma rację - stanęła po jej stronie Tonks. - Trzeba poprosić Mundungusa, żeby go stąd zabrał i wypuścił na jakimś odludnym polu.
   Już pół godziny później Mundungus z kwaśną miną i wielkim pudłem (zaczarowanym tak, by prawie nic nie ważył) opuścił Grimmauld Place. Reszta towarzystwa wzięła się ponownie za czyszczenie łazienki. 
   - To jak na razie najgorsza rzecz, jaką tu znaleźliśmy - powiedziała Ginny, szorując jedną ze ścianek feralnej szafki. - Wczoraj na przykład znaleźliśmy takie wielkie pająki w jadalni... Jakiś czas temu ten wielki zegar strzelał w nas sworzniami, ale Remus już go unieszkodliwił.
   - Jakim cudem? - dopytywała się Tonks.
   - Pojęcia nie mam. Remus powiedział, że po prostu poprosił go, aby przestał, dobrze dobierając słowa, ale ja myślę, że za tym musi się kryć coś jeszcze. 
   - Niekoniecznie - uśmiechnęła się Tonks. - Czasami, naprawdę, wystarczy odpowiednio dobrać słowa... 
   Reszta sprzątania upłynęła na wesołej pogawędce, a kiedy Tonks wróciła do swojego domu, prawie już zapomniała o incydencie z ghulem. 

***

   Jedenastego sierpnia o dwudziestej drugiej Tonks zamknęła swój boks i ruszyła w stronę wind. Jednak nie wybierała się do domu, choć była zmęczona i najchętniej weszłaby pod gorący prysznic. U wyloty korytarza spotkała się z Kingsley'em.
   - Jeszcze nigdy nie byłam tu o tej porze - wyznała, gdy drzwi windy zamknęły się za nimi ze zgrzytem i mogli porozmawiać bez obaw, że ich ktoś usłyszy. - Myślałby kto, że tyle osób zostaje na nocna zmianę...
   Bo rzeczywiście, w Ministerstwie pozostała przynajmniej jedna czwarta pracowników.
   - Kiedy jeszcze zajmowałem się na poważnie moją robotą, często zarywałem noce - odpowiedział Kingsley. - Ale pomyśl, w jakiej jestem teraz sytuacji. Dwa miesiące temu myślałem, że wykonuję kawał solidnej roboty, a teraz co? Oszukuję mojego szefa, a on mi jeszcze za to płaci.
   - Ale przecież robisz coś bardzo pożytecznego - uśmiechnęła się Tonks. - Gdyby nie ty, Wąchacz prędzej czy później wróciłby tam, gdzie... gdzie spędził kiedyś bardzo dużo czasu. Ale... chyba się polubiliście.
   Kingsley uśmiechnął się.
   - Wąchacz bardzo zyskuje przy bliższym poznaniu - przyznał. 
   Winda zatrzymała się na szóstym piętrze, na którym wciąż było pełno pracowników, więc musieli przerwać rozmowę. Ruszyli razem długim korytarzem, zezując ukradkiem na mijające ich osoby, po czym weszli do gabinetu Sturga Podmore'a.
   - Dobry wieczór - powiedzieli. Sturg skinął chłodno głową, nawet nie podnosząc wzroku znad stosu dokumentów. Podeszli do biurka.
   - My w sprawie zalegalizowania świstokliku - skłamał płynnie Kingsley.
   - Niech pan zamknie drzwi - polecił Sturg.
   Kingsley podszedł do drzwi i zamknął je. Dopiero wtedy Sturg się uśmiechnął.
   - Siadajcie - powiedział, wskazując im dwa krzesła przy biurku. Tonks i Kingsley usiedli. - No, więc tak... Koło wiadomej sprawy zaczął się kręcić jeden facet, Curtis Green. Dzisiaj w barze przysiadł się do Amelii Bones i ciągle ją wypytywał... A wcześniej kręcił się koło Lucjusza Malfoy'a. Jestem pewien, że przynajmniej dwa razy wypowiedział słowo "Potter".
   - To ktoś ważny? - zapytał Kingsley.
   - Zasiada w Wizengamocie jako zastępca nieobecnych i przeważnie współpracuje z Dolores Umbridge. Nie wiem, czy byliście na tym posiedzeniu, kiedy Szalonooki mówił o Umbridge...
   - Ja wiem, kto to jest - powiedziała Tonks. - To jedna z najbliższych pracownic Knota, zdaje się, starszy podsekretarz.
   - Odkąd wybuchła afera z Sami-Wiecie-Kim - dorzucił Kingsley - zaczęła gromadzić przeciwników Dumbledore'a i w końcu stworzyła nieformalny obóz, którego głównym zadaniem jest uprzykrzanie życia wszystkim, którzy nie poszli za Knotem. Mam w swoim boksie jednego delikwenta... na szczęście, straszną gadułę. On sobie siedzi i przechwala się, co nowego zmajstrował... a ja na bieżąco robię notatki. Muszę go tylko ciągle zapewniać, że słucham, tylko ten protokół w sprawie Blacka ma być przygotowany na wczoraj.
   - Greena, niestety, nie da się podejść tak łatwo - westchnął Sturg. - Oczywiście, próbowałem... Ale facet jest ostrożny, jakby chodziło o jego życie. 
   - Wobec tego trzeba pójść za radą Roberta i zorganizować sabotaż - powiedziała raźnie Tonks. - Dajcie mi chwilę, zrobię się na bóstwo i możemy ruszać do akcji.
   Wstała, wyciągnęła różdżkę i wyczarowała sobie w kącie parawan. Schowała się za nim, wyciągnęła z torebki szykowną, czerwoną sukienkę z głębokim dekoltem, kabaretki i pantofle na wysokim obcasie. Gdy się przebrała, wyjrzała zza parawanu i podeszła do małego lusterka wiszącego na ścianie. Powiększyła usta i oczy, dodała sobie piękne, blond pukle, wyostrzyła brwi i wysmukliła szyję. Po chwili namysłu dodała pieprzyk na policzku i z zadowoleniem zaczęła robić sobie wyzywający makijaż. W końcu stanęła przed swoimi kolegami, gotowa do misji i promieniująca seksapilem.
   - Genialnie - pochwalił ją Sturg. - Tylko... Nie za jasną masz cerę? Te wszystkie patykowate lalunie z reguły nałogowo odwiedzają solarium.
   - Nie będę zmieniać karnacji, bo od ciemnej wszystko mnie swędzi - oznajmiła Tonks lekko urażonym tonem.
   - No, skoro tak... - zgodził się Sturg. Potem zarządził: - To wy ruszajcie na stanowiska, a ja czekam na informacje. Powodzenia.
   - Nawzajem - odpowiedzieli Tonks i Kingsley, po czym wyszli z gabinetu. Za rogiem rozdzielili się i każdy ruszył w swoją stronę.
   Tonks, dokładnie poinstruowana, odnalazła gabinet Curtisa Greena i zapukała. Gdy usłyszała burknięcie, bez wątpienia oznaczające zaproszenie, weszła do środka.
   Curtis Green był lekko otyłym mężczyzną o nudnej, wąsatej twarzy, ubrany w wyjątkowo elegancką szatę i uczesany nienagannie, choć niezbyt twarzowo. Jego spuszczony wzrok wyrażał zniecierpliwienie, jednak ledwie przeniósł go na wchodzącą - wyraźnie zgłupiał.
   - Jest sprawa, szefie - powiedziała Tonks niskim głosem z lekką chrypką, występującą u osób, które palą papierosy. Podeszła szybko do biurka (sprężysty, uwodzicielski chód w butach na dwunastocentymetrowym obcasie nie był najlepszym pomysłem w jej wykonaniu) i usiadła bez zaproszenia w fotelu, zakładając nogę na nogę. Zanim jednak przeszła do rzeczy, odezwała się, przybierając wyzywający wyraz twarzy:
   - Mam nadzieję, że nie odmówisz mi jakiegoś dobrego trunku?
   Green przez chwilę patrzył na nią z rozdziawioną buzią, po czym zerwał się gwałtownie i przywołał różdżką dwa kieliszki i ognistą whisky. Nalał sobie i jej.
   - Cóż to za sprawa każe tak pięknej kobiecie przychodzić tu o tej porze? - zapytał, robiąc głupią minę, która w jego mniemaniu była zapewne uwodzicielska.
   - Wszystko w swoim czasie - burknęła Tonks, biorąc kieliszek. - Na zdrowie! - rzekła i umoczyła wargi w przeźroczystym płynie, starając się nie pić i jednocześnie wyglądać, jakby piła. Za to Green wychylił cały kieliszek jednym haustem.
   - Jestem Abigail - przedstawiła się Tonks. - A ty, słodki chłopczyku?
   - Curt... - wyznał przejęty Green.
   - No więc, Curt - ciągnęła grę Tonks. - To miło, że interesuje cię, co robię tu o tak późnej porze... No więc, do rzeczy. - Wyprostowała się i przysunęła do biurka. Tam oparła łokieć o blat. - Przychodzę od Dolores. Jest nadzieja, że uda się jutro wepchnąć mnie do przesłuchania w zastępstwie Adalberta Newmana. Muszę wiedzieć, co się kroi. Mamy coś na tego gnojka, Pottera?
   - A, pewnie, że mamy - zgodził się zadowolony Green. Nachylił się konspiracyjnie. - Pisaliśmy do tego jego wujostwa, czy nie przysłaliby nam tu tego... no... Bradley'a. Jakby go odpowiednio pokierować, mógłby zeznać, że Potter potraktował go czymś ostrym.
   - I co, udało się? - zapytała Tonks, nie starając się kryć podekscytowania, które czuła.
   - A gdzie tam - burknął Green. - Gumochłony boją się nas jak diabeł święconej wody. Pisali, żeby ich zostawić w spokoju, że są porządnymi ludźmi i nie mają nic wspólnego z takimi, jak my... bla bla bla. No... to zrobiliśmy z Dustinem Howkinsem mały wywiad środowiskowy. Protokół mam tutaj. - Poklepał pieszczotliwie blat, pod którym znajdowała się szuflada zamykana zaklęciem. - Wszystkie brudy Pottera, prawdziwe czy nie, ujrzą jutro światło dzienne.
   - Ten protokół na pewno będzie wiarygodny? - zapytała Tonks z powątpiewaniem.
   - Najważniejsze, że ma moc prawną - powiedział z zadowoleniem Green. - Malfoy załatwił nam stosowne piecząteczki. A mnie się udało dotrzeć do ciekawej historii Pottera sprzed trzech lat...
   W tym miejscu rozpoczął długą i bogatą historię użycia przez biednego Harry'ego zaklęcia swobodnego zwisu w lipcu 1992 roku. Nie omieszkał się wspomnieć o swojej roli w przesłuchaniu niejakich państwa Masonów, oraz o długim i żmudnym procesie wszczepiania mugolom wspomnienia, które przedstawiało chłopca lewitującego krzesło ogrodowe.
   Tonks słuchała z uwagą, starając się nie uronić ani słowa. Wiedziała, że musi jak najszybciej biec do Sturga i powiadomić go o konieczności modyfikacji pamięci mugoli w Surrey. Jeżeli Harry przegra tę sprawę, Dumbledore będzie mógł wnieść o apelację i uzupełniające przesłuchanie sąsiadów Dursley'ów wymienionych w protokole. To tak na wypadek, gdyby Kingsley'owi nie udało się przejąć na czas protokołu wywiadu środowiskowego. Wiadomo, że bez niego dowód w postaci zeznań tego czuba Greena nie będzie miał żadnej mocy prawnej.
   Nagle za plecami Tonks rozległo się ostre pukanie do drzwi. Nim Green zdążył powiedzieć "proszę", rozwarły się z hukiem. Tonks obróciła się - i serce w niej zamarło.
   W progu stała Umbridge.
   Tonks odwróciła się, jak gdyby nigdy nic, starając się zachować spokój. Umbridge przecież jej nie zna. Może... może sobie pójdzie, załatwiwszy jakąś bardzo pilną sprawę? A Green... Byle się nie wygadał, będzie dobrze.
   Tonks zacisnęła kciuki pod blatem.
   - Curt, co ty tu wyprawiasz? - zgromiła Greena Umbridge, podchodząc do biurka. Stojąc, była tak wysoka, jak Tonks w siedzącej pozycji. - O której miałeś mi przynieść te... no... - rzuciła Tonks ostrożne spojrzenie - ekspertyzy?
   - Najmocniej przepraszam, Dolores - powiedział Green z niewyraźnym uśmiechem. - Ot, tak się tu zagadaliśmy z Abigail...
   Umbridge rzuciła Tonks jeszcze jedno spojrzenie, tym razem długie i przenikliwe. Tonks przełknęła ślinę.
   - Następnym razem, jak nie wykonasz mojego polecenia, wylecisz z roboty na zbity pysk - ostrzegła go. - Masz te... ekspertyzy?
   Green z westchnieniem sięgnął do szuflady i podał Umbridge teczkę, na której ktoś napisał koślawymi literami "Potter". Umbridge złapała ją szybko i ukryła za plecami, rzucając jeszcze jedno spojrzenie Tonks.
   - Jutro o ósmej u mnie - powiedziała jeszcze, ruszając do wyjścia. Tonks odważyła się wypuścić pierwsze, nieśmiałe westchnienie ulgi. - I lepiej weź się do roboty, a nie migdalisz się tu z tą... Abigail.
   Dotarła już do drzwi i chwyciła klamkę.
   - Ale, Dolores - zaprotestował Green. - Przecież sama mi kazałaś!
   Umbridge zamarła, tak, jak serce Tonks.
   - CO kazałam? - zapytała ostro.
   - No... - stropił się Green. - Wprowadzić Abigail do jutrzejszej rozprawy... Bo Abigail ma... iść za... kogoś tam...
   Ostatnie słowa wypowiadał coraz ciszej i wolniej, widząc, że brwi starszego podsekretarza ministra łączą się w jedną, ostrą linię.
   - Pierwszy raz widzę na oczy tę dziewuchę - odezwała się, a Tonks włosy zjeżyły się na głowie. Rozpaczliwie myślała, jak by tu załagodzić sytuację.
   - No, jak to... - powiedziała, śmiejąc się nerwowo. - Myślałam, że pani wie... Adalbert Newman chciał, żebym go zastąpiła i tak sobie pomyślałam...
   - Łżesz jak pies - odezwała się nagle Umbridge. - Może mi jeszcze powiesz, że nie przysyła cię Albus Dumbledore?
   - No, co pani? - oburzyła się natychmiast Tonks, ale było już za późno: Green poderwał się z miejsca i obezwładnił ją jednym chwytem. Chwilę później wylądował na podłodze, stękając z bólu, a Tonks rzuciła się do drzwi. Była już na korytarzu, kiedy dosięgły ją magiczne więzy, wyczarowane przez Umbridge.
   - Ta żmija za dużo wie - usłyszała nad sobą złowieszczy głos i po chwili znalazła się z powrotem w pozycji stojącej. Tyle, że teraz nie mogła się ruszyć, bo magiczne więzy oplatały całe jej ciało.
   Green przerzucił ją sobie przez ramię i zaniósł z powrotem do gabinetu. Tonks chciała wołać o pomoc, ale ciasny knebel na ustach nie pozwolił jej na wydanie najmniejszego dźwięku.
   - To, co? - zapytała Umbridge, gdy Tonks znalazła się znów w fotelu, skazana na łaskę wroga. - Czyścimy jej pamięć i odsyłamy do Świętego Munga na oddział zamknięty?
   - Trochę szkoda - stwierdził Green ironicznym tonem. - Ładna z niej dupeczka.
   - Och, na jej zgrabnym ciałku nie pozostanie nawet najmniejsza blizna! - obiecała Umbridge, unosząc lekko rękę, w której trzymała różdżkę. Tonks zdołała jakoś przełknąć ślinę. - Będziesz mógł ją sobie odwie...
   Nie zdążyła dokończyć ostatniego zdania. Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadł Kingsley, a za nim Robert Burnley. Powalili Umbridge i Greena dwoma szybkimi oszałamiaczami, nim ci zdążyli chociaż otworzyć usta ze zdziwienia.
   Tonks już po chwili poczuła, że jest wolna. Podniosła się, rozcierając obolałe nadgarstki.
   - Dzięki, chłopaki - sapnęła. - Niewiele brakowało.
   - Masz szczęście, że nasz Król mnie zaalarmował - uśmiechnął się Robert. - Ja akurat przechodziłem obok, ale pomyślałem, że widzę scenę zazdrości urządzoną przez małżonkę szanownego pana Greena. Tak przy okazji... wyglądasz zjawiskowo.
   - Nie zamierzam tak wyglądać ani chwili dłużej - powiedziała twardo Tonks, zaciskając oczy i pozwalając swojej twarzy wrócić do zwykłego wyglądu. - Chodźmy już do Sturga, bo chcę się przebrać.
   Tymczasem Kingsley nachylał się nad Greenem i Umbridge, szepcząc jakieś niezrozumiałe słowa. Po chwili podniósł się, trzymając w ręku teczkę.
   - Nic nie będą pamiętali - powiedział. - A to... Wnioskuję, że to coś ważnego.
   - Dobrze wnioskujesz - zgodziła się Tonks. - Ale wszystko opowiem u Sturga. Dzięki, Robercie, za pomoc. Zmywaj się na swoje stanowisko.
   - Robi się, laleczko - puścił do niej oko Robert. - Uszanowanie, Królu.
   Opuścił gabinet Greena, a Tonks i Kinsley już po chwili uczynili to samo.

***

   Gdy za oknami pojawiły się pierwsze oznaki wstającego dnia - wprawdzie magiczne, ale jednak równie punktualne, jak te prawdziwe - Tonks czuła się tak wyczerpana, że Kingsley nieraz musiał ją szturchać, bo zasypiała na stojąco.
   Kilka minut przed piątą oboje poskładali swoje raporty, zapieczętowali biurka i - nie mając nawet siły na rozmowę  - wsiedli do windy i zjechali do atrium.
   Gdy drzwi windy otworzyły się, ujrzeli Dumbledore’a, wychodzącego ze strefy teleportacji.
   – Ach, witajcie – zakrzyknął dyrektor na ich widok. Tonks i Kingsley podeszli do niego. – I jak poszło?
   – Nie było żadnych problemów – odparł Kingsley. – No... trochę zaniepokoił nas Scrimgeour. Odniosłem wrażenie, że nas podejrzewa. Zadawał mnie i Tonks dziwne pytania...
   - Ach, tak... - zamyślił się Dumbledore. - No, nic. Dziękuję, że mi o tym mówisz, Kingsley. Teraz nie bardzo mam czas... ale jak tylko uporam się z naszym Harrym, na pewno spróbuję coś wymyślić. Dobrze... dziękuję wam, moi drodzy. Idźcie się trochę przespać... Ach, Nimfadoro, czy to nie ty miałaś dzisiaj wyznaczoną wartę przy... Departamencie Tajemnic? - ściszył głos tak, że Tonks musiała wyczytać ostatnie dwa słowa z jego ust.
   - Taaak... - westchnęła Tonks.
   - Czujesz się na siłach?
   – Przykro mi, profeso-o-orze... ale chyba nie…
   – Więc dopilnuj, żeby ktoś cię zastąpił, dobrze? – powiedział Dumbledore. – Ja niestety nie mogę, mam dużo spraw na głowie…
   – Do-o-obrze – mruknęła Tonks, ziewając ponownie.
   Dumbledore minął ich i podszedł do wind. Tymczasem Tonks i Kingsley dotarli do strefy teleportacji.
   – No to cześć – powiedział Kingsley.
   – Raczej: „dobranoc” – mruknęła Tonks. – Jak tylko wrócę do domu, od razu kładę się spać. Tylko najpierw muszę wpaść do Kwatery…
   Oboje okręcili się w miejscu i zniknęli.
   Po chwili Tonks pojawiła się przed Grimmauld Place. Gdy tylko zmaterializowały się przed nią drzwi, weszła po wychodzonych stopniach, sięgnęła po różdżkę i stuknęła nią w klamkę w kształcie głowy węża. Rozległy się metaliczne szczęknięcia i Tonks weszła do środka.
   Spodziewała się, że o tak wczesnej porze nie zastanie nikogo w kuchni, ale gdy pchnęła drzwi, ujrzała Syriusza, Artura, Molly i Remusa, siedzących przy kuchennym stole.
   – Dzień dobry wszystkim – powiedziała, po czym podeszła do najbliższego wolnego krzesła i opadła na nie ciężko.
   – Jak tam warta? – zagadnął ją Syriusz.
   – Koszmarnie – mruknęła Tonks. – Jestem zmęczona jak nie wiem, co. Od wpół do czwartej ani na chwilkę nie usiadłam.
   – Może zrobić ci kawy? – zaproponowała Molly. – Zaraz postawi cię na nogi.
   – Nie, dzięki – powiedziała Tonks. – Zaraz wracam do sie-e-ebie – tu ziewnęła potężnie – i położę się spać.
   – Dowiedziałaś się czegoś nowego? – zapytał Remus.
   – O, tak – Tonks ożywiła się nieco. – Wiecie co? Okazało się, że ten Curtis Green zbiera brudy na naszego Harry'ego na zlecenie Umbridge.
   Przez dłuższą chwilę relacjonowała przebieg wydarzeń dzisiejszej nocy. Tymczasem litościwa Molly postawiła przed nią filiżankę herbaty i talerz z kanapkami.
   - Poza tym - ciągnęła Tonks kilka minut później - kiedy byliśmy z Kingsley’em na piątym piętrze, zaczepił nas Scrimgeour…
   Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich Harry, już kompletnie ubrany. Tonks, na widok jego markotnej miny, poczuła zalewającą ją falę współczucia.
   Molly szybko podniosła się ze swojego miejsca.
   – Śniadanie – powiedziała, wyciągając różdżkę i podchodząc do paleniska.
   – Dzie-eee-eń dobry, Harry – ziewnęła Tonks. – Wyspałeś się?
   – Taaak – mruknął Harry.
   – A ja nie-ee spa-a-ałam całą noc – powiedziała, ziewając ponownie. – Chodź tu i usiądź…
   Wysunęła mu krzesło. Była tak zmęczona, że nie zauważyła, iż przy okazji przewróciła drugie.
   – Co byś zjadł, Harry? – zapytała tymczasem Molly. – Owsiankę? Bułeczki? Wędzone śledzie? Jajka na bekonie? Tosty?
   – Dzięki… - odparł beznamiętnie Harry - wystarczy mi tost.
   Remus zerknął szybko na niego; jego brwi zmarszczyły się lekko. Następnie zwrócił się, jak gdyby nigdy nic, do Tonks:
   – Co mówiłaś o tym Scrimgeourze?
   – Och… tak… no wiesz, musimy być ostrożni, zadawał Kigsleyowi i mnie dziwne pytania…
   Opowiedziała im cały przebieg rozmowy ze Scrimgeourem, a potem jeszcze pozostałą część warty. Domyśliła się, że Remus chce zrobić wszystko, aby Harry nie czuł się zobowiązany do rozmowy. W duchu zgodziła się z nim.
   Biedny chłopak... czeka go ciężki dzień.
   – …i musiałam powiedzieć Dumbledore’owi, że tej nocy nie będę w stanie nic zrobić, jestem za bardzo zmęczo-o-ona – skończyła, jeszcze raz ziewając potężnie.
   – Ja cię zastąpię – oświadczył Artur. – Czuję się znakomicie, zresztą i tak muszę skończyć raport… Jak się czujesz? – zwrócił się do Harry’ego.
   Harry wzruszył ramionami.
   – Wkrótce będzie po wszystkim – powiedział Artur pocieszającym tonem. – Za parę godzin zostaniesz uniewinniony.
   Harry milczał. Żuł jednego tosta chyba od piętnastu minut.
   – Przesłuchanie odbędzie się na moim piętrze, w gabinecie Amelii Bones. Jest szefem Departamentu Przestrzegania Prawa i to ona będzie ci zadawać pytania.
   – Harry, Amelia Bones to równa babka – wtrąciła Tonks. – Jest w porządku, wysłucha twoich wyjaśnień.
   Harry kiwnął głową, nadal milcząc.
   – Nie trać panowania nad sobą – rzekł nagle Syriusz. – Bądź uprzejmy i trzymaj się faktów.
   Harry znowu kiwnął głową.
   W mdłym świetle kinkietów jego twarz sprawiała wrażenie zielonej.
   – Prawo jest po twojej stronie – powiedział spokojnie Remus. – Nawet niepełnoletni czarodzieje mogą użyć czarów w sytuacji zagrożenia życia.
   Tymczasem Molly podeszła do Harry’ego z tyłu i zaczęła przyczesywać mu rozczochrane włosy mokrym grzebieniem.
   – Czy ich się nie da przygładzić? – zapytała rozpaczliwym tonem.
   Harry pokręcił głową.
   Artur zerknął na zegarek i spojrzał na Harry’ego.
   – Chyba musimy już iść Jest trochę wcześnie, ale myślę, że lepiej się poczujesz w drodze, niż czekając tutaj.
   – W porządku – zgodził się Harry, po czym rzucił niedojedzoną grzankę i wstał.
   – Wszystko będzie dobrze, Harry – pocieszyła go Tonks, klepiąc go po ramieniu.
   – Powodzenia – rzekł Remus. – Jestem pewny, że wszystko dobrze się skończy.
   – A jak nie – mruknął Syriusz – to sobie porozmawiam z Amelią Bones…
   Harry uśmiechnął się blado. Molly uściskała go.
   – Wszyscy trzymamy kciuki.
   – Fajnie – rzekł Harry. – No… to do zobaczenia.
   Ruszył za Arturem na górę, do przedpokoju. Gdy zamknęły się za nimi drzwi, Tonks ponownie ziewnęła.
   – Mam nadzieję, że jakoś to będzie – powiedziała.
   – Będzie – powiedział stanowczo Remus.
   - Ale gdyby... nie daj, Boże... coś się nie udało... - zaczęła Tonks niepewnie. - To... mamy dla Harry'ego jakąś alternatywę na życie?...
   Syriusz i Remus spojrzeli na siebie.
   - No... - odezwał się Syriusz. - Wtedy Harry najprawdopodobniej zamieszka u mnie...
   - Nie rozpędzaj się, Syriuszu - zgromił przyjaciela Remus. - Wtedy będzie można wnieść apelację. Dzisiejszy dzień nie przekreśla niczego... Chodzi tylko o to, żeby wszystko się jak najszybciej powiodło... żeby chłopak odetchnął i mógł się cieszyć z wakacji.
   Czy tylko Tonks się wydawało, czy też Syriusz nagle sposępniał? Może jej się wydawało... Przecież była tak nieludzko zmęczona.
   – To ja już pójdę – powiedziała, wstając od stołu. – Padam z nóg…
   – Wpadnij tu, jak się wyśpisz – powiedział Syriusz. – Około południa będzie wiadomo, co postanowiono w sprawie Harry’ego… Ach, i pozdrów Andromedę.
   – Pozdrowię. I wpadnę – Tonks pomachała Molly, która przygotowywała śniadanie dla reszty dzieciaków i wspięła się po schodach do przedpokoju. A gdy parę minut później znalazła się już w swoim domu, nawet nie przebrała się w koszulę nocną, tylko padła na łóżko i od razu zasnęła.

sobota, 5 stycznia 2013

Rozdział 8 ~ Harry ~


   Posiedzenie trwało jeszcze pół godziny. Choć Snape opowiadał wszystko sucho i bez zbędnych ubarwień, Tonks słuchała z rosnącym zainteresowaniem. Między wierszami można się było domyślić, że kilka razy był o włos od poważnych tarapatów.
   Gdy Szalonooki zarządził koniec posiedzenia, Snape natychmiast podniósł się z miejsca i ruszył do drzwi.
   - Nie wyjdziesz z nami? - zapytała Tonks Syriusza.
   - Już dosyć się napatrzyłem na Snape'a - odburknął Syriusz. - Odprawcie go, byle szybko, i wracajcie tu z Harrym.
   Wszyscy ci, którzy nie zostawali na kolacji, opuścili kuchnię i zaczęli pojedyńczo wychodzić na ulicę. Snape wyszedł jako jeden z ostatnich.
   Remus, Tonks i Molly podeszli do drzwi, by pozasuwać wszystkie zasuwy i rygle. Gdy się z tym uporali, zobaczyli młodych Weasley'ów, Hermionę i Harry'ego, schodzących schodami z góry.
   - Jemy tu na dole, w kuchni - wyjaśniła Harry'emu Molly. 
   Tonks wyminęła ich i pierwsza ruszyła ku drzwiom na końcu korytarza. Ale nagle zaczepiła o coś nogą i już po chwili z głośnym łoskotem wylądowała na podłodze.
   - Tonks! - zawołała Molly ze złością, odwracając się w jej stronę.
   - Przepraszam! - jęknęła Tonks z podłogi. - To przez ten kretyński stojak na parasole, potykam się o niego już drugi raz...
   Reszta jej słów utonęła w straszliwym wrzasku, który po chwili wypełnił hol. To pani Black przebudziła się i zaczęła krzyczeć, co sił w płucach:
   - SZUMOWINY! MĘTY! NĘDZNE, PLUGAWE KREATURY! 
   Remus i Molly rzucili się, by zaciągnąć z powrotem zasłony, ale pani Black wrzeszczała coraz głośniej.
   - Przepraszam! - jęknęła Tonks, wlokąc ciężką nogę trolla na swoje miejsce. - O jejku... przepraszam...
   - WYNOCHA STĄD, BĘKARTY, MUTANTY, POTWORY! JAK ŚMIECIE PLUGAWIĆ DOM MOICH OJCÓW?!
   Molly zrezygnowała z prób zaciągnięcia zasłon i biegała po przedpokoju, uciszając różdżką inne portrety, które również wyły wniebogłosy. A potem nagle z kuchni wybiegł Syriusz i wrzasnął:
   - Zamknij się, stara wiedźmo! Zamknij się, ale już!
   Pani Black pobladła.
   - TYYY! - zawyła, wytrzeszczając dziko oczy. - TY ZDRAJCO, TY SZKARADO, HAŃBO MEGO ŁONA!
   - Powiedziałem... ZAMKNIJ SIĘ! - krzyknął Syriusz.
   Szarpnął z całej siły zasłonę, Remus pociągnął drugą i w końcu udało im się je zaciągnąć. Wrzaski umilkły, a w przedpokoju ponownie zapanowała cisza.
   Syriusz odgarnął z czoła długie czarne włosy, odwrócił się i spojrzał na Harry'ego.
   - Witaj, Harry - powiedział ponuro. - Widzę, że już poznałeś moją matkę. 
   - Twoją... 
   - Tak, moją milutką, starą mamuśkę - rzekł Syriusz. - Przez cały miesiąc próbowaliśmy ją ściągnąć ze ściany, ale chyba musiała użyć Zaklęcia Trwałego Przylepca. No, schodźcie szybko, zanim znowu się obudzi.
   Wszyscy razem zeszli z powrotem do kuchni. Tonks zobaczyła, że Mundungus zasnął przy stole, a Artur i Bill rozmawiają cicho, pochylając ku sobie głowy. 
   Molly chrząknęła głośno. Artur podniósł wzrok i, ujrzawszy wchodzących, zerwał się na równe nogi.
   - Harry! - podszedł do niego szybkim krokiem i uścisnął mu rękę. - Jak dobrze cię widzieć!
   Bill natychmiast zaczął zbierać pozostawione na stole protokoły, oraz raporty, przyniesione przez Marca.
   - Jak tam podróż, Harry?! - zawołał, próbując zebrać tuzin zwojów naraz. - Mam nadzieję, że Szalonooki nie kazał wam lecieć przez Grenlandię? 
   - Próbował - powiedziała Tonks, podchodząc do stołu, by pomóc Billowi. Biorąc jeden pergamin, niechcący przewróciła świecę na mapę domu Rowle'a. - Ojej... przepraszam...
   - Zdarza się, moja kochana - powiedziała Molly i szybko machnęła różdżką, by usunąć wosk. Potem porwała mapę ze stołu i wcisnęła w naręcz zwojów, ściskanych przez Billa.
   - To wszystko powinno zniknąć ze stołu pod koniec posiedzenia - warknęła i podeszła do staroświeckiego kredensu, żeby wyjąć z niego talerze.
   Bill wyciągnął różdżkę, mruknął: "Evanesco!" i wszystkie zwoje znikły.
   - Siadaj, Harry - powiedział Syriusz. - Poznałeś już Mundungusa, prawda?
   Mundungus zachrapał donośnie i ocknął się.
   - Któś cóś mówił? - zapytał sennym głosem. - Zgadzam się z Syriuszem...
   Uniósł brudną rękę, jakby głosował, a jego załzawione oczy wpatrywały się tępo w przestrzeń. Ginny zachichotała.
   - Dung, posiedzenie już się skończyło - powiedział Syriusz, kiedy usiedli przy stole. - Przybył Harry.
   - Taa? - wymamrotał Mundungus, łypiąc smętnie na Harry'ego spoza rozczochranych, brudnych włosów. - Ożeż ty karol... rzeczywiście, on tu jest... W porząsiu, 'Arry?
   - Tak jest - odrzekł Harry. 
   Mundungus pogrzebał nerwowo w kieszeniach, wciąż wpatrując się w Harry'ego, i wyciągnął brudną czarną fajkę. Wetknął ją do ust, przypalił końcem różdżki i pociągnął głęboko. Po chwili zniknął w kłębach zielonkawego dymu.
   - Winnym ci jest przeprosiny - rozległ się ochrypły głos z cuchnącej chmury dymu.
   - Proszę cię po raz ostatni, Mundungusie - powiedziała Molly podniesionym głosem - żebyś mi w kuchni nie kopcił tego świństwa, a już zwłaszcza wtedy, gdy zabieramy się do jedzenia!
   - Ach... - mruknął Mundungus. - Dobra. Nie gniewaj się, Molly.   
   Obłok dymu zniknął, kiedy Mundungus schował fajkę do kieszeni, ale w powietrzu nadal unosił się smród palonych skarpetek.
   - I jeśli chcecie coś zjeść przed północą, to ktoś musi mi pomóc - zwróciła się do wszystkich Molly. - Nie, nie ty, Harry, ty siedź, masz za sobą długą podróż...
   - Co mam robić, Molly? - spytała z zapałem Tonks.
   - Eee... nie, dam sobie radę, Tonks, ty też musisz odpocząć, dość dzisiaj przeżyłaś...
   - Nie, nie, muszę ci pomóc! - zawołała Tonks, przewracając krzesło i biegnąc w stronę kredensu, z którego Ginny wyciągała już sztućce.
   Wkrótce ciężkie noże same kroiły mięso i jarzyny pod czujnym okiem Artura, podczas gdy Molly mieszała w kotle nad paleniskiem, a reszta rozkładała talerze, puchary i sztućce, i wyjmowała jedzenie ze spiżarni.
   - Gotowe - powiedziała po kilkunastu minutach Molly, zestawiając gulasz z ognia.
   - Zaniesiemy to do stołu, mamo - zaproponowali Fred i George, wyjmując różdżki.
   - Fred... George... - jęknęła Molly. - NIE! SAMI TO PRZYNIEŚCIE!
   Ale bliźniacy już machnęli różdżkami, a kociołek z gulaszem, żelazny, pękaty dzban z kremowym piwem i ciężka, drewniana deska do krajania chleba z nożem na wierzchu poszybowały ku stołowi. Siedzący tam Harry, Syriusz i Mundungus szybko dali nurka pod stół. Kociołek przeleciał całą długość stołu, zatrzymując się tuż przed krawędzią i 
pozostawiając czarną smugę na drewnianym blacie, dzban z piwem rąbnął z hukiem w stół, a jego zawartość rozprysnęła się po całej kuchni, szeroki nóż do chleba ześliznął się z deski ostrzem w dół i wbił w miejsce, na którym dopiero co spoczywała prawa dłoń Syriusza.
   - NA MIŁOŚĆ BOSKĄ! - wrzasnęła Molly. - PRZECIEŻ NIE MUSIELIŚCIE... MAM JUŻ TEGO DOSYĆ... POZWOLONO WAM UŻYWAĆ CZARÓW, ALE TO NIE ZNACZY, ŻE MUSICIE WYMACHIWAĆ RÓŻDŻKAMI NA WSZYSTKO, CO JEST W TYM DOMU!
   - My chcieliśmy tylko to wszystko przyspieszyć! - zawołał Fred, podbiegając i wyciągając nóż ze stołu. Wybacz, stary - zwrócił się do Syriusza - naprawdę nie chciałem...
   Harry i Syriusz zaśmiewali się głośno. Mundungus, który przewrócił się razem z krzesłem, wstał, kląc pod nosem. Kot Hermiony, Krzywołap wydał z siebie obronne prychnięcie i śmignął pod kredens, skąd widać było tylko jego żółte oczy.
   - Chłopcy - powiedział Artur, przenosząc kociołek z zupą na środek stołu - wasza matka ma świętą rację. Macie już tyle lat, że powinniście wykazać się poczuciem odpowiedzialności...
   - Żaden z waszych braci nie sprawiał takich kłopotów! - wściekała się Molly, stawiając na stole nowy dzban kremowego piwa z takim hukiem, że znowu chlusnęło na wszystkich. - Bill nie musiał się aportować z sypialni do kuchni! Charlie nie rzucał zaklęć na wszystko, co mu się nawinęło pod rękę! Percy...
   Urwała i spojrzała z lękiem na męża, któremu twarz nagle skamieniała. Tonks wiedziała, dlaczego: Percy, trzeci syn Artura i Molly, pokłócił się z ojcem o głoszoną przez Dumbledore'a wersję wydarzeń, a w konsekwencji wyprowadził z domu i od tego czasu nie rozmawiał z żadnym z członków rodziny.
   - Jedzmy już - powiedział szybko Bill.
   - Molly, to wygląda smakowicie - rzekł Remus, nakładając na talerz gulasz i podając jej przez stół.
   Przez kilka minut nikt nic nie mówił, słychać było tylko podzwanianie talerzy, szczęk sztućców i zgrzyt przysuwanych krzeseł. Potem Artur zwrócił się do Syriusza, mówiąc:
   - Aha, miałem ci powiedzieć, że w tym biurku w salonie chyba coś siedzi, bo całe się trzęsie i coś w nim chroboce. Może to tylko bogin, ale uważam, że powinniśmy poprosić Alastora, żeby rzucił na to okiem.
   - Jak sobie życzysz - mruknął Syriusz obojętnym tonem.
   Tonks, którą już zaczęła męczyć ponura atmosfera panująca przy stole, zwróciła się do Hermiony i Ginny:
   - To co, może pozmieniam trochę kształt mojego nosa, chcecie?
   - Jasne! - Hermiona i Ginny trochę się ożywiły.
   - To patrzcie, tego numeru jeszcze nie widziałyście - Tonks zacisnęła powieki i całą siłą woli zmieniła kształt swojego nosa. Gdy otworzyła oczy, był mocno zgarbiony, a z każdej dziurki wyrastały długie kłaki włosów. Ginny i Hermiona wybuchnęły śmiechem. Po kilku minutach, jak weszło to już w zwyczaj przy posiłkach, zaczęły ją prosić o swoje ulubione nosy.
  - Zrób ten podobny do świńskiego ryjka, Tonks...
   Tonks spełniła prośbę. Po chwili dostrzegła zaciekawione spojrzenie Harry'ego i wyszczerzyła do niego zęby.
   Artur, Bill i Remus rozmawiali o goblinach, a Fred, George i Ron siedzieli nachyleni w stronę Mundungusa, słuchając jakiejś historyjki.
   - A teraz może zrób ten z tym wielkim pryszczem - poprosiła Hermiona. 
   Tym razem nos Tonks wydłużył się jak dziób pelikana i zakrzywił na końcu, a na samym jego czubku zakwitł wielki, obrzydliwy bąbel. 
   Nagle przy środkowej części stołu rozległ się głośny wybuch śmiechu. Fred, George, Ron i Mundungus kiwali się i trzęśli na krzesłach.
   - ...a wtedy... - wystękał Mundungus, ocierając rękawem łzy cieknące mu po policzkach - ...a wtedy... żebym tak skonał... on zasuwa taką gadkę: "Dung, skądżeś wytrzasnął tyle ropuch? Bo jakiś skurczybyk podprowadził mi wszystkie moje!" A ja mu na to zasuwam taki tekst: "Rąbnęli ci wszystkie ropuchy? To ja ci mogę kilka opchnąć za rozsądną cenę". I mówię wam, chłopaki, możecie mi wierzyć, albo nie, ale ten garbaty gargulec odkupił ode mnie wszystkie swoje ropuchy, płacąc dwa razy tyle, co za pierwszym razem...
   - Nie sądzę, żebyśmy chcieli słuchać więcej o twoich interesach, Mundungusie, wielkie dzięki, ale nie - powiedziała ostro Molly, kiedy Ron opadł na stół, wyjąc ze śmiechu.
   - Bardzo cię przepraszam, Molly - rzekł natychmiast Mundungus, ocierając oczy. - Ale, rozumiesz, to przecież Will podprowadził je Warty'emu Harrisowi, więc ja nie zrobiłem niczego złego...
   - Nie wiem, gdzie się uczyłeś rozróżniania dobra od zła, Mundungusie, ale wygląda na to, że opuściłeś kilka najważniejszych lekcji - oświadczyła chłodno Molly.
   Fred i George ukryli nosy w pucharach z kremowym piwem. George miał czkawkę. Z jakiegoś powodu Molly rzuciła gniewne spojrzenie na Syriusza, zanim wstała i poszła po wielki placek z rabarbarem.
   W końcu zniknął ostatni kawałek ciasta. Tonks, ziewając, obserwowała, jak Ginny, siedząc na podłodze, bawi się z Krzywołapem.
   - Chyba już czas iść spać - powiedziała Molly.
   - Jeszcze nie, Molly - rzekł Syriusz, odsuwając swój pusty talerz i zwracając się do Harry'ego. - Wiesz, trochę mnie zaskoczyłeś. Myślałem, że jak tylko się tu znajdziesz, zaczniesz pytać o Voldemorta.
   Atmosfera w kuchni nagle się zmieniła. Jeszcze chwilę temu wszyscy byli rozluźnieni i senni - teraz dało się wyczuć nagłe ożywienie, a nawet napięcie. Remus, który właśnie miał wysączyć łyk wina, odstawił ostrożnie puchar.
   - Pytałem! - odrzekł ze złością Harry. - Pytałem Rona i Hermionę, ale mi powiedzieli, że my nie możemy należeć do Zakonu, więc...
   - I mieli całkowitą rację - powiedziała Molly. - Jesteście za młodzi.
   Siedziała wyprostowana, zaciskając dłonie na poręczach krzesła. Już nie wyglądała na senną.
   - A od kiedy to trzeba należeć do Zakonu Feniksa, żeby zadawać pytania? - odezwał się Syriusz. - Harry był przez miesiąc uwięziony w domu mugoli. Ma prawo wiedzieć, co się wydarzyło...
   - No nie! - przerwał mu głośno George.
   - A niby dlaczego tylko on ma prawo? - zapytał ze złością Fred.
   - Przez cały miesiąc próbowaliśmy coś z was wyciągnąć i guzik się dowiedzieliśmy! - zaperzył się George.
   - "Jesteście za młodzi, nie należycie do Zakonu" - zapiał Fred głosem bardzo przypominającym głos jego matki. - A Harry nie jest nawet pełnoletni!
   - To nie moja wina, że nie powiedziano wam, czym zajmuje się Zakon - rzekł Spokojnie Syriusz. - To decyzja waszych rodziców. Natomiast Harry...
   - Nie możesz sam decydować o tym, co jest dobre dla Harry'ego! - krzyknęła Molly, a jej zwykle łagodna twarz zrobiła się groźna. - Mam nadzieję, że nie zapomniałeś o tym, co powiedział Dumbledore?
   - A co konkretnie masz na myśli? - zapytał Syriusz uprzejmym tonem, w którym jednak czaiła się gotowość do walki.
   - A to, żeby nie mówić Harry'emu więcej, niż musi wiedzieć - odpowiedziała Molly, kładąc nacisk na ostatnich trzech słowach.
   - Wcale nie zamierzam powiedzieć mu więcej, niż musi wiedzieć, Molly - rzekł Syriusz. - Pamiętaj jednak, że to on był świadkiem powrotu Voldemorta. - I znowu na dźwięk tego nazwiska wszyscy się wzdrygnęli. - Ma większe prawo...
   - On nie jest członkiem Zakonu Feniksa! - zaperzyła się Molly. - Ma zaledwie piętnaście lat i...
   - ...i już zdążył dokonać więcej niż wielu członków Zakonu...
   - Nikt nie przeczy, że wiele dokonał! - zawołała Molly, a dłonie zaczęły jej drżeć. - Ale jest jeszcze...
   - Nie jest dzieckiem! - przerwał jej niecierpliwie Syriusz.
   - Ale jeszcze nie jest dorosły! - krzyknęła Molly, a policzki jej pociemniały. - Syriuszu, to nie jest James!
   - Dzięki ci, Molly, ale tak się składa, że doskonale wiem, kim on jest - rzekł chłodno Syriusz.
   - Wcale nie jestem pewna! Czasami mówisz o nim w taki sposób, jakbyś myślał, że wrócił twój najlepszy przyjaciel!
   - A co w tym złego? - zapytał Harry.
   - Złego? Rzecz w tym, Harry, że ty nie jesteś swoim ojcem, choćbyś nie wiem jak był do niego podobny! Chodzisz wciąż do szkoły, i dorośli, którzy są za ciebie odpowiedzialni, powinni o tym pamiętać!
   - A więc uważasz, że jestem nieodpowiedzialnym ojcem chrzestnym, tak? - zapytał Syriusz, podnosząc głos.
   - Uważam, że zawsze robisz wszystko trochę za szybko, Syriuszu, i właśnie dlatego Dumbledore wciąż ci przypomina, żebyś siedział w domu i...
   - Może byś nie mieszała do tego poleceń, jakie otrzymałem od Dumbledore'a, dobrze?
   - Arturze! - Molly spojrzała ostro na męża. - Arturze, może byś mnie poparł, co?
   Artur nie od razu odpowiedział. Zdjął okulary i zaczął powoli czyścić szkła, pocierając je o szatę i nie patrząc na żonę. Dopiero kiedy osadził je pieczołowicie na nosie, rzekł:
   - Molly, Dumbledore wie, że sytuacja się zmieniła. Wypada, by Harry dowiedział się czegoś więcej, skoro już jest w naszej Kwaterze Głównej...
   - Tak, ale to chyba nie znaczy, że trzeba go zachęcać, by pytał, o co mu się podoba!
   - Osobiście uważam - odezwał się cicho Remus, gdy Molly zwróciła się szybko ku niemu, w nadziei, że w końcu znalazła sojusznika    - że Harry powinien poznać fakty... nie wszystkie fakty, Molly, ale ogólny obraz sytuacji... i lepiej, żeby się dowiedział tego od nas niż... usłyszał spaczoną wersję wydarzeń... od innych...
   Mówił spokojnie, z łagodną miną, ale Tonks wiedziała, że Remus ma na myśli niewykryty dotąd przez Molly egzemplarz Uszu Dalekiego Zasięgu.
   - No cóż... - powiedziała Molly, oddychając głęboko i rozglądając się po wszystkich w poszukiwaniu poparcia - cóż... widzę, że jestem w mniejszości. Powiem więc tylko jedno: Dumbledore musiał mieć uzasadnione powody, kiedy mówił, że Harry nie powinien zbyt wiele wiedzieć, a w końcu komu jak komu, ale jemu na pewno leży na sercu dobro Harry'ego...
   - On nie jest twoim synem, Molly - powiedział cicho Syriusz.
   - Ale jakby nim był! - krzyknęła Molly. - Kogo ma poza mną?
   - Mnie!
   - Tak, ciebie - powiedziała drwiącym głosem Molly. - Tylko, że jak siedziałeś w Azkabanie, to nie bardzo mogłeś się nim zajmować, prawda?
   Syriusz zaczął podnosić się z krzesła. 
   - Molly, nie jesteś jedyną osobą przy tym stole, która martwi się o Harry'ego - rzekł ostro Remus. - Syriuszu, usiądź.
   Wargi Molly drżały. Syriusz usiadł powoli, biały na twarzy. 
   - Sądzę, że sam Harry powinien się wypowiedzieć w tej sprawie - ciągnął Remus. - Ma już tyle lat, że może podejmować samodzielnie decyzje.
   - Chcę wiedzieć, co się dzieje - wypalił natychmiast Harry.
   - Świetnie - powiedziała Molly, nieco rozdygotanym głosem. - Ginny... Ron... Hermiono... Fred... George... proszę wyjść z kuchni.
   Wszyscy zaczęli gwałtownie protestować.
   - Jesteśmy już dorośli! - ryknęli jednocześnie Fred i George.
   - Skoro Harry'emu wolno, to dlaczego mnie nie?! - krzyknął Ron.
   - Mamo, ja chcę zostać! - zapiszczała Ginny.
   - NIE! - wrzasnęła Molly, wstając i piorunując ich spojrzeniem. - Absolutnie zabraniam...
   - Molly, nie możesz zabronić zostać Fredowi i George'owi - powiedział ostrożnie Artur. - Oni są już dorośli...
   - Chodzą jeszcze do szkoły...
   - Ale prawnie są już ludźmi dorosłymi - odrzekł Artur tym samym zmęczonym tonem.  
   Molly zrobiła się purpurowa na twarzy.
   - Ja... och... no dobrze, Fred i George mogą zostać, ale Ron...
   - Harry i tak powtórzy mnie i Hermionie wszystko, czego się dowie! - krzyknął Ron. - Prawda, Harry?
   - No jasne - powiedział Harry.
   Ron i Hermiona odetchnęli z ulgą.
   - Wspaniale! - krzyknęła Molly. - Świetnie! Ginny... DO ŁÓŻKA!
   Ginny łatwo się nie poddała. Słyszeli jak się wścieka na matkę, idąc za nią po schodach.
   Po dłuższej chwili Syriusz odezwał się pierwszy:
   - No dobrze, Harry... co chcesz wiedzieć?
   - Gdzie jest Voldemort? - zapytał natychmiast Harry. - Co robi? Próbowałem dowiedzieć się czegoś z mugolskich wiadomości, ale nie znalazłem niczego, co by mogło świadczyć o jego działalności... żadnych wzmianek o dziwnych śmierciach czy innych wypadkach...
   - Bo do żadnych podejrzanych śmierci jeszcze nie doszło - rzekł Syriusz - a przynajmniej my nic o tym nie wiemy... a wiemy już sporo.
   - W każdym razie więcej, niż on się spodziewa - dodał Remus.
   - Przestał już zabijać? To do niego niepodobne - zdziwił się Harry.
   - Narazie nie chce zwracać na siebie uwagi - powiedział Syriusz. - To by było dla niego zbyt niebezpieczne. Jego powrót nie odbył się całkiem tak, jak to sobie zaplanował. Trochę mu nie wyszło.
   - Albo raczej to ty pomieszałeś mu szyki, Harry - wtrącił Remus, uśmiechając się z satysfakcją.
   - Ja? - zdziwił się ponownie Harry.
   - Ano ty, bo przecież miałeś umrzeć! - powiedział Syriusz. - O jego powrocie mieli wiedzieć tylko śmierciożercy. A ty znowu przeżyłeś i mogłeś zaświadczyć o tym, co się stało.
   - A jak ty mu uciekłeś, to już wiedział, że o jego powrocie dowie się Dumbledore. To mu właśnie pomieszało szyki.
   - W jaki sposób? - zapytał Harry.
   - Chyba żartujesz! - żachnął się Bill. - Dumbledore jest jedyną osobą, której Sam-Wiesz-Kto zawsze się bał i dotąd boi!
   - A dzięki tobie Dumbledore mógł zwołać członków Zakonu Feniksa już godzinę po powrocie Voldemorta - dodał Syriusz.
   - Więc co ten zakon właściwie robi? - zapytał Harry, patrząc po wszystkich.
   - Robimy wszystko, by Voldemort nie zrealizował swoich planów - odpowiedział Syriusz.
   - A skąd wiecie, jaki ma plany?
   - To Dumbledore na to wpadł - powiedział Remus - a jak Dumbledore na coś wpadnie, to zwykle się okazuje, że ma rację.
   - Więc co, według Dumbledore'a, planuje Voldemort?
   - Przede wszystkim chce odbudować szeregi swoich zwolenników - odrzekł Syriusz. - Za dawnych dni dysponował całkiem pokaźną armią. Pod jego rozkazami było sporo czarownic i czarodziejów, których zmusił pogróżkami, albo omamił czarami, jego wierni śmierciożercy, a poza tym najróżniejsze fantastyczne stworzenia spod ciemnej gwiazdy. Sam słyszałeś, jak mówił o olbrzymach, a nie tylko ich chce mieć w swoich szeregach. Na pewno nie będzie próbował opanować Ministerstwa Magii z garstką śmierciożerców.
   - Więc wy staracie się przeszkodzić mu w zdobywaniu nowych sprzymierzeńców, tak?
   - Robimy, co w naszej mocy - rzekł Remus.
   - Jak?
   - Cóż, przede wszystkim próbujemy przekonać jak największą liczbę osób, że Sam-Wiesz-Kto powrócił. Chcemy obudzić ich czujność - powiedział Bill. - A okazało się, że to wcale nie jest takie proste. 
   - Dlaczego?
   - Z powodu nastawienia ministerstwa - odpowiedziała Tonks. - Pamiętasz, Harry, jak się zachował Korneliusz Knot po powrocie Sam-Wiesz-Kogo? I do tej pory nie zmienił stanowiska. Uważa to za bzdurę wyssaną z palca.
   - Ale dlaczego? Dlaczego jest taki głupi? Skoro Dumbledore...
   - Utrafiłeś w sedno, Harry - powiedział Artur z krzywym uśmieszkiem. - Dumbledore. 
   - Bo widzisz, Harry, Knot się go boi - dodała ponuro Tonks.
   - Boi się Dumbledore'a?
   - Boi się tego, do czego Dumbledore według niego zmierza - rzekł Artur. - Knot jest przekonany, że Dumbledore spiskuje, by pozbawić go stanowiska. Myśli, że Dumbledore sam chce zostać ministrem magii.
   - Ale przecież Dumbledore wcale nie chce...
   - Oczywiście, że nie - zgodził się Artur. - Nigdy nie chciał być ministrem, chociaż mnóstwo ludzi widziało go na tym stanowisku, gdy Milicenta Bagnold odeszła na emeryturę. W końcu ministrem został Knot, któy jednak wciąż pamięta o popularności Dumbledore'a, choć ten nigdy nie wyraził chęci kandydowania.
   - W głębi ducha Knot dobrze wie, że Dumbledore jest mądrzejszym i potężniejszym czarodziejem od niego i na początku swego urzędowania często prosił go o pomoc i radę - rzekł Remus. - Ale tak bardzo polubił władzę, że teraz już nie chce niczyich rad. Udało mu się przekonać samego siebie, że jest najmądrzejszy, a Dumbledore tylko robi dużo hałasu o byle co.
   - Jak mogło mu coś takiego przyjść do głowy? - oburzył się Harry. - I co, pewnie uważa, że Dumbledore to wszystko wymyślił? Że JA to wymyśliłem, tak?
   - Rzecz w tym, że uwierzenie w powrót Voldemorta oznaczałoby dla ministerstwa stanięcie twarzą w twarz z problemami, z jakimi nie musiało się borykać od blisko czternastu lat - powiedział z goryczą Syriusz. - Knot po prostu się boi, że nie dałby sobie z tym wszystkim rady. O wiele wygodniej jest mu wierzyć, że Dumbledore to wszystko wymyślił, żeby go pozbawić władzy.
   - Teraz już chyba rozumiesz, na czym polega problem - rzekł Lupin. - W sytuacji, gdy ministerstwo utrzymuje, że nie ma co się obawiać Voldemorta, bardzo trudno jest przekonać ludzi o jego powrocie, zwłaszcza, że oni sami też wolą w to nie wierzyć. Co więcej, ministerstwo wywiera silny nacisk na "Proroka Codziennego", żeby przemilczać wszystkie, jak to w ministerstwie nazywają, "szkodliwe pogłoski", wychodzące od Dumbledore'a, więc większość społeczności czarodziejów nie ma pojęcia, co się właściwie dzieje, przez co stają się łatwym celem śmierciożerców, gdy ci użyją Zaklęcia Imperius.
   - Ale wy chyba mówicie ludziom, co się dzieje, prawda? - zapytał Harry.  
   Wszyscy uśmiechnęli się krzywo.
   - Sam pomyśl, Harry - odezwał się Syriusz. - Skoro wszyscy uważają mnie za masowego mordercę, za którego głowę ministerstwo wyznaczyło nagrodę w wysokości dziesięciu tysięcy galeonów, to czy mogę sobie chodzić po ulicach i rozdawać ulotki?
   - Mnie też nikt z ochotą nie zaprasza na herbatki i kolacje - powiedział Remus. - Bo kto by chciał gościć w swym domu wilkołaka?
   - Tonks i Artur straciliby pracę, gdyby zaczęli głośno przekonywać ludzi - dodał Syriusz - a przecież musimy mieć szpiegów w ministerstwie, bo niewątpliwie Voldemort już ma tam swoich.
   - Mimo wszystko udało się nam już przekonać kilka osób - rzekł Artur. - Tonks, na przykład, była ostatnim razem za młoda, żeby ją przyjąć do Zakonu, a na aurorach bardzo nam zależy... Kingsley Shacklebolt też jest cennym nabytkiem. Kieruje pościgiem za Syriuszem, więc łatwo mu przekonać tych z ministerstwa, że Black jest teraz w Tybecie.
   - Ale jeśli nikt z was nie rozpowszechnia informacji o powrocie Voldemorta...
   - A kto powiedział, że nikt z nas tego nie robi? - zapytał Syriusz. - A jak myślisz, dlaczego Dumbledore jest w takich opałach?
   - To znaczy?  
   - Próbują go zdyskredytować - odpowiedział Remus. - Nie czytałeś "Proroka Codziennego" w ubiegłym tygodniu? Napisali, że poniósł klęskę w głosowaniu na przewodniczącego Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów, bo się starzeje i traci kontrolę, ale my dobrze wiemy, jak to było: przeciwko niemu głosowali czarodzieje z naszego ministerstwa, po tym, jak wygłosił mowę, w której oznajmił o powrocie Voldemorta. Pozbawili go godności Wielkiego Maga Wizengamotu, czyli Sądu Najwyższego Czarodziejów, i już mówią, że trzeba mu odebrać Order Merlina Pierwszej Klasy.
   - A Dumbledore mówi, że ma to w nosie, że zależy mu tylko na tym, by go nie wyrzucili z talii kart sprzedawanych z czekoladowymi żabami - wtrącił Bill, szczerząc zęby.
   - Nie pora na żarty - stwierdził krótko Artur. - Jeśli będzie dalej przeciwstawiał się ministerstwu, może skończyć w Azkabanie, a to już by była prawdziwa klęska. Dopóki Sam-Wiesz-Kto wie, że Dumbledore wciąż działa i zna jego plany, będzie ostrożny, przynajmniej narazie. A jak Dumbledore'a zabraknie... no, to Sam-Wiesz-Kto będzie miał drogę wolną.
   - Ale jeśli Voldemort będzie próbował zwerbować więcej śmierciożerców, to przecież szybko się rozejdzie, że on jednak powrócił, prawda? - zapytał Harry z wyraźną nadzieją.
   - Nie wyobrażaj sobie, Harry, że Voldemort chodzi po domach i wali do wejściowych drzwi - rzekł Syriusz - On ludzi wciąga podstępem, oszukuje, rzuca na nich uroki i szantażuje. Jest mistrzem działania z ukrycia. Zresztą werbowanie zwolenników to nie jedyne jego zajęcie, ma również inne plany, które może po cichu wprowadzić w życie, i na tym się obecnie skupia.
   - To znaczy? - zapytał szybko Harry.
   - Bardzo mu zależy na czymś, co może tylko wykraść - odpowiedział Syriusz. - Coś w rodzaju broni. Coś, czego nie miał ostatnim razem.
   - Wtedy, gdy miał władzę?
   - Tak.
   - Jaki rodzaj broni? Coś gorszego od Avada Kedavra?
   - Już dosyć! - rozległ się od drzwi głos Molly. 
   Tonks nie zauważyła jej powrotu. Ramiona skrzyżowała na piersi i wyglądała na rozsierdzoną. 
   - Macie zaraz iść spać. Wszyscy - dodała, spoglądając na Harry'ego, Freda, George'a, Rona i Hermionę.
   - Nie będziesz nami rządzić... - zaczął Fred.
   - Zaraz zobaczysz - warknęła Molly. Drżała lekko, patrząc na Syriusza. - Udzieliłeś Harry'emu mnóstwo informacji. Jeszcze parę i już mógłbyś go wprowadzić do Zakonu Feniksa.
   - Dlaczego nie? - zapytał szybko Harry. - Chętnie! Chcę być członkiem, chcę walczyć...
   - Nie.
   Tym razem był to głos Remusa.
   - Członkiem Zakonu może zostać tylko dorosły czarodziej. Taki, który ukończył szkołę - dodał, widząc, że Fred i George już otwierają usta. - Wiążą się z tym zagrożenia, o których żadne z was nie ma pojęcia... Syriuszu, myślę, że Molly ma rację. Dość już się dowiedział.
   Syriusz wzruszył nieznacznie ramionami, ale nie oponował. Molly skinęła władczo na swoich synów, Hermionę i Harry'ego, którzy wstali po kolei i wyszli z kuchni. 
   Przez chwilę zapanowała trochę nieprzyjemna cisza. Potem Artur i Bill oznajmili, że muszą wracać do domu.
   - To może i ja już se pójdę - oznajmił Mundungus, wstając i przeciągając się. - Ale wyżerka była przednia. 
   Po chwili w kuchni pozostali tylko Syriusz, Remus i Tonks.
   - Może naprawdę nie powinniśmy mu tego wszystkiego mówić? - odezwała się Tonks. - Koniec końców... Harry jest jeszcze bardzo młody.
   - Powinien wiedzieć, co się dzieje - powiedział twardo Syriusz. - W końcu kto, jak nie on, już tyle razy uratował nasz świat przed Voldemortem?
   Tonks wzdrygnęła się gwałtownie.
   - Może i tak - zgodziła się. - Ale on jeszcze tak mało wie... Sami-Wiecie-Kto może nim łatwo manipulować.
   - Nie zapominaj, Tonks, że póki Harry jest w Hogwarcie, włos mu z głowy nie spadnie - powiedział Remus. - Tam przecież rządzi Dumbledore.
   - Ale wcale nie jest powiedziane, że Harry do tego Hogwartu wróci - przypomniał Syriusz. Tonks nagle wydało się, że w głosie kuzyna zabrzmiała lekka nuta nadziei. - Poza Hogwartem nie będzie już taki bezpieczny.
   - Będzie - uśmiechnął się Remus. - Dumbledore już o to zadba.
   Tonks spojrzała na najlepszego przyjaciela Syriusza, nie mogąc powstrzymać szerokiego uśmiechu. Remus, z tą swoją wiarą w Dumbledore'a, był naprawdę rozbrajający.
   I dziwnie krzepiący.

Rozdział 7 ~ Straż przednia ~

   Posiedzenie, na którym członkowie straży poznali ostateczną wersję planu zabrania Harry'ego z Privet Drive odbyło się już dwa dni później.
   - Plan jest taki - powiedział Szalonooki, który stał przy ogromnej mapie południowo-wschodniej części Anglii. - Już o szóstej po południu Robert Burnley wyruszy do Surrey i da nam znać, kiedy Dursley'owie wyjdą z domu. Wtedy my bierzemy miotły i deportujemy się do domu Pottera. Zostawiamy list z wyjaśnieniem dla jego ciotki i wuja, zabieramy go i wynosimy się stamtąd. Ach, oczywiście, trzeba go będzie zakameleonować, żeby go nikt nie poznał.
   - Harry ma pelerynę-niewidkę, Alastorze - odezwał się nagle Remus. - Może jej użyć w czasie lotu.
   - To zbyt ryzykowne - odparł Szalonooki. - Peleryna mogłaby się z niego zsunąć. Zakameleonowanie jest bezpieczniejsze. Na czym to ja skończyłem?... Aha, już wiem. Zanim wystartujemy, czekamy na sygnał od tylnej straży, która będzie nas ubezpieczać, na wypadek, gdyby zaszły jakieś komplikacje. Robert da im znać, kiedy wyruszymy. Mają odczekać pół godziny, po czym upewnią się, że wszystko jest w porządku i wystrzelą iskry z różdżki, najpierw czerwone, potem zielone. Bez nich nie ruszamy. Gdy zostaną wystrzelone zielone, startujemy. Będziemy lecieć w zwartym szyku: Tonks z przodu, Potter za nią, na końcu ja. Pod Potterem poleci Lupin. Reszta na około nas. Wszystko jasne?
   Cała straż potwierdziła to zgodnym pomrukiem.
   - Świetnie - ucieszył się Szalonooki. - Nasza droga będzie wyglądać mniej więcej tak...
   Przez kilkanaście minut wskazywał różdżką różne miejsca na mapie, objaśniając szczegółowo całą trasę.
   - To już chyba wszystko - rzekł w końcu. - Są jakieś pytania?
   Nie było pytań. Od tej chwili zaczęło się żmudne ćwiczenie całej akcji, upozorowane na treningi quidditcha. Dla niepoznaki członkowie straży latali z kaflem, atakowani przez dwa rozwścieczone tłuczki.
   - Zawsze byłem zdania, że tłuczki to niepotrzebne narażenie życia i zdrowia - powiedział z zadowoleniem Szalonooki, gdy straż zrobiła sobie przerwę, by odetchnąć. - Ale dzisiaj zwracam im honor. Nie myślałem, że można uczyć się uników w tak prosty i przyjemny sposób.
   Niestety, prawie nikt nie podzielał jego entuzjazmu.
   - Zaczynam żałować, że sprzedałem swoją miotłę - westchnął Remus, siadając na trawie i ocierając pot z twarzy. Stary Zmiatacz Piątka, który został pożyczony od Syriusza, z pewnością nie ułatwiał mu treningów. - Kiedyś, jak chodziliśmy z Jamesem i Syriuszem do szkoły, latało mi się znacznie lepiej.
   - Pamiętam, jak James śmigał w naszej szkolnej drużynie - uśmiechnął się Robert. - Aż chciałoby się zobaczyć, jak lata Harry...
   - Ja go przecież widziałem - przypomniał Remus.
   Cała straż nastawiła uszu.
   - Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że widzę Jamesa - ciągnął Remus. - Harry jest... co tu dużo mówić, świetny.
   - Koniec przerwy! - zarządził Szalonooki. - Na miotły! 
   Tonks, która musiała godzić wieczorne (i często przeciągające się do późnej nocy) spotkania straży ze swoją pracą, prawie zazdrościła Lucy, która leżała w łóżku z wysypką. Lucy była uczulona na owoce morza, a kilka dni wcześniej wybrała się z Jerrym do nieznanej sobie restauracji i zamówiła danie, które, jak się okazało dopiero po fakcie, zawierało wędzonego dorsza.
   - I masz tego swojego Jerry'ego - zakpiła Tonks, gdy odwiedziła przyjaciółkę na kilka godzin przed planowaną akcją.
   - Nie wiedział, że jestem uczulona - obruszyła się Lucy, oglądając w lusterku swoją twarz usianą różowymi plamami. - A potem przepraszał mnie chyba z pięć razy.
   - Widzę - mruknęła Tonks, spoglądając wymownie na wielki bukiet kwiatów, stojący na szafce nocnej. - On się chyba poważnie za ciebie bierze.
   - To jeszcze nic oficjalnego - speszyła się Lucy, a jej plamy rozpłynęły się w płomiennym rumieńcu. 
   - Ale to chyba tylko kwestia czasu... - zauważyła Tonks.
   Lucy sięgnęła po maść i zaczęła ją sobie wcierać w ręce.
   - Nie lubisz go - stwierdziła.
   - Nie za bardzo - przyznała Tonks. - Od razu widać, czego od ciebie chce.
   - To źle? - oburzyła się Lucy. - Moim zdaniem, Jerry jest cudowny.
   Tonks westchnęła ciężko i roześmiała się.
   - Mnie w sumie nic do tego - rzekła. - Życzę ci jak najlepiej. Ale gdyby Jerry kiedykolwiek sprawił ci przykrość... 
   - Nie sprawi - poręczyła za niego Lucy. 
   - Moja w tym głowa - obiecała Tonks.
   Lucy roześmiała się. A potem zauważyła:
   - Ładnie ci w tym kolorze.
   Tonks wyjęła przyjaciółce lusterko z rąk i przyjrzała się sobie krytycznie; dwa dni temu zmieniła kolor włosów na fioletowy.
   - Pomyślałam, że czas na zmiany - powiedziała. - Znudził mi się różowy.
   - Ten jest super - wyraziła zdanie Lucy. - Chociaż myślę, że do ciebie pasują trochę cieplejsze barwy. Masz taką bladą cerę...
   - Nie lubię zmieniać karnacji - mruknęła Tonks, oglądając się w lusterku ze wszystkich stron. - Od ciemnej wszystko mnie swędzi. 
   Potem wstała i oznajmiła, że musi już wracać.
   - Powodzenia w dzisiejszej akcji - powiedziała Lucy. 
   - Przyda mi się - westchnęła Tonks. - Nie wiem, czy bardziej boję się Sama-Wiesz-Kogo, czy pomysłów Szalonookiego...

                                                      
***


   O szóstej cała straż przednia zgromadziła się w kuchni Grimmauld Place. Mieli wyruszyć zaraz po sygnale od Roberta Burnley'a.
   Czas dłużył się niemiłosiernie. Minęło piętnaście minut, potem pół godziny, a Robert milczał. Za oknem zaczęło się już robić ciemno. Tonks nagle przyszło do głowy, że może jej list nie doszedł. Może źle zaadresowała kopertę? Może jeden znaczek nie wystarczył? A może po prostu za późno go wysłała? Nie miała pojęcia, jak szybka jest mugolska poczta. Żałowała, że nie zapytała o to swojego ojca.
   I w końcu, gdy zegarek na ręku Kingsley'a wskazał dwadzieścia po siódmej, w kuchni rozległ się głośny gwizd. Szalonooki złapał swój staroświecki, kieszonkowy zegarek, który leżał przed nim na stole.
   - Robert? - zapytał, spoglądając w tarczę. - Już wyjechali? Dobra, zbieramy się.
   Schował zegarek do kieszeni i wstał. 
   - Bierzcie swoje miotły - polecił, a cała straż chwyciła miotły, stojące oparte o ścianę. - Idziemy.
   Otworzył drzwi kuchni, taszcząc swoją miotłę, po czym wyszedł do holu. Reszta wyszła za nim. W holu natknęli się na Syriusza, który prawdopodobnie siedział tam przez cały czas, na najniższym stopniu. Gdy tylko ich zobaczył, wstał i podszedł do nich.
   - Bądźcie ostrożni - powiedział. - I przywieźcie Harry'ego bezpiecznie.
   - Możesz być spokojny, Syriuszu - uśmiechnął się Remus. - Jeżeli Alastor coś planuje, to nie może to nie wyjść.
   Szalonooki otworzył drzwi i pierwszy wyszedł na zewnątrz. Reszta poszła za nim.
   - Nikogo nie ma - mruknął Szalonooki, rozglądając się wokoło. - Wszyscy pamiętają plan?
   - Pamiętamy - odparło kilka osób.
   - No to do dzieła - Szalonooki okręcił się w miejscu i zniknął. Reszta poszła za jego przykładem.
   Po chwili wszyscy pojawili się w domu numer cztery na Privet Drive. 
   Tonks rozejrzała się uważnie po obszernym pomieszczeniu, które musiało być kuchnią. Było tu tak ciemno, że ledwie widziała kontury swoich towarzyszy. 
   Straż rozeszła się w różne strony, ostrożnie macając wokół siebie. Tonks przeszła ostrożnie obok czegoś, co musiało być zwykłą kuchenną szafką. Oparła się o nią, żeby na nic nie wpaść i wytężyła wzrok. Ponieważ wciąż nic nie widziała, sięgnęła po swoją różdżkę, chcąc trochę oświetlić to pomieszczenie, ale nagle zahaczyła ręką o jakiś talerz leżący na blacie, który spadł na podłogę i roztrzaskał się w drobny mak.
   - Tonks, na litość boską! - zawołał Szalonooki.
   - Zaraz to naprawię - powiedziała Tonks i wyciągnęła różdżkę. - Reparo!
   Odłamki szkła złożyły się z powrotem w talerz. Podniosła go i umieściła na blacie.
   Reszta wciąż rozglądała się uważnie po domu.
   - Chyba nikogo nie ma - stwierdził Sturg.
   - Niemożliwe - mruknął Szalonooki. - Dursley'owie nie zabieraliby ze sobą Pottera.
   - Może sam gdzieś wyszedł? - podsunął Dedalus.
   - Zawołajmy go - zaproponowała Hestia.
   - Chyba nie będzie takiej potrzeby - powiedział Remus. Istotnie, usłyszeli nad sobą, na piętrze jakiś hałas, jakby ktoś nagle stanął twardo na podłodze.
   Remus podszedł pierwszy do następnych drzwi i przyłożył do nich ucho. Widocznie coś usłyszał, bo przekręcił klucz w zamku i je otworzył.
   Weszli do mrocznego, obszernego holu. Tonks zobaczyła w ciemnościach kontury schodów. Po chwili na ich szczycie pojawiła się jakaś postać.
   - Opuść różdżkę, chłopcze - usłyszała nagle, obok siebie głos Szalonookiego - zanim pozbawisz kogoś oka.
   - Profesor Moody? - rozległ się niepewny głos, który musiał należeć do Harry'ego.
   - Profesor jak profesor - zagrzmiał Szalonooki. - Za wiele to was chyba nie nauczyłem, co? Zejdź tutaj, chcemy cię zobaczyć.
   Sylwetka Harry'ego nie ruszyła się z miejsca, chodź Tonks zauważyła, że wyciągnięta ręka, w której zapewne trzymał różdżkę, obniżyła się nieco.
   - Wszystko w porządku, Harry - powiedział nagle Remus. - Przyszliśmy, żeby cię stąd zabrać.
   - P-profesor Lupin? - wyjąkał Harry z niedowierzaniem. - To pan?
   Tonks wytężała wzrok, chcąc dojrzeć Harry'ego, jednak w tym gęstym mroku było to niemożliwe.
   - Czy musimy tu stać w takich ciemnościach? - mruknęła. Uniosła więc różdżkę i szepnęła: - Lumos!
   Hol wypełnił się magicznym światłem. W jego świetle Tonks ujrzała wysokiego, czarnowłosego chłopca w okularach, trzymającego przed sobą różdżkę i spoglądającego na nich trochę nieufnie. Po chwili jednak na jego twarzy odmalował się cień uśmiechu, choć wyglądał na nieco zszokowanego.
   - Oooch, wygląda właśnie tak, jak sobie wyobrażałam - ucieszyła się Tonks. - Cześć, Harry!
   - Taak, teraz rozumiem, co miałeś na myśli, Remusie - rzekł Kingsley. - Jest bardzo podobny do Jamesa.
   - Prócz oczu - dodał Elfias. - Oczy ma po Lily.
   Szalonooki wpatrywał się w Harry'ego podejrzliwie.
   - Jesteś całkowicie pewny, że to on? - burknął do Remusa. - Bo mielibyśmy mały ambaras, gdybyśmy zabrali stąd jakiegoś śmierciożercę, który podszył się pod Harry'ego Pottera. Powinniśmy zapytać go o coś, o czym mógłby wiedzieć tylko prawdziwy Potter. Chyba, że ktoś ma przy sobie veritaserum...
   - Harry, jaką postać przybrał patronus? - zapytał Remus.
   - Jelenia - odrzekł Harry.
   - To on - oświadczył Remus.
   Harry zszedł po schodach, chowając różdżkę do tylnej kieszeni dżinsów.
   - Nie wkładaj tam różdżki, chłopcze! - zagrzmiał Szalonooki. - A jak się zapali? Lepsi czarodzieje od ciebie stracili w ten sposób tyłki, możesz mi wierzyć.
   Tonks stłumiła wybuch śmiechu.
   - A dokładnie, to kto stracił tyłek? - zapytała niewinnym tonem.
   - Nie twoja sprawa, po prostu nie należy wkładać różdżki do tylnej kieszeni - warknął Szalonooki. - To podstawowy środek ostrożności, a dziś wszyscy to mają w nosie.
   Tonks spojrzała wymownie w sufit.
   - Widzę to - dodał Szalonooki ze złością.
   Remus wyciągnął rękę do Harry'ego.
   - Jak się masz? - zapytał, przypatrując mu się uważnie.
   - D-dobrze... - odparł niepewnie Harry. Zerknął ukratkiem na resztę towarzystwa. - Jestem... macie duże szczęście, że Dursley'ów akurat nie ma w domu...
   - Szczęście, a to ci dopiero! - zawołała Tonks. - To ja ich stąd wywabiłam. Wysłałam im pocztą mugolską list z informacją, że znaleźli się na liście zwycięzców w Ogólnokrajowym Konkursie na Najlepiej Utrzymany Podmiejski Trawnik. Teraz pędzą, żeby odebrać nagrodę... a w każdym razie tak im się wydaje.
   Brwi Harry'ego podjechały w górę. Tonks odniosła wrażenie, że ta historia go rozbawiła.
   - To co, wynosimy się stąd, tak? - zapytał Harry. - Zaraz?
   - Za moment - odrzekł Remus. - Czekamy tylko na sygnał. 
   - A dokąd? Do Nory? 
   - Nie, nie do Nory - Remus zaprosił gestem Harry'ego do kuchni. Reszta podążyła za nimi. - To zbyt ryzykowne. Kwaterę główną założyliśmy w niewykrywalnym miejscu. Trochę to trwało...
   Szalonooki rozsiadł się przy kuchennym stole, pociągając z piersiówki i badając swym magicznym okiem wszystkie urządzenia oszczędzające mugolom pracę i czas. Tonks starała się trzymać blisko Harry'ego, aby dokładnie mu się przypatrzeć. Widziała kilka zdjęć Jamesa Pottera i z zaintrygowaniem stwierdziła, że Harry wyglądał kropka w kropkę, jak on.
   - Harry, to jest Alastor Moody - przedstawił Remus Szalonookiego.
   - Wiem - odrzekł Harry.
   - A to jest Nimfadora...
   - Nie nazywaj mnie Nimfadorą, Remusie - przerwała mu ze złością Tonks, wzdrygając się lekko. - Jestem Tonks.
   - ...Nimfadora Tonks, która woli, by się do niej zwracano po nazwisku - skończył Remus.
   - Ty też byś wolał, gdyby twoja głupia matka nazwała cię Nimfadorą - mruknęła Tonks.
   Remus spojrzał na nią szybko, a w jego oczach pojawiło się rozbawienie. Tonks obraziła się na niego na całe piętnaście minut.
   Tymczasem Remus szybko przedstawił Harry'emu pozostałych członków straży. Harry witał wszystkich nieśmiałym skinieniem głowy.
   - Zadziwiająca liczba ochotników zgłosiła się, by ciebie stąd zabrać - powiedział Remus, a kąciki ust zadrgały mu lekko.
   - Taak, no cóż, im więcej, tym lepiej - mruknął posępnie Szalonooki. - Jesteśmy twoją strażą, Potter.
   - Czekamy tylko na sygnał, że wszystko jest w porządku - rzekł Remus, wyglądając przez okno. - Jeszcze jakiś kwadrans.
   Tonks rozglądała się z zainteresowaniem po kuchni.
   - Ależ ci mugole są czyści, prawda? - zauważyła. - Mój ojciec też pochodzi z mugolskiej rodziny, ale straszny z niego flejtuch. Pewnie są i tacy, i tacy, tak jak wśród czarodziejów, co?
   - Ee... no tak - odpowiedział Harry. Potem zwrócił się do Remusa: - Panie profesorze, co właściwie się dzieje, nie miałem od nikogo żadnych wiadomości, czy Vol...
   Kilka osób syknęło, a Dedalus upuścił kapelusz.
   - Zamilcz! - warknął Szalonooki.
   - Co? - oburzył się Harry.
   - Tutaj nie będziemy o tym rozmawiać, to zbyt ryzykowne - rzekł Szalonooki, zwracając na Harry'ego swoje normalne oko, podczas gdy magiczne pozostało utkwione w suficie. - Niech to szlag - dodał ze złością, dotykając owego oka - od czasu, jak używał go ten łobuz, często się zacina.
   I wyjął je. Ostatnio robił to coraz rzadziej, co jednak nie przeszkadzało Tonks za każdym razem czuć obrzydzenie.
   - Szalonooki, chyba zdajesz sobie sprawę, że to odrażające, co? - odważyła się zwrócić mu uwagę.
   Szalonooki zignorował ją.
   - Daj mi szklankę wody, chłopcze, dobrze? - poprosił Harry'ego.
   Harry podszedł do zlewu, wziął czystą szklankę i napełnił ją wodą z kranu.
   - Na zdrowie - powiedział Szalonooki, kiedy Harry podał mu szklankę. Wrzucił magiczne oko do wody i szturchnął je parę razy palcem. Oko zawirowało, łypiąc po kolei na każdego. - Muszę mieć pełną widoczność w drodze powrotnej. Trzysta sześdziesiąt stopni, ani stopnia mniej.
   - Jak się dostaniemy... tam, dokąd zamierzacie mnie zabrać? - zapytał Harry.
   - Na miotłach - odrzekł Remus. - Jesteś za młody na aportację, Sieć Fiuu jest pod ich obserwacją, a użycie nielegalnego świstoklika nie wchodzi w rachubę.
   - Remus mówił, że świetnie latasz - powiedział Kingsley.
   - To mistrz - rzekł Remus, spoglądając na zegarek. - No, Harry, lepiej idź na górę i spakuj się. Musimy być gotowi, gdy nadejdzie sygnał.
   - Pójdę z tobą i pomogę ci - zaproponowała Tonks z ochotą.
   Ruszyła za Harrym do holu, a potem w górę po schodach, rozglądając się wokoło z ciekawością.
   - To dziwny dom - stwierdziła. - Trochę za czysty... Chyba rozumiesz, co mam na myśli? Troszkę nienaturalny. Och, tu jest lepiej! - dodała, gdy Harry zapalił światło w swej sypialni.
   W pokoju Harry'ego z całą pewnością nie było czysto. Większość jego książek leżała w nieładzie na podłodze, pusta klatka sowy domagała się wyczyszczenia, a z otwartego kufra kipiała obficie na podłogę pogmatwana mieszanina mugolskich ubrań i szat czarodziejów.
   Harry zaczął zbierać książki i wrzucać je pośpiesznie do kufra. Tonks zatrzymała się przed otwartą szafą i przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze na wewnętrznej stronie drzwi. W mdłym świetle mugolskiej żarówki wydała się sobie dużo brzydsza, niż przed wyruszeniem w drogę.
   - Wiesz co, to chyba jednak nie jest mój kolor - powiedziała, pociągając za kępkę sztywnych, sterczących we wszystkie strony włosów. - Wyglądam w nim jakoś mizernie, nie uważasz?
   - Ee... 
   - Tak, to nie to - stwierdziła stanowczo.
   Zacisnęła powieki i całą siłą woli skupiła się na tym, by jej włosy stały się różowe. Po chwili spojrzała z powrotem w lustro i zadowolona, ujrzała swój dawny kolor.
   - Jak pani to zrobiła? - usłyszała za sobą zdumiony głos Harry'ego.
   - Jestem metamorfomagiem - odrzekła, wpatrując się w lustro i obracając głowę, żeby zobaczyć efekt z każdej strony. - Potrafię zmieniać swój wygląd, kiedy tylko zechcę - dodała, napotykając w lustrze zdumioną twarz Harry'ego. - Taka się już urodziłam. Podczas kursu aurorów miałam najwyższe oceny z maskowania się, choć wcale się tego nie uczyłam. Ale mi zazdrościli!
   - Pani jest aurorem? - zapytał Harry z wyraźnym przejęciem.
   - A tak - odrzekła z dumą Tonks. - Kingsley też, ale on jest ode mnie trochę lepszy. Ja zdobyłam uprawnienia dopiero rok temu. O mały włos nie oblałam kradzieży i śledzenia. Trochę ze mnie niezdara... Słyszałeś, jak rozbiłam na dole ten talerz, kiedy tu wylądowaliśmy?
   - Można się tego nauczyć? To znaczy... jak zostać metamorfomagiem? - zapytał Harry, prostując się i zapominając o pakowaniu.
   Tonks zacmokała.
   - Założę się, że chciałbyś czasami ukryć tę bliznę, co?
   - Nie, wcale mi nie przeszkadza - odparł Harry i odwrócił się.
   - No cóż, muszę cię zmartwić, to nie takie proste. Metamorfomagów jest niewielu, bo z tym trzeba się urodzić, nie można się tego nauczyć. Większość czarodziejów używa różdżki albo eliksiru, kiedy chce zmienić wygląd. No, ale musimy się pośpieszyć, czekają na nas - dodała, patrząc na bałagan na podłodze.
   - Och... tak - bąknął Harry, chwytając kilka książek.
   - Nie bądź głupi, tak będzie szybciej... Pakuj! - krzyknęła i zamaszyście machnęła różdżką.
   Książki, ubrania, teleskop i waga poszybowały do kufra i zniknęły w jego wnętrzu.
   - Za ładnie to nie wygląda - mruknęła Tonks, zaglądając do kufra. - Moja mama potrafi to zrobić tak, że wszystko jest porządnie poukładane... nawet skarpetki dobierają się parami i schludnie zwijają... ale mnie nigdy nie udało się tego opanować... trzeba jakoś tak strzepnąć...
   Machnęła krótko różdżką. Jedna ze skarpetek Harry'ego podskoczyła, skręciła się dziwnie i opadła z powrotem do kufra. 
   - A co tam... - Tonks zatrzasnęła wieko kufra. - W każdym razie wszystko jest w środku. Ale to chyba też trzeba trochę oczyścić. - Wycelowała różdżkę w pustą sowią klatkę. - Chłoszczyść! - Zniknęło parę piórek i trochę ptasiego łajna. - trochę lepiej... Jakoś nigdy nie udało mi się opanować tych zaklęć gospodarskich. Masz już wszystko? Kociołek? Miotła? 
   Nagle zobaczyła, co Harry trzyma w ręku. Oczy jej się rozszerzyły, kiedy poznała miotłę światowej klasy.
   - Ojej! To Błyskawica? - zawołała. - A ja wciąż dosiadam Komety Dwa Sześćdziesiąt - westchnęła. - A co tam... Różdżka nadal w dżinsach? Oba pośladki jeszcze całe? W porządku, idziemy. Locomotor kufer.
   Kufer Harry'ego wzniósł się na kilka cali w powietrze. Trzymając w ręku różdżkę, Tonks sterowała nim  przez pokój i po schodach, niosąc sowią klatkę w lewej ręce. Harry szedł za nią ze swoją miotłą.
   Magiczne oko Szalonookiego wróciło już na swoje miejsce i teraz obracało się szybko w oczodole. Kingsley, Sturgis i Hestia oglądali jakieś mugolskie sprzęty, a Remus pieczętował list zaadresowany do Dursley'ów.
   - Świetnie - rzekł Remus, gdy Tonks i Harry weszli do kuchni. - Jeszcze z minutę. Lepiej wyjdźmy do ogródka, żeby być w pogotowiu. Harry, zostawiam list do twojego wuja i ciotki, żeby się nie niepokoili...
   - Nie będą - zapewnił go ponuro Harry.
   - ...żeby wiedzieli, że jesteś bezpieczny...
   - To ich tylko zasmuci.
   - ...i że wrócisz do nich na wakacje w przyszłym roku.
   - A muszę?
   Remus tylko się uśmiechnął.
   - Chodź no tu, chłopcze - burknął Szalonooki, przywołując go różdżką. - Muszę cię zakameleonować.
   - Co pan musi? - zapytał z niepokojem Harry.
   - Rzucić na ciebie Zaklęcie Kameleona - rzekł Szalonooki, podnosząc różdżkę. - Lupin mówił, że masz pelerynę-niewidkę, ale podczas lotu może ci spaść, zakameleonowanie jest bezpieczniejsze. Proszę bardzo...
   I uderzył Harry'ego różdżką w głowę. Z miejsca, w które ugodziła różdżka zaczęły spływać strumienie czegoś, co wyglądało, jak różnokolorowa farba, co nadało Harry'emu barwę i wygląd kuchni poza nim.
   - Całkiem nieźle, Szalonooki - pochwaliła go Tonks.
   - Idziemy - rzekł Szalonooki, otwierając różdżką tylne drzwi. 
   Wszyscy złapali swoje miotły, pozostawione wcześniej pod ścianą i wyszli na wzorowo utrzymany trawnik.
   - Ani jednej chmurki - mruknął Szalonooki, przebiegając niebo spojrzeniem magicznego oka. - A przydałoby się kilka... Słuchaj, chłopcze... - przyciągnął do siebie Harry'ego, by przedstawić mu swój plan. Tymczasem Tonks wyczarowała skórzane pasy, którymi przymocowała sowią klatkę i kufer Harry'ego do swojej miotły.   
   - ...reszta leci dalej, nie zatrzymuje się, nie łamie szyku - usłyszała końcówkę instrukcji Szalonookiego. - Gdyby nas wszystkich załatwili, a ty byś ocalał, Harry, przejmie cię tylna straż, leć prosto na wschód, a już oni cię znajdą.
   - Nie bądź taki beztroski, Szalonooki, bo chłopak sobie pomyśli, że żartujemy - powiedziała Tonks, prostując się. 
   - Mówię mu tylko, jaki jest plan - warknął Szalonooki. - Naszym zadaniem jest bezpieczne doprowadzenie go do Kwatery Głównej, a jeśli stracimy przy tym życie...
   - Nikomu nic się nie stanie - powiedział Kingsley uspokajającym tonem.
   - Wsiadamy na miotły, jest pierwszy sygnał! - rzucił ostro Remus, wskazując na niebo.
   Daleko, daleko nad nimi, między gwiazdami wystrzelił snop czerwonych iskier. Tonks przerzuciła nogę przez miotłę.
   - Drugi sygnał, lecimy! - krzyknął Remus, gdy nad ich głowami wystrzelił nowy snop iskier, tym razem zielonych.
   Tonks odepchnęła się mocno nogami od ziemi i pierwsza wystrzeliła w górę. Chłodny strumień powietrza rozwiał jej włosy, gdy schludne ogródki Privet Drive uciekły w dół, zamieniając się szybko w patchwork ciemnozielonych i czarnych prostokącików. Poszybowała wysoko w górę, słysząc za sobą świst mioteł swoich towarzyszy.
   - Ostro w lewo! Ostro w lewo, jakiś mugol na nas patrzy! - usłyszała nagle głos Szalonookiego. Skręciła gwałtownie.
   - Wyżej!... Wyżej o ćwierć mili!
   Wznosili się coraz wyżej i Tonks poczuła, że dostała gęsiej skórki; im wyżej lecieli, tym robiło się zimniej. 
   - Zwrot na południe! - krzyknął Szalonooki. - Przed nami miasto!
   Skręcili w prawo, by ominąć połyskującą w dole pajęczynę świateł. 
   - Kierunek na południowy wschód i nadal w górę, przed nami jakaś niska chmura, w której możemy się ukryć!
   - Nie lecimy przez żadne chmury! - zawołała ze złością Tonks. - Przemokniemy do suchej nitki, Szalonooki!
   Ominęli chmurę i lecieli dalej, co jakiś czas zmieniając kurs zgodnie z poleceniami Szalonookiego. 
   Robiło się coraz zimniej. Po godzinie Tonks była cała sztywna z zimna. Z zazdrością pomyślała o Lucy, która teraz zapewne leży w ciepłym łóżku, popija gorącą herbatę i martwiąc się tylko szpetną wysypką na swojej twarzy.
   - Musimy zatoczyć koło, żeby się upewnić, że nikt za nami nie leci! - krzyknął Szalonooki.
   - CZYŚ TY ZWARIOWAŁ, SZALONOOKI?! - wrzasnęła Tonks. - Przemarzliśmy do szpiku mioteł! Jeśli będziemy wciąż zbaczać z kursu, dolecimy tam w przyszłym tygodniu! Przecież jesteśmy już tak blisko!
   - Podchodzimy do lądowania! - rozległ się głos Remusa. - Harry, leć za Tonks!
   Tonks poszybowała w dół. Mknęli ku wielkiemu skupisku świateł, ku rozciągającej się aż po horyzont plątaninie rozjarzonych linii, pomiędzy którymi ziały plamy czerni. Spadali coraz niżej i niżej, aż w końcu przed nimi zaczęły wyłaniać się z mroku pojedyńcze latarnie i reflektory samochodów.
   - Jesteśmy na miejscu! - krzyknęła Tonks i kilka sekund później wylądowała na ziemi.
   Po chwili reszta straży wylądowała za nią. Tonks zsiadła z miotły i usunęła różdżką skórzane pasy, które wcześniej wyczarowała. Kufer Harry'ego i sowia klatka opadły na kępę niestrzyżonej trawy.
   - Gdzie jesteśmy? - zapytała Harry.
   - Za chwilę - rzucił tylko Remus.
   Szalonooki grzebał w płaszczu zgrabiałymi rękami.
   - Mam cię - mruknął, wznosząc coś w rodzaju srebrnej zapalniczki, w której Tonks rozpoznała wygaszacz. 
   Rozległo się pstryknięcie i najbliższa latarnia pyknęła i zgasła. Znowu pstryknął wygaszaczem i zgasła następna; i tak pstrykał, aż pogasły wszystkie latarnie na placyku. Teraz światło sączyło się tylko przez kilka pozasłanianych okien.
   - Pożyczyłem to od Dumbledore'a - wyjaśnił Szalonooki, chowając wygaszacz. - To nam wystarczy na wypadek, gdyby jakiś mugol wyjrzał przez okno. No, idziemy, szybko!
   Wziął Harry'ego pod ramię i przeprowadził przez trawnik, potem przez ulicę na chodnik. Tonks podniosła kufer, i już chciała ruszyć za nimi, kiedy podszedł do niej Remus.
   - Daj, pomogę ci - powiedział i złapał kufer z drugiej strony. Razem podążyli za Szalonookim i Harrym, osłaniani przez resztę straży, która kroczyła po bokach z wyciągniętymi różdżkami. Doszli w końcu do miejsca, gdzie ukryta była Kwatera Główna Zakonu.
   - Czytaj - mruknął Moody, wyciągając ku zakameleonowanej dłoni Harry'ego kawałek pergaminu i oświetlając go różdżką. - Przeczytaj i zapamiętaj.
   Harry wziął do ręki pergamin i szybko odczytał, co było tam napisane.
   - Co to takiego ten Zakon... - zapytał po chwili, ale Moody warknął:
   - Nie tutaj, chłopcze! Zaczekaj, aż znajdziemy się w środku!
   Wyrwał Harry'emu pergamin z ręki i podpalił go końcem różdżki. Pergamin zajął się ogniem, a spopielały rulonik opadł na ziemię.    Harry ponownie spojrzał na domy, przed którymi stali.
   - A gdzie jest... 
   - Powtórz w myślach to, co zapamiętałeś - powiedział spokojnie Remus.
   Harry zamilkł i już po chwili wyrosło przed nimi wejście do Kwatery Głównej.
   - No, ruszaj, szybko! - warknął Szalonooki, szturchając go w plecy.
   Harry wszedł po wychodzonych stopniach, reszta podążyła za nim. Remus wyciągnął różdżkę i stuknął nią w drzwi. Ze środka dobiegły ich metaliczne szczęknięcia i odgłos podzwaniania łańcuchami, a drzwi otworzyły się, skrzypiąc przeraźliwie.
   - Harry, wchodź szybko - szepnął Remus. - Tylko nie idź dalej i niczego nie dotykaj.
   Harry przekroczył próg i wszedł do prawie całkiem ciemnego holu. Remus i Tonks weszli tuż za nim, taszcząc jego kufer i klatkę sowy. Szalonooki stał na zewnątrz, zapalając z powrotem latarnie; skradzione uprzednio kule światła śmigały do żarówek i zanim Szalonooki wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, tak że w przedpokoju zrobiło się zupełnie ciemno, placyk zalała pomarańczowa poświata.
   - Zaraz... - ponownie uderzył Harry'ego różdżką w głowę, przywracając mu jego właściwe kolory. - Nie ruszajcie się przez chwilę, zaraz się postaram, żeby było trochę jaśniej.
   Rozległ się cichy syk i wzdłuż ścian zapłonęły lampy. 
   Nagle rozległy się przyspieszone kroki i w drzwiach prowadzących do kuchni pojawiła się Molly.
   - Och, Harry, jak się cieszę, że cię widzę! - szepnęła, chwytając Harry'ego mocno w objęcia. Po chwili odsunęła go od siebie na odległość wyciągniętych dłoni i przyjrzała mu się uważnie. - Wyglądasz mizernie. Trzeba cię będzie dokarmić, ale, niestety, na kolację będziesz musiał trochę poczekać.
   Puściła Harry'ego i zwróciła się do reszty:
   - Dopiero, co przybył, posiedzenie już się zaczęło.
   Kilka osób wydało zduszone okrzyki podniecenia. Tonks wymieniła ukradkowe spojrzenie z Remusem, który się uśmiechnął; to Snape miał być bohaterem dzisiejszego dnia. Owa ważna misja (której pogłoski dotarły do uszu bliźniaków Weasley) polegała na spotkaniu się z kilkoma ciemnymi typami, którzy swojego czasu kręcili z Sami-Wiecie-Kim i którzy obecnie byli poszukiwani przez Ministerstwo. Snape, jako naznaczony Mrocznym Znakiem, był w stanie dotrzeć znacznie dalej, niż większość członków Zakonu. Właśnie wracał ze swojej pierwszej wyprawy.
   Cała straż ruszyła ku drzwiom kuchni; Tonks weszła do środka za Kingsleyem. Od razu zauważyła tłuste włosy i ziemistą cerę Severusa Snape'a, który patrzył na wchodzących obojętnym wzrokiem, kiwającego się na krześle Mundungusa, oraz Artura i Billa. Przy samiutkim końcu stołu siedział Syriusz. Na ich widok trochę się ożywił.
   - Jak tam Harry? - zapytał, gdy Tonks i Remus usiedli po obu jego stronach.
   - Wszystko jest w porządku - uśmiechnął się Remus. - Harry jest cały i zdrowy.
   - A jak śmiga na miotle! - nie mogła wyjść z zachwytu Tonks, która wprawdzie niewiele zobaczyła (Harry leciał za nią), jednak wiedziała, że gdyby chłopak stracił panowanie nad miotłą choć na krótką chwilę, Szalonooki zarządziłby szyk awaryjny.
   Syriusz pokraśniał z zadowolenia.
   - Cieszę się, że jesteś, Severusie - powiedział Szalonooki, siadając na swoim zwykłym miejscu. Reszta poszła za jego przykładem. - Czego udało ci się dowiedzieć?
   - Zanim przybyliście, zdążyłem już opowiedzieć o części spotkania z Thorfinnem Rowle - odparł cierpko Snape. - Pozwolisz zatem, Moody, że będę kontynuował, ponieważ bardzo się śpieszę. Jeśli jesteś ciekaw, wszystko masz w protokole.
   - Zapoznaj się koniecznie, Szalonooki - wyszczerzył zęby Robert. - To jest lepsze od kryminałów Barbary Sherman.
   - Zamknij się, Burnley - warknął Snape. Po chwili wrócił do przerwanego wątku.